Литмир - Электронная Библиотека
A
A

ROZDZIAŁ 11

Batalion piechoty posuwał się niespiesznie w stronę lasu. Cała jednostka została przeformowana i składała się teraz z dwóch wzmocnionych kompanii piechoty oraz kompanii specjalnej, złożonej z plutonu sztabu i dwóch plutonów saperów. Trzysta dziewczyn w pancerzach, z mieczami i kuszami, bo piki kazano im zostawić. Przy sztabie był pluton Achai, za nim, w odległości jakichś trzystu kroków, posuwał się batalion kawalerii. Dalej za nimi, na wzgórzu, stały pozostałe dwa bataliony pułku jako odwody i zabezpieczenie.

Okolica przedstawiała ponury widok. Od rana posuwały się przez wypalony teren. Najpierw były jeszcze jakieś pola uprawne, wioski. Potem „las” wypalonych pni, jakieś malutkie krzaczki i trawa, a teraz już tylko suche kikuty drzew. Wszystko wokół pokrywał popiół świeżego pogorzeliska. Chusty, które każda żołnierz musiała założyć na twarz podczas ataku, przydały się już tutaj; wzbudzony nogami popiół dusił nie gorzej od dziwnego „dymu” obcych.

Major piechoty przygalopowała do zwiadu i zasalutowała Achai.

– Wchodzimy z marszu, proszę pani. Jakieś sugestie?

Była wyraźnie wściekła, że musi jeździć na posyłki i pytać oficera równego sobie stopniem tylko dlatego, że tamta była w zwiadzie i była księżniczką.

– Mam jedną. – Achaja sięgnęła do juków i wyciągnęła swój bukłak. – Sugeruję, żeby pani wzięła łyka.

Tamta roześmiała się. Przyjęła naczynie i pociągnęła ostro, ściągnąwszy przedtem chustę z twarzy. Jakieś tam niewielkie lody zostały przełamane.

– Co to za wojsko?

Tamta oddała bukłak.

– Same weteranki. Tak jak było w rozkazie – westchnęła ciężko. – Ale ci w dowództwie… – Zawahała się.

– Proszę się nie krępować w używaniu dowolnych określeń dotyczących naszego dowództwa.

Znowu uśmiech.

– To naprawdę są weteranki. Ale wszystkie zostały wycofane z luańskiego frontu, jak zostały ranne, na urlopy i tak dalej. Nigdy nie walczyły razem, jako jeden oddział.

– O, Bogowie – jęknęła Harmeen. – Napisałyście testamenty, dziewczyny?

– To dobrzy żołnierze – wtrąciła major piechoty. – Jak się rozpierzchną w ucieczce, to naprawdę nie będzie ich wina.

– Świetnie. – Harmeen przejęła bukłak Achai. – Zginę z winy dowództwa. Czyli jak zwykle zresztą.

– A dużo już razy zginęłaś? – spytała Lanni.

– Słuchajcie, szlag! – Achaja odebrała im bukłak i pociągnęła sama. – Spróbujmy wynieść z tego jakoś nasze tyłki. Pani major, czy możemy podciągnąć pluton zwiadu w pobliże dowództwa operacji?

– Myślę, że spotka się to z dużą przychylnością. Wzmocnienie plutonu sztabowego jest w tej sytuacji wysoce wskazane.

– Dobra. Lanni, rusz ludzi do przodu. Shha. Każ napinać kusze. Harmeen, my dwie do sztabu.

Puściły konie w galop, mijając saperów prowadzących muły obciążone beczułkami. Każda z beczułek zawierała smołę, każda była przywiązana do zwierzęcia dość krótkim sznurem. Wystarczyło ją zrzucić z grzbietu, wybić dziurę ciosem siekiery i podpalić. Muł, podgrzewany od tyłu, zaczynał biec rozlewając płonącą smołę i podpalając las. Wredne rozwiązanie, jeśli chodzi o zwierzęta. Wrednie skuteczne rozwiązanie, jeśli chodzi o podpalanie lasu. Przynajmniej na ćwiczeniach.

– Pani pułkownik! – zasalutowała Achaja, zatrzymując konia.

– Pani major, moja księżniczko! – odpowiedziała na salut pułkownik piechoty.

– Wchodzimy z marszu?

– Płytkie rozpoznanie. Chyba że pani woli użyć swojego plutonu.

Achaja stłumiła przekleństwo.

