Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Powtarzasz właściwie jedno i to samo. Przez cały czas.

– A tak. Pokazuję ci cień, ciągle ten sam. Ale ty wiesz, że ten sam cień można uzyskać przez różne ułożenie dłoni przy świeczce. Cień ten sam, ale konfiguracja dłoni za każdym razem inna.

– Czego ty właściwie chcesz?

– Hmmmm… Pamiętacie zapewne, jak mówiłem, że wasz świat jest inny niż wszystkie, że to pułapka zastawiona na Ziemców.

– Pamiętam. – Czarownik skinął głową.

– Było tak. Bogowie dowiedzieli się, że stworzyłem Ziemców i postanowili ten świat urządzić inaczej niż wszystkie, gdzie tylko dobro i harmonia. Cha, cha, cha… Wy macie magię jak inne światy, ale nie jesteście dobrzy. Wasi cisi bracia zza gór mają technologię jak Ziemcy. Jak nadejdzie czas, oba światy się połączą i razem stawicie czoła Ziemcom. Macie ich zniszczyć, by we wszechświecie zapanowało dobro. Ale wasz świat nawet po zwycięstwie będzie zły przecież. Bo… przegrani w tej wojnie stracą swoje ciała, wygrani stracą swoje dusze. Więc wy też zostaniecie zniszczeni, czego słusznie domyśliliście się, siedząc dwa lata w ciemnicy Zakonu. Ten świat to pułapka podwójna: na Ziemców, których zniszczycie wy, i na was. Wszystko zniknie. Katastrofa będzie następować za katastrofą, wszystko zniknie. Cha, cha, cha… najemnicy zrobią swoje i najemników można zabić.

– To okrutne.

– Nie oceniajcie Bogów! Nie sądźcie Bogów waszą ludzką miarą. Nie wam z nimi konwersować. Bo to wygląda, jakby kot chciał delfiny pouczać, jak mają pływać. Kot delfina niczego nie nauczy. Ale przerywacie mi i wątek przez to porwany.

– Już nie będę – chciał zakpić Meredith, ale niezbyt mu wyszło.

– Bogowie nie wiedzieli, gdzie lęgną się Ziemcy. Nieskończona liczba możliwości. Zrobili więc pułapkę, ale… wiedzieli, że ja tu jestem. Zniszczyć mnie nie można. Jak zniszczyć samo słowo? Tego się nie da zrobić. Ale nie byli tacy głupi, jak nam się z Sephem wydawało. Byli wściekle mądrzy. Wynaleźli takie obliczenie, które było niemożliwe. To był matematyczny cud! A oni dokonali tego. Seph wył w swoim więzieniu! Wył z podziwu nad ich geniuszem! Oni odnaleźli Ziemców w nieskończonej liczbie możliwości. Gdybyś tylko mógł pojąć, co to jest nieskończoność, zrozumiałbyś, jaki gigantyczny wysiłek Bogowie podjęli… i wygrali. I odnaleźli Ziemców. Z tym, że wtedy już nie istnieli, ale…

– Jak to, odnaleźli i nie istnieli zarazem?

– O, żesz! Człowieku, toż tłumaczę, że to byli Bogowie, nie ludzie. Oni mogli nie istnieć i coś robić jednocześnie! Tego się nie da wytłumaczyć w twoim języku. Spróbuj wyjaśnić zasady działania magii psu. Uda się? Nie. Bo w psim języku nie ma odpowiednich pojęć. Żadne hau, hau, hau-hau-hau i merdanie ogonem nie zbliży go do pojęcia magii, tak jak ciebie nic nie zbliży do pojęcia Bogów. Zrozum to wreszcie.

– No, dobrze. Mów.

