Литмир - Электронная Библиотека
A
A

ROZDZIAŁ 9

Achaja ocknęła się w czymś miękkim. Było jej tak ciepło i przyjemnie, że postanowiła się nie budzić. Ale to raczej trudno sobie nakazać, więc po dłuższej chwili zmagań otworzyła oczy. Jak przez mgłę zobaczyła nad sobą twarz jakiejś dziewczyny. Ta krzyknęła, Achaja poczuła na ramieniu coś ciepłego.

– Medyk! Medyk! Panienka się ocknęła!

Gdzie ona jest? W swoim pałacu w Troy?

– Medyk! No, co jest, psie! Śpisz?! – Dziewczyna była co prawda tylko służącą. Ale za to pierwszą służącą księżniczki Arkach – mogła sobie pozwolić na to, żeby pogonić kota paru głupim mężczyznom. Nie wszystkim, niestety. Wraz z medykiem do pokoju wszedł Biafra. A jemu raczej niczego nie udawało się pogonić. On sam gonił i to dość skutecznie.

Achaja otworzyła szerzej oczy. Jakieś męskie ręce obmacywały ją dokładnie.

– Kto rozlał kleik? – rozdarł się Biafra.

– Ja, panie. – Służąca stanęła odważnie do pojedynku. Była wszak pierwszą służącą. Miała prawo walczyć o swoje miejsce przy panience. – Ocknęła się, i ja…

– Już myślałem, że smok ogniem zionął. Oblałaś jej całe ramię.

– Przecież wycieram, panie. Ja…

– Ja i tylko ja – zakpił. – To już był jeden filozof powiedział, wieki temu. Dobra, won!

– Ależ panie! Ja…

– Won – uciął Biafra.

Purpurowa z wściekłości dziewczyna wyszła, pomstując w duchu. Biafra przyczepił się więc do mężczyzny:

– No, długo tam jeszcze? Uciekaj mi, ale już.

– Panie! Ona się dopiero ocknęła, trzeba zbadać, trzeba…

– Słuchaj, pacanie. Od chorób i ran, no owszem, parę osób umarło na świecie – wyjaśniał cierpliwie. – Ale od pomocy udzielanej przez medyków umiera każdy, za kogo byście się nie wzięli. Więc zrób mi uprzejmość i wynieś się natychmiast.

– Ją trzeba karmić, panie.

– Precz.

Biafra przysiadł na brzegu łóżka, nie patrząc na umykającego medyka. Wziął z podręcznego stolika resztkę kleiku, nabrał go wielką łyżką i wsadził dziewczynie do ust.

– Dobre?

Nie mogła odpowiedzieć, bo usta miała pełne ohydnej, klejącej się mazi. Usiłowała mu pokazać oczami, że nie chce więcej.

– Cieszę się, że ci smakuje – mruknął i władował jej następną porcję.

Jęknęła cicho. Przecież tego się nie da przełknąć! Jak mu powiedzieć, żeby dał wódki? Ty oprawco, ty… klęła w myślach z kompletnie zaklejonymi ustami. Ty zboczeńcu! Co ty mi robisz? Może umrę przez ciebie!

Wpakował jej następną porcję. Postanowiła nie myśleć o nim niczego złego. Może czytał w myślach, świnia, i będzie się mścił? Zadusi ją tą ohydną kaszką.

– Rozumiesz, co do ciebie mówię? – spytał z pewnym zaciekawieniem.

Skwapliwie, energicznymi ruchami głowy pokazała, że tak. Może chce spytać, czy ma dość tego świństwa? Może przestanie ją dusić tym klejem. Sprawcie, Bogowie, żeby tak było.

– Mam dla ciebie dwie wiadomości. Dobrą i złą. Którą chcesz najpierw?

Zdobyła się na nadludzki wysiłek. Jeśli tylko dobra wiadomość oznacza, że skończyła się kaszka, to warto było się poświęcić. Przełknęła!

– Dobrą – szepnęła.

– Świetnie, podobasz mi się. – Zakneblował ją następną porcją kleiku. – Dobra jest taka, że tylko lewa ręka wysiadła ci tak naprawdę. Już nie chwycisz niczego w lewą dłoń. Możesz ruszać łokciem, ale nic poza tym. Nie tak źle. Będziesz musiała prawą dłonią ćwiczyć swoje lewe palce i nadgarstek. Będzie bolało jak szlag na początku, ale medyk mówi, że musisz, bo inaczej coś tam się stanie z mięśniami i będzie brzydko wyglądać. No, to – nowa porcja kaszki – najważniejsze przekazałem. Jedna ręka ci w zupełności wystarczy.