– Podciągnęłam go w pobliże sztabu. Jakby te weteranki z piechoty zaczęły nagle pierzchać…

Błąd. Pani pułkownik zacisnęła szczęki.

– To dobre wojsko, pani major. Ale cieszymy się ze wzmocnienia kompanii waszym plutonem. Daliby Bogowie, będziemy miały czas przynajmniej się pomodlić.

Achaja przymknęła oczy. Czy w każdej armii muszą istnieć animozje pomiędzy poszczególnymi formacjami?

– Pozwoli pani – zwróciła się do Arnne. – Czy pani coś czuje?

– Owszem – odparła czarownica. – Zmęczenie.

– A – wskazała ruchem głowy na las – obecność tam jakichś czarowników?

– Nie wyczuję żadnego czarownika, jeśli ten nie użyje magii. W tej chwili jest tam pusto jak na targowisku w środku nocy.

– Dziękuję paniom – mruknęła pułkownik. – Za wyczerpujące informacje wywiadowcze, jakich dostarczył nam zwiad. Jak zwykle zresztą. Posprząta po was zwykła piechota.

Achaja usiłowała trzymać usta zamknięte na skobel. Harmeen patrzyła gdzieś w bok. Oficerowie wokół uśmiechali się lekko.

– Dobrze. – Pułkownik odezwała się głośniej. – Porucznicy do swoich plutonów! Pani kapitan, pani obejmie dowództwo szpicy. Pani major podciągnie saperów w pobliże. Wchodzimy!

Rozległy się ostre gwizdki chorążych i sierżantów. Pierwsza kompania zagłębiała się w las. Kurwa! Achaja przypomniała sobie atak luańskiej piechoty, podczas kiedy jej oddział był ukryty między drzewami. Podjechała do czarownicy.

– Czy…

– Zechce pani powstrzymać emocje – przerwała jej Arnne w pół słowa. – To mi przeszkadza.

– Chciałam spytać, czy może pani przekazać im jakieś informacje?

– Jakie?

– Że chcemy się dogadać.

– A komu?

– No, mieszkańcom Wielkiego Lasu.

– A w jaki sposób?

– O, kurwa jebana w dupę mać! – Achaja zawróciła konia, wracając do plutonu. – Dziewczyny! Trzymać tyłki ściśnięte, napiąć kusze i wykonywać rozkazy! Wszystko jasne?

Shha skinęła głową z uśmiechem.

– A czemu nie dziś? – spytała. – Czym niby ten dzień różni się od dnia naszej śmierci? A może właśnie to już, co?

– Kocham cię, Shha!

– Nie jestem co prawda chłopcem. Ale doceniam, siostrzyczko.

Uśmiechnęła się. O ile mogła ocenić na oko, pluton był średnio trzeźwy. Zwiad zawsze miał większe możliwości zdobycia wódki w porównaniu z piechotą. Większy żołd, większy spryt, większy strach budzony u pokątnych kupców. A może i dobrze? W końcu nie było prawa, że trzeba umierać będąc trzeźwym. Nawet wredni Bogowie czegoś takiego nie ustanowili. Jakaś tam łaska, choćby szczątkowa, została jednak ludziom dana.

– No, baby! Pokażemy im, że jesteśmy najlepszym plutonem dywizji górskiej! Pieprzyć zwiad! Pokażemy tym głupim gnojom z lasu, że nasza macierzysta jednostka wysłała nas tutaj, żeby im uzmysłowić wreszcie, gdzie ich miejsce! Żeby im pokazać, że lizanie naszych butów ma być odtąd ich głównym zajęciem!

– Aaaaaaaa! – zawył pluton.

– Tak! Nasza Królowa powiedziała mi wyraźnie: Achaja, masz wziąć swój pluton i pokazać tej swołoczy, jak mają lizać nasze buty. Proszę, powiedziała, żeby nie zabić ich wszystkich pierwszego dnia, bo przyjemności nie będzie. Powiedziała to dwa razy. Powiedziała: Achaja, jak ich wszystkich zapierdolicie od razu, to wam kości porachuję!

– Aaaaaaaa! – wrzasnął pluton.

– Ale ja was zwalniam z tego przyrzeczenia. Róbcie co chcecie, dziewczyny! Róbcie co chcecie. Wielki Las leży przed wami. Wasz! Cały wasz! A jakby was ktoś o łaskę prosił, to powiedzcie, że kredyt wczoraj, niestety, cofnęli. Powiedzcie im, że to, co czują w swoich ustach, to nie jest fasola. Ten dziwny smak, to są ostrza waszych mieczy! I nawet jak wyjmiecie, to i tak nic im z dalszego życia nie będzie! Po prostu pokażcie im, że ich kochacie. Że ich kochacie, tak jak śmierć kocha człowieka. Szczerze!