– Bogowie znaleźli Ziemców. Ale… ponieważ nie istnieli, nie mogli zrobić nic konkretnego. Mogli tylko mówić, tak jak ja. Mogli tylko pokazać obraz, dokładnie taki, jaki widziałeś, kiedy Bóg odwiedził cię w chacie wieśniaka. Starszy syn Najwyższego Boga stworzył Ziemców. Seph był już uwięziony, milionletnia kara była mu już naznaczona. Młodszy syn Najwyższego Boga postanowił zlikwidować to zagrożenie. Zszedł pomiędzy Ziemców i nauczał o dążeniu do dobra. – Chłopak roześmiał się chrapliwie. – Oni naprawdę niczego nie zrozumieli, mówię o Bogach. Toż Ziemcy tylko do Dobra dążyć mogą. No, jednak… – zagryzł wargi – coś tam udało mu się zdziałać. Doprowadził do upadku wspaniałej cywilizacji, sądząc naiwnie, że prawie tysiąc lat wieków ciemnych, wieków głupoty i oczadzenia, niszczenia nauki, wystarczy, żeby Ziemcy byli opóźnieni wobec was w rozwoju. Mylił się. Na gruzach poprzedniej, na totalnym popielisku, na cmentarzu powstała cywilizacja taka, że on sam pewnie by jej oglądać nawet nie chciał. Powstała kultura wredna, zabójcza jak szlag, wytrenowana w podnoszeniu się z każdego upadku, znająca już tylko kataklizmy i to okrutne dążenie… No, niemniej odtąd przestałem uważać Bogów za kogoś, kto jest kompletnie bezwolny. Moim zadaniem jest usłanie Ziemcom drogi różami, a wam muszę rzucać kłody pod nogi. Ale jak to zrobić? Taki mądry jak młodszy syn Najwyższego Boga to ja nie jestem. Nie potrafię samym gadaniem doprowadzić do upadku waszej cywilizacji, żeby, jak tylko się pojawią Ziemcy, napotkali tylko ciemne hordy łatwe do spacyfikowania. Ale… myślałem sobie, skoro nie mogę doprowadzić do upadku, to przecież mogę spowodować coś zupełnie przeciwnego. Mogę spowodować wzrost waszej kultury.

– Jak to, wzrost? – żachnął się czarownik. – Toż twoi Ziemcy mieli upadek, a ty chcesz ich wrogom zafundować wzrost?

– Bo widzisz, Ziemcy z upadku podnieśli się silniejsi niż kiedykolwiek. Wy z nienaturalnym wzrostem nie poradzicie sobie, bo na to za wcześnie.

– Jesteś brutalnie szczery, sądzę.

– Owszem. Mówię szczerze o tym, na co ty i tak nie masz żadnego wpływu. Nie przeszkodzisz mi w moich zamysłach, więc tobie szczerze mówię, jak jest. A ja po prostu szeptałem pewnemu człowiekowi do uszka, jak spał, pewne idee, pewne rozwiązania. On, śniąc, słuchał mnie. Potrzebowałem państwa, które jest odcięte od wszystkich, gdzie honoru nie ma ani tradycji. I znalazłem takie. Królestwo Chorych Ludzi. I szeptałem do uszka po nocy pewnemu człowiekowi, jak się odlewa mocną stal, jak się robi ognisty proch. A on słuchał. On śnił. Za dnia eksperymentował. I stworzył broń, o jakiej temu światu się nie śniło, pierwszy muszkiet. Długo potem, kiedy już oni umieli robić muszkiety, poszedłem do jego najgorszego wroga, do największego konkurenta i szeptałem mu do uszka, co to jest karabin…

– Co to jest karabin? – spytał Meredith.

– Taka mordercza maszyna, której tu jeszcze nie powinno być. To jest takie straszne, metalowe bydlę, które sprawia, że niemowlę bez mała może zabić rycerza. Na to nie jesteście przygotowani. Ale i ja ryzykuję strasznie, toż nie upadek wam ziszczam, a wzrost. Ale… zobaczymy jeszcze, czyje będzie na wierzchu.

– A mnie jakie zadanie przeznaczyłeś? Jaką zbrodnię mam popełnić?

