Arnne odchyliła się w siodle i przymknęła oczy. Błysk? Ona naprawdę sama potrafi wywołać błysk i nim pokierować? Meredith twierdził, że to niemożliwe. Ale on był mężczyzną. Babska magia wyglądała zupełnie inaczej. Jak to określał: „prowokowała więcej możliwości – aż tyle, że można było zagubić się w ich gąszczu”. Czarownica podrapała się w policzek. Ciekawe, czy to jakiś rytuał, czy zwykły komar? Podrapała się w szyję, potem w brew i w kark. Mrówki ją oblazły? Drgnęła nagle i otworzyła oczy. A potem zrobiła minę, jakby zobaczyła coś obrzydliwego. Spojrzała na Achaję trochę nieprzytomna.
– Zobaczyła pani coś?
– Tak. – Skrzywiła się jeszcze bardziej.
Wyglądała na kompletnie rozbitą.
– Aż tak źle?
– N… nie… Nie wiem, co się stanie – zająknęła się. – Zobaczyłam siebie samą na tej drodze poza lasem. – Wskazała kciukiem kierunek za plecami. – Siebie. Kompletnie nagą!
E… To nie żaden błysk, pomyślała Achaja. Zwykłe fantazje seksualne, a raczej „niezwykłe”, bo chodziło o dziewicę. Kompletnie goła na drodze. Podniecało ją to? Zaraz. Chloe, przynajmniej jak twierdziła Shha, też była dziewicą. Trzeba ją spytać, czy kiedykolwiek wyobrażała sobie siebie samą gołą na publicznym trakcie.
– Przepraszam na moment. – Achaja zawróciła konia. Szybko podjechała do swojego plutonu.
– Shha, załóż mi tę rękawicę.
– Chodź bliżej. – Sierżant wyjęła żelastwo z juków i zaczęła montować na lewej ręce siostry.
Achaja nachyliła się i szepnęła:
– Słuchaj, czy Chloe naprawdę jest dziewicą?
Shha jak stara, doświadczona spiskowiec nachyliła głowę, żeby ukryć usta.
– No! – tchnęła wprost do ucha. – Jest. A co?
– A mogłabyś ją delikatnie wybadać, co ona sobie wyobraża, no wiesz… Czy kiedykolwiek widziała siebie gołą na drodze, co?
– Na drodze, gołą? O, żesz ty. Pani pułkownik o to pytała?
Dziewczyna potrząsnęła głową zdziwiona.
– Nie. Ja chcę wiedzieć.
– Dobra. Sama nie spytam, bo mnie, małpa, nie lubi. Ale poślę Sharkhe. One się coś skumały ostatnio.
– Tylko, kurde, żeby cały pluton o tym nie gadał.
– No. Nie ma sprawy.
– A może lepiej Mayfed wysłać? Ona jest taka rozsądna.
– Nie. Mayfed jest skumana z Zarrakh. A jak Zarrakh się dowie, to zaraz cała armia Arkach będzie o tym gadać. A nawet w Luan, po karczmach, będą o tym śpiewać minstrele. Nawet Król Troy każe to wyryć na kamiennych tablicach. Ona ma język po kolana. A ostry jak dahmeryjski miecz. Jak się Chloe wygada, to ją zabiją potem ozorami.
– Dobra.
Nie dokończyła. Oddział stanął nagle i z przodu rozległ się dźwięk trąby.
– Szlag! Później pogadamy.
Achaja szarpnęła wodzami. Galopowała do sztabu, słysząc jak herold ogłasza mieszkańcom lasu przybycie poselstwa z Arkach. Łgał jak pies. Żadnego posła nie było. Ale pułkownik miała swoje pełnomocnictwa, a Achaja (choć ukryte głęboko w torbie) swoje.
Nastrój, który panował w sztabie, nie przypominał nastroju poselstwa.
– Pani kapitan, skąd wieje wiatr?
W lesie nie można było wyczuć wiatru. Rozległy się trzy ostre, przenikliwe do granic możliwości gwizdki. Spod lasu, od pozostawionych tam oddziałów dobiegł ich inny, modulowany dźwięk gwizdka.
– Z zachodu, pani pułkownik!
– Dobrze. Pani major, muły z beczkami na lewą stronę. Niech saperzy trzymają siekiery w pogotowiu!
– Tak jest!!!
– Niech zbliżą batalion piechoty do samej granicy lasu!
– Tak jest! – Nowy modulowany gwizd.
– Pierwsza kompania, wachlarz! Druga kompania, rygiel!
– Tak jest!
– Okopujemy się?
– Tu? Czy pani śni na jawie?
– No to… – odważyła się major. – To po co nam drugi batalion przy lesie?