– Aaaaaaaa!

Achaja zawróciła konia i ruszyła ku linii drzew. Harmeen dogoniła ją jednak.

– To była jedna z ciekawszych mów, jakie słyszałam przed bitwą.

– Dzięki. Filozof Theu zawsze twierdził, że do wojska należy mówić w sposób wulgarny.

– Nie wiem jak filozof Theu. Ale te twoje baby trochę wytrzeźwiały. Nie chodzi mi o wódkę, raczej o strach.

– Czas pokaże.

Wjechały pomiędzy pierwsze drzewa. Ogarnął je lekki chłód. Zrobiło się ciszej – po prostu wiatr nie docierał między splątane gałęzie.

– Ale gęstwina. – Achaja podjechała bliżej do oficerskiej świty.

Arnne zrównała z nią konia.

– Przykro mi, ale mam już naprawdę dosyć pani wulgarnych wyzwisk! – warknęła.

– Przepraszam – powiedziała Achaja ugodowo. – Ale proszę zrozumieć, że to jest wojsko. A poza tym zadanie i nerwy…

– Ach – przerwała jej tamta. – Pani się zastanawia, czy przejąć dowodzenie?

Achaja oniemiała.

– Skąd pani wie, że mam ten papier? Czyta pani w moich myślach?

– Owszem – uśmiechnęła się Arnne. – Ale proszę mi wierzyć, nie trzeba do tego ani trochę sztuki czarnoksięskiej.

– Chyba nie rozumiem.

– To proste. Jest pani jedynym oficerem, który jechał dłuższy czas, trzymając palec w ustach. Ja pani nie cierpię, ale muszę uczciwie przyznać, że nie wygląda pani na kogoś, kogo można przestraszyć albo zahukać. Stąd prosty wniosek, że skoro aż tak nie mogła pani opanować odruchów, to była to jakaś bardzo poważna kwestia. A reszta to już wyłącznie czysta kalkulacja. Major zwiadu, a do tego księżniczka, pod rozkazami pułkownika piechoty. Trudno sobie wyobrazić bardziej dziwną hierarchię, chociaż od strony służbowej nie można jej niczego zarzucić. Ci, którzy panią tu wysłali, a konkretnie pan Biafra, to naprawdę inteligentny człowiek. Jeśli akcja się nie uda – to wina piechoty. Jeśli się uda, zwiad przejmie dowodzenie i położy swoje ciężkie łapsko na dalszym rozwoju spraw. – Arnne uśmiechnęła się cynicznie. – Jeśli mogę coś radzić. Niech pani nie przejmuje dowodzenia do samego końca. Jeśli już zamierzacie zrobić to świństwo pani pułkownik, niech to będzie świństwo konsekwentne.

Achaja potrząsnęła głową. Również nie cierpiała czarownicy, ale musiała przyznać, że tamta jest dość trzeźwa w swoich przemyśleniach. Dłuższą chwilę jechały w milczeniu. Potem Arnne zerknęła na nią spod oka.

– Chce pani wiedzieć, co się stanie, prawda?

Achaja nie odpowiedziała. Jeszcze w Troy rozmawiała wielokrotnie z czarownikiem Meredithem o sprawach magii. Wiedziała, że przyszłości nie da się przewidywać. Wielki mag mógł czasem doznawać „błysków”, sięgać w przyszłość nawet o tysiące lat. Ale to nie była „prawdziwa przyszłość” – to były tylko możliwości. Nikt nie znał słów, żeby dokładnie to określić. Sami czarownicy nazywali to „teoretycznie możliwą przyszłością” i sami też śmiali się z tego określenia. Czasem można było porozumieć się z nienarodzonym jeszcze człowiekiem. Nie słowami oczywiście. Można było poczuć jego bliskość, jeśli było się w miejscu, gdzie tamten pojawi się za setki lat i na przykład głęboko zamyśli. Nikt nie wiedział, czy taki człowiek narodzi się rzeczywiście. Ale mógłby się narodzić, a sam fakt kontaktu mógł pokazać pewne konfiguracje, „teoretycznie możliwe”, cha, cha, cha.

58
{"b":"89149","o":1}