O, Bogowie! A jak brzmi ta zła wiadomość? Że ma przy łóżku jeszcze dwa wiadra tej makabrycznej mazi? Tego nie przeżyje. To niemożliwe! Świat nie może być aż tak okrutny! Zawzięła się w sobie i przełknęła to, co miała w ustach.

– Aaaa…

Wykorzystując, że otworzyła usta, wpakował jej następną, olbrzymią łyżkę. Nie mogła się bronić. Nie mogła nic zrobić. Czym zawiniła, że przy jej łóżku posadzili kata?

– A ta zła wiadomość? – domyślił się. – No, niestety. Zostałaś księżniczką Królestwa Arkach, biedactwo. Twoja Starsza Siostra, odtąd, Jej Wysokość Królowa Arkach – wpakował jej na siłę kolejną łyżkę kaszki, trochę rozlewając po policzku – ona ci to zrobiła. Nie wiem, za co cię tak nie lubi. Może podpadłaś na przeglądzie wojsk? Ale żeby aż tak? – Wzruszył ramionami. – Nie każdego niesubordynowanego żołnierza karze się od razu tytułem księżniczki. Najwyższy wymiar kary przewidziany tylko dla tych, co podpadli szczególnie.

Przełknęła.

– Co…

Niestety. Mówiąc głoskę „o” musiała otworzyć usta szerzej, a on to wykorzystał.

– No i wiesz. Masz na twarzy, co masz, awansowali cię nagle. Wszystkie pozostałe księżniczki będą cię odtąd nienawidzić jak psa. Gnębić, nastawać na twoje dość wątłe, chwilowo, życie. Ale wiesz, Arkach to prowincja świata, u nas nie takie metody jak choćby w Troy. – Machnął ręką. – Ot, jakaś księżniczka wrzuci ci kamień przez okno, licząc, że dostaniesz w łeb. Druga podstawi ci nogę na oficjalnym przyjęciu. Jest cień szansy, że jakoś przeżyjesz.

Musiała przełknąć.

– Ja…

Błąd. Głoska „a” też wymagała otwarcia ust, które wykorzystał natychmiast. Czy da się powiedzieć: „Nie chcę więcej tej kaszki” bez samogłosek? Może przez zęby? Żeby mogła tak ruszyć nogą albo ręką. Albo dobra! Nie będzie już przełykać. Przecież nie będzie wlewał do pełnych ust! Nie będzie przełykać!

Chwycił ją za nos i przytrzymał. Zaczęła się dusić. Przełknęła.

– Ile to jest dwa razy cztery?

– O…

Chciała powiedzieć, że osiem, ale on wykorzystał już pierwsze „o”, uniemożliwiając jej powiedzenie czegokolwiek więcej. Wycieńczona chora nie miała żadnych szans! Jak poradzić sobie z oprawcą? Znowu zatkał jej nos. Przełknęła.

– Hej! A może ty już nie chcesz więcej tej kaszki?

– Ta…

Wykorzystał „a”. To koniec. Miała znowu pełne usta tego klejącego się świństwa. W sytuacji, w której się znalazła, on był silniejszy i bardziej sprytny. Wrednie wykorzystywał to, że była słaba i otępiała. Jak mu pokazać samymi oczami, że go zabije, jak tylko choć trochę wyzdrowieje? Rozerwie go zębami na strzępy. Potnie go na paski! Albo nie. Każe mu zjeść całą kaszkę!

Przełknęła. Odstawił talerz na stolik.

– Ile masz lat?

Nie da się zrobić. Zacisnęła usta. Niedoczekanie.

– Osiemnaście, tak?

Skinęła głową. Parsknął śmiechem.

– Nie bój się. Jesteś odważną dziewczyną?

Zaprzeczyła.

– Służyłaś jako kapral?

Skinęła głową.

– Jak masz na imię?

– Achaja.

Błąd. Sięgnął po łyżkę i zdążył na ostatnie „a” w jej imieniu. Mogła się pilnować! Cały czas chciał, żeby tylko otworzyła usta. Co za świnia! Wykorzystywał, że była skołowana i słaba.

– No, dobra. Kończymy z tym świństwem. Ostatnia łyżka!