– Żeby wyrąbać korytarz w razie czego. Nie będę ściągać ich strzał na siebie, bo i tak przez te gałęzie niewiele przeleci. – Pułkownik odwróciła głowę. – Pani major zwiadu! – zawołała. – Moja, psiamać, księżniczko!
– Tak jest! – zameldowała się Achaja.
– Czy jest pani w stanie zrobić płytkie rozpoznanie?
Kurwa! Ta głupia cipa chce wystawić jej ludzi! Niedoczekanie, krowo!
– To niemożliwe w tych warunkach, pani pułkownik.
– Znam regulamin równie dobrze jak pani. Pytam, czy może pani wysłać kilku żołnierzy do kontroli terenu?
– Tak jest! – ryknęła Achaja. – Sierżant Shha, do mnie!
Sama jednak powodowała wierzchowcem tak, żeby oddalić się od sztabu choć o kilka kroków.
– Tak jest! – wywrzeszczała Shha. – Sierżant Shha melduje się na rozkaz!
– Przekaż Lanni, że rozkaz to lipa. Dwa kroki, nie więcej i chodu nazad – szepnęła. – Rozsypać pluton! – zawyła na użytek oficerów sztabu. – Porucznik Lanni, do mnie!
– Tak jest! – krzyknęła Lanni.
– Płytki zwiad dwójkami w trzech kierunkach. Rozpoznać teren, na sześćdziesiąt kroków!
– Tak jest!
Shha na szczęście zdążyła doskoczyć i szepnąć coś Lanni do ucha. Sześć dziewczyn ze zwiadu ruszyło w krzaki. Sześć trupów mniej. Wszystkie ukryły się jak mogły, odczekały i wróciły, meldując, że teren czysty.
– Ty małpo! – syknęła pułkownik do Achai, tak, żeby inni nie słyszeli. – Jeszcze porachuję się z tobą, dziwko!
Dobrze wiedziała, jak naprawdę wyglądał zwiad. Ale czego chciała? Sześciu niepotrzebnych trupów? Każdy, kto nie był urodzonym idiotą, wiedział, że po zapowiedzi herolda obce siły zaciskały krąg wokół. A ich liczebności dwójkowy zwiad i tak by nie odkrył.
– Saperzy! Dziesięć kroków w przód!
Porucznik pierwszego plutonu saperów pocałowała jakiś amulet i poszła pierwsza ze swoimi ludźmi. Za nią drugi pluton i ubezpieczenie.
– Harmeen.
Kapitan zwiadu podskoczyła natychmiast.
– Jak się zacznie – szepnęła Achaja – przejmiesz mój pluton. Lanni jest fajna, ale za młoda. Poniesie ją, uderzy frontalnie i straci ludzi. Naprawdę wiem, do czego jest zdolne to za bardzo odważne dziecko.
– Dobra, kotku.
– I jeszcze jedno. Jak tylko poczujecie dziwny zapach, wszystkie zsiadajcie z koni.
– Bogowie! To wbrew regulaminowi!
– Zamknij się, Harmeen. To ja czytałam tajne papiery, nie ty. Jak już zsiądziecie, to przyłóżcie koniom mieczami po zadach, niech ruszą w panice i zdezorganizują tamtych. Potem róbcie jak w rozkazach dla piechoty, siadajcie na ziemi, plecami do siebie, kusze i tak dalej. Nie macie tarcz. Wiem. Ale pamiętaj. Będziesz miała za plecami wyrąbany korytarz. Pułkownik się wygadała. Myślę, że są umówione z majorem z drugiego batalionu. Harmeen, pamiętaj. Drugi batalion będzie wyrąbywał korytarz cokolwiek się stanie! Tak se wcześniej piechociarki ustaliły. Więc uratuj te moje siksy z plutonu. Proszę cię.
– Dobra, kotku. Niech mnie potem pod sąd nawet za złamanie regulaminu w obliczu nieprzyjaciela.
– Harmeen. Nikt nie będzie świadczył przeciwko tobie. To są naprawdę fajne dupy. Tylko szepnij słówko Lanni, a… jak się Lanni nie uda, to powiedz sierżantowi. Ona niezbyt inteligentna, więc wytłumacz jej powoli i dokładnie, a potem cały pluton zezna, co będziesz chciała.
– Nie ma sprawy, kotku. A ty?
– Ja muszę być przy tej czarownicy, której się zwiduje własny tyłek wystawiony na drodze. Ale nie bój się, nie zamierzam położyć tu głowy.
– Trzymaj się. – Harmeen zawróciła konia i dołączyła do plutonu.
Achaja pokłusowała znowu do sztabu. Robiło się coraz ciemniej, wieczór zapadał powoli. Drzewa wokół przybierały coraz bardziej fantastyczne kształty. Saperzy rozgrzewały w przenośnych piecykach żelazne pręty, które miały służyć do rozpalenia tych dziwnych świec z magnezu. Herold nawoływał znowu. Nikt w sztabie nