Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Biafra klepnął ją w ramię.

– No, pani major. Kurujcie się. – Wstał, lekko krzywiąc swoją przystojną twarz o zimnych, martwych oczach. – Pogadamy poważnie, jak będziesz choć tak silna jak wróbel.

– Mogę jeszcze o coś spytać?

– No?

– Jak to jest, że mówisz takie rzeczy… przy Królowej? Nie boisz się?

Ziewnął rozbawiony.

– Niespecjalnie. To moja matka.

– Co?

– Nie zdradzam żadnej tajemnicy, bo to jest tajemnica raczej publiczna. Jestem jej pierworodnym synem. I kłopot się zrobił, bo chłopak siłą rzeczy nie może zostać ani Królową ani księżniczką, więc zgodnie z tradycją, żeby zwolnić miejsce dla następnych dzieci, musiała mnie zabrać inna wysoko urodzona baba. Wybrano taką, która była akurat w zaawansowanej ciąży. Miało to wyglądać, jakby urodziła bliźniaki. Ale z mojej „siostry” taki mój bliźniak, jak – nie przymierzając – ty. Nie jesteśmy podobni. No i wiesz. Moja „przyszywana”, nowa mama nie cierpiała mnie jak psa, ale obowiązek… Jak wyrosłem, przyczyniłem się do jej śmierci. Nie własnymi rękami oczywiście, a to, że dała się wplątać w idiotyczną intrygę, to naprawdę jej własna wina. Za dużo ambicji, za mało inteligencji! – Uśmiechnął się promiennie. – Królowa ma rację, że ze mnie straszny gnój. Ale gnój potrzebny zawsze. W każdym królestwie, choćby tylko do rozrzucania po polach.

Ruszył do drzwi.

– No zdrowiej, zdrowiej szybko.

Achaja przymknęła oczy. Szkoda, że nie mogła poruszyć ręką ani nogą. Była naprawdę tak strasznie słaba. Ale żyje… Przegrała z Virionem, ale żyje. A to samo w sobie było wielkie zwycięstwo.

Miejsce Biafry zajęła w pokoju pierwsza służąca.

– Strasznie się cieszę, że panienka już przytomna – uśmiechnęła się ciepło. W jej zachowaniu nie było nawet cienia tej uniżoności tak charakterystycznej dla wszystkich sług Troy. Ona była po prostu miła. – Teraz nakarmimy kaszką, a potem umyjemy panienkę.

– Ja już jadłam!

– Nie. Śniło się panience. – Służąca usiadła na brzegu łóżka, trzymając w rękach ogromny talerz mazistego gówna.

– Ja naprawdę jadłam. – Achaja zrobiłaby wszystko, żeby tylko nie mieć więcej w ustach tego świństwa. – Biafra mnie nakarmił!

– Już ja znam pana Biafrę. Pewnie za okno wylał, on nie od karmienia panienki. – Służąca nabrała wielką łyżkę pachnącej mlekiem trucizny.

– Nie! Proszę, nie… Błagam!

– No, niech panienka otworzy usta.

– Nie! – krzyknęła Achaja i to był jej pierwszy błąd.

Otworzyła oczy w kompletnych ciemnościach, słysząc ciche skrzypnięcie. Jej instynkt niewolnicy wracał widać powoli. Obserwowała uważnie. I tak nie mogła się ruszyć, więc raczej z ciekawości.

– Widzę te twoje wielkie oczy – rozległ się cichy szept.

To była Shha. Sprawnie podczołgała się do łóżka i w mundurze wpełzła pod kołdrę.

– Cześć, malutka. – Pocałowała ją w policzek. – No jak z tobą, siostrzyczko?

– Ledwie się mogę poruszyć. Dzięki, że przyszłaś.

– No. Raz już takiej jednej w zęby dałam, bo wpuścić nie chciała. Czekaj, przyniosłam ci coś do zjedzenia, bo wiesz… W mojej wioseczce tych medyków to nie ma. Ale jedno wiem, chcesz iść na tamten świat, wołaj medyka. – Wyraźnie Shha zgadzała się w tej mierze z Biafrą. – Ja cię sama wyleczę, siostrzyczko.

Włożyła Achai do ust kawałek czegoś, co dawało się łatwo pogryźć i naprawdę było mięsem! Dziewczyna przełknęła z ulgą.

– Kurde, ty wiesz, siostro, czym oni mnie tu karmią?