Zaprzeczyła ruchem głowy.

– No, nie wygłupiaj się. Jak osłabniesz, Królowa mnie zabije.

Zaprzeczyła. Nie da się zrobić. Ale Biafra potrafił wiele.

– Słuchaj. Jak zjesz tę ostatnią, dam ci spokój. Jak nie… to przyniosę jeszcze dwa wiadra kaszki i mojego speca od przesłuchań. Zapewniam cię, że do wieczora zjesz te dwa wiadra i przyznasz się, potwierdzając podpisem, że niczego tak nie lubisz jak kleiku.

Nie ma głupich! Nie da się wziąć na taki numer. Nie otworzy ust. Biafra stracił cierpliwość.

– Dobra! Chcesz, żebym poszedł?

– Ta…

Błąd. Znowu przegrała.

– Słuchaj. Są tu te twoje dziewczyny.

Nie otworzy więcej ust choćby się paliło.

– Jakie? – nie wytrzymała jednak, ale tym razem nie wetknął jej łyżki.

– No, te z twojego plutonu. I tak, jako księżniczce, należy ci się pluton przyboczny, więc sprowadziłem tamte. I tak byś je później wyciągała z dywizji, więc zrobiłem to sam.

– Ale które z nich?

Wzruszył ramionami.

– A skąd mam wiedzieć, z którymi byłaś bliżej? Przeniosłem cały pluton do służb zaopatrzenia i rozpoznania. Są tu wszystkie, łącznie z tymi małymi, co wam je przydzielili w ostatniej chwili. A nawiasem mówiąc, ta taka postawna, Shha, czy jak jej tam, zdążyła już dać w zęby jednej ze służby, bo ta nie chciała jej wpuścić. I teraz nie cierpią się jak psy. Nie wiem, czy się dobrze wyraziłem? Jak suki? – Nie chwyciła niezbyt wyrafinowanego dowcipu, więc ciągnął dalej: – Ogólnie jednak pluton raczej chwali sobie przeniesienie.

– Gdzie ja jestem?

– W swoim pałacu… o! – Machnął ręką. – Nie wyobrażaj sobie od razu pałacu jak w Troy. Na wasze warunki to raczej rodzaj dworku. Domku ogrodowego, czy jak tam.

Wyjął z kieszeni nowe naszywki i rzucił na stół.

– Zostałaś też majorem. A major to dopiero ma fajne buty i śliczną kurteczkę. Będzie ci do twarzy – zakpił lekko. – Jeszcze coś chciałabyś wiedzieć?

– Co z dywizją?

– Nikogo więcej nie zabito. – Był świnią, ale też, trzeba mu przyznać, nie zabiegał o poklask. Nie powiedział, że on to sprawił, co zrobiliby w tym miejscu wszyscy inni ludzie. Biafra nie należał do ludzi paplających byle co tylko, po to, żeby paplać.

– Co z Virionem? – spytała.

Biafra uśmiechnął się szeroko.

– Żyje i ma się dobrze. Znacznie lepiej niż ty. – Popatrzył uważnie na swoje paznokcie. – Jak mogłaś uwierzyć, że on ma dziecko? – spytał. – Do tego dwuletnie. On przecież całe życie tylko po knajpach i burdelach. Wóda i dziwki. Nigdy nie miał żony ani żadnej dziewczyny! Ot, kupił tę czapeczkę i szaliczek na jakimś targu. I załatwił cię jak chciał. W momencie, kiedy już miałaś miecz wyciągnięty nad jego szyją… – Biafra pokręcił głową. – Dać się zrobić na „szaliczek”! I to ty. Z Troy. Toż wiesz dobrze, że w Luan i w lecie i w zimie gorąco jak w piecu! Nawet gdyby miał dziecko jakimś cudem, to na co jemu szaliczek, że nie wspomnę już o wełnianej czapeczce?

Uśmiechnęła się słabo.

– Pokazał mi, jak się zwycięża – szepnęła. – Nawet nie mogąc za bardzo ruszyć nogą lub ręką. Krótki miał rację. Nie wystarczy zabić. Trzeba wygrać i tyle. Ale… dopiero Virion pokazał mi, że to się da zrobić, nawet jak nie ma żadnych szans. Bogowie! Nie ma przeznaczenia! Nie ma przeznaczenia. Teraz w to uwierzyłam.

43
{"b":"89149","o":1}