– No, co wy? To z was człowiek mądry, który dobrze wie, że nic nie mogę mu zrobić. Ja mam was nakłaniać do zbrodni? Nigdy! Nigdy w życiu! Toż człowiek inteligentny zbrodni nigdy nie popełni, jeśli nie będzie przekonany o jej słuszności. Ja wam już dawniej powiedziałem. Ja nie sług szukam. Ja szukam tych, co się ze mną zgodzą. Zrozumieliście intencje boskie, wtedy w ciemnicy Zakonu, to wam pomogłem tą ciemnicę opuścić. Tylko dlatego, że bez przymusu, po dobrej woli żeście się ze mną zgodzili.

– I teraz, sądzisz, że również się z tobą zgodzę?

– Owszem.

– Co mam zrobić?

Chłopak zbliżył się i spojrzał czarownikowi prosto w oczy.

– Chcę… żebyś wykonał wolę twojego Boga – powiedział cicho.

– Co? Co? Cooooo???

– Chcę, żebyś wykonał wolę twojego Boga – powtórzył chłopak poważnie. – Coście tacy zaskoczeni? – Szybko powrócił do poprzedniego, uniżonego tonu. – Do zła was namawiam? Nie. Do dobra. Ja chcę tylko, żebyście wypełnili wolę waszego dobrego Boga!

– Jak to? – Zaskoczony czarownik ledwie zdołał wykrztusić te słowa.

– Ano tak. Wasz Bóg wysłał was z konkretnym zadaniem. Mieliście się zmierzyć z czarownikiem Zakonu. I ja chcę, żebyście to zrobili.

– Mam… mam się znowu udać na wyspę Zakonu?

– O nie. Ja proponuję bardziej uczciwy układ. Spotkacie się z nim na własnym terenie. Tym razem to wy będziecie mieli sojuszników i możnych protektorów.

– Ale w tym wszystkim będzie ukryty twój plan?

– Oczywiście. Ale czy w tamtym rozkazie nie był ukryty boski plan? Był. A jaki? A taki, żeście dwa lata w ciemnicy siedzieli, a uniknęliście śmierci tylko dzięki mnie. Ale idźmy jeszcze dalej. Czyż boskie zamiary mogą się zmieniać z dnia na dzień? Nie. A ja chcę tylko, żebyście wykonali rozkaz swojego Boga. Tylko tyle. Nic więcej. Nie musicie mordować niemowląt w kołyskach, nie musicie donosić, nie musicie wdów po sobie zostawiać. Wykonajcie rozkaz samego Dobra!

Chłopak zaczął się śmiać. Chichotał, rechotał, wył z okrutnej uciechy, widząc konfuzję czarownika.

Meredith potrząsnął głową, oszołomiony. Nie mógł tego zrozumieć. Wysłannik Zła przez cały czas przekonywał go, że Bogowie mają rację, że nie urządzili wszystkiego tak głupio, jak to się tylko człowiekowi może zdawać, a na sam koniec chce, żeby spełnić wolę Dobra. Nie mógł tego zrozumieć.

– Wiem, że zaraz znikniesz i pojawisz się dopiero, kiedy będziesz chciał – szepnął. – Czy możesz mi odpowiedzieć na jedno pytanie?

– Pewnie. – Chłopak zarzucił swój kij z tobołkiem na ramię. – Tylko pytaj szybko.

– Jak się nazywał ów młodszy syn Najwyższego Boga?

– Nie znacie go. Jego imię istnieje tylko w języku Ziemców.

– A jak brzmi to imię w języku Ziemców?

Chłopak uśmiechnął się nagle.

– Jezus.

Odwrócił się i ruszył polną drogą przed siebie.

– A jak Ziemcy nazywają Sepha? – zawołał drążony ciekawością czarownik. – Jak nazywają starszego syna Najwyższego Boga?

– Nazywają go Szatan – mruknął chłopak i zniknął.

27
{"b":"89149","o":1}