Shha wetknęła jej do ust następną porcję.

– Pewnie kaszką – mruknęła. – Eż, to swołocz te medyki wszystkie. Zabiją chorego, a potem gadają, że Bogowie wzięli. – Podała trzecią porcję. – Takiego kijem pędzić to mało.

– O kurcze, dzięki! – szepnęła Achaja. – Co to jest?

– Mięso.

– A czemu się tak łatwo gryzie?

– Bo ci wstępnie przeżułam. Przecież chora i słaba jesteś.

Achaja o mało nie zwymiotowała, ale Shha chwyciła ją za usta i przytrzymała. W wojsku poznała już przecież wiele miastowych dziewczyn i wiedziała, że wszystkie są dziwnie obrzydliwe.

– No już, już, popij teraz.

Przytknęła jej bukłak do ust.

– To wódka – dodała, widząc, że tamta się wzdraga. – Rozmieszałam ci z wodą i miodem, żebyś się nie zakrztusiła.

Achaja przełknęła kilka łyków, czując, że naprawdę robi jej się lepiej.

– Shha…

– Co?

– Dzięki, siostrzyczko.

– No, mała, co ty? Po to jestem. Potośmy się chyba skumały, nie? Żeby jedna drugiej pomagała. U was w Troy nie ma takiego zwyczaju, że wojskowe siostry to więcej niż rodzone?

– Nie. U nas głównie mężczyźni w armii.

– U… to rzeczywiście do dupy tam macie.

– No.

– Ale teraz ty u nas. Nasza księżniczka! A wiesz. Ten Biafra to o ciebie dba. Pewnie się zakochał.

– Akurat, zakochał! Pewnie se coś wydumał i jestem mu potrzebna.

– Wyjdziesz za niego?

– No, co ty? On nie z tych, co się zakochują. Dam se rękę uciąć, że… Tfu! – przypomniała sobie. – Żeby to szlag! Nie w porę powiedziane, co?

– Popluj przez lewe ramię! Daj, ja ci głowę przytrzymam, boś za słaba.

Kotłowały się przez chwilę w łóżku. Potem Shha spytała znowu:.

– Spałaś już z nim? No, opowiadaj. Jak było?

– No, co ty?! Ledwie z boku na bok się mogę przewrócić.

– E… A przynajmniej mówił ci jakieś świństwa do ucha? Co ci zrobi, jak wyzdrowiejesz? Pamiętaj, jakby co nie wahaj się długo. Daj mu tyłka i wychodźcie za siebie.

– Shha, przestań.

– Ja nic, nic. Ale fajny kawaler. Ładny, bogaty. Jakby co, to się nie wahaj! Siostra ci to mówi.

– Shha! Zabiję cię, małpo jedna!

– Akurat – Ugryzła ją w ucho. – Ruszyć się nie możesz, to i nie zabijesz. Bo jak?

Achaja westchnęła ciężko.

– Powiedz – szepnęła – jak wam tu jest?

– Fajnie! Wiesz, teraz jesteśmy w zwiadzie! Żołd dwa razy wyższy, dali nam nowe mundury. Ale śliczne! Przy kurtce są takie długie frędzle, na rękawach i z tyłu. I mam mundur letni i zimowy, ze spodniami na szelkach, wiesz? Podbity prawdziwym barankiem. Nigdy czegoś takiego nie widziałam. I jeszcze osobno mundur taki, no, na wyjście do miasta i osobno taki do bitki! Kurde! Przeglądałam się w lustrze pół dnia, bo tu są takie wielkie lustra! Ale mi fajnie w tym mundurze. Teraz to dopiero ze mnie śliczna dupka! Chłopaki aż piszczą. A wszystko dopasowane. Leży na tobie jakby krawiec szył, bośmy trzy dni nowe mundury w magazynie wybierały. Ale to jeszcze nic! Jesteśmy ze zwiadu. Widziałaś te nowe odznaki? A jakie buty! Kurtki mają podbite ramiona. I taki kołnierz szeroki, można se go postawić, regulamin dozwala. A tu wiesz, w mieście sama piechota w tych swoich prostych tunikach z płótna. Ale nam zazdroszczą! Wiesz? Wchodzę do karczmy w tym swoim ślicznym mundurze, z błyszczącymi odznakami i wiesz, mam swój stopień na twarzy namalowany, taką żółtą farbą, bo tak jest w tej formacji, i… No i wchodzę do tej karczmy, a tu przy wszystkich stołach rozmowy cichną! Piechociarki zasrane tylko zęby zaciskają, tak zazdroszczą! I boją się, mordy głupie. Bo sierżant zwiadu, to więcej niż byle chorąży zwykłej piechoty. Ale fajnie. A to jeszcze nic. Ten mundur, gal… galo…

– Galowy?

– No. To jest dopiero przeżycie. Jeszcze nigdy nie byłam tak ładnie ubrana! Normalnie, czarna, gładka kurtka aż lśni, ale pod tym sukienka! Nie żadna tam skórzana spódniczka, ale cieniutka, zwiewna, krótka sukienka. Kurde blade! Buty do kolan, wyglansowane, a plutony to się odróżnia po kolorze chust, co się je na szyjach wiąże. Achajko, jakby mnie w czymś takim w mojej wioseczce zobaczyli, to by myśleli, że Królowa do nich przyjechała. By wszyscy na pysk padli przede mną. Ja cię nic nie kłamię, pod słowem. Jeden taki mundur to pewnie kosztuje tyle, co wyposażenie kompanii w dywizji górskiej, gdzieśmy razem służyły. Ale, kurde, włożysz i… Chłopom na ulicy buty spadają! A piechociarki to by se dały języki nawet uciąć, żeby choć przez dzień tak pochodzić. Kawaleria to samo. A te wszystkie służby tyłowe, to by się pozabijały normalnie, żeby ich tylko do zwiadu wzięli. Wiem, co mówię, służba tyłowa jest fajna, bo cię na wojnę nie wyślą, ale chodzić po ulicy w tych płóciennych mundurach? To wstyd i hańba! Kocham naszą armię. Bo tu jest jasno powiedziane. Odważna z ciebie dupka? To tak cię wystroimy, że tym mniej odważnym ślina na twój widok pocieknie!

Zauważyła, że Achaja zasnęła w trakcie jej przemowy, więc pocałowała ją w czoło i bezszelestnie (jak przystało na zwiadowcę) wyśliznęła się z łóżka, a potem z pokoju.

Zaczęła najpierw siadać do karmienia, na szczęście już nie tym ohydnym kleikiem, potem nawet wstała i, czując zawroty głowy, zrobiła kilka kroków, podtrzymywana przez dwie służące. Ale zdrowiała szybko.

Tylko ta ręka. Na przedramieniu była ogromna blizna, ale to nic w porównaniu z tym, że nie mogła poruszać palcami. Wszystkie pięć tkwiło nieruchomo w dziwnym przykurczu, jakby chciała ująć nimi jakieś drzewce. Medyk się mylił – niczego nie czuła w palcach. Żadnego bólu, nic, mogła je drugą ręką wykręcać jak chciała. Raz nawet ugryzła się, żeby sprawdzić, czy może jednak… i ze zdziwieniem obserwowała kapiącą spod paznokcia krew – zupełnie jakby to nie była jej ręka. No i trudno, miała te swoje osiemnaście czy dziewiętnaście lat, wypalone na tyłku piętno, tatuaż na twarzy i była kaleką. Niezła kolekcja jak na ten wiek.

Po paru dniach wstała już sama, podeszła do drzwi i wróciła o własnych siłach. Dwa razy w nocy odwiedziła ją Shha, przynosząc pozdrowienia od dziewczyn i trochę wódki. Jedno i drugie bardzo jej pomogło.

A potem przyszedł Biafra.

– Witaj.

Od progu już olśnił ją swoim niesamowitym uśmiechem. Świnia, nie świnia, ale z całą pewnością był najbardziej przystojnym mężczyzną, jakiego widziała w życiu. Wysoki, z wojskową, regulaminową fryzurą, ale jemu to nie przeszkadzało, wprost przeciwnie. Z tą swoją inteligentną twarzą, błyszczącymi, trochę „martwymi” oczami. Wygadany, pewny siebie, uśmiechnięty. Gdyby tak wyglądały wszystkie świnie na świecie, to można by nawet pomieszkać trochę w chlewie. Gdyby tak wyglądały wszystkie skurwysyny, to jeśli nawet nie byłoby na świecie lepiej, to przynajmniej byłoby znacznie ładniej. Podciągnęła kołdrę pod szyję.

44
{"b":"89149","o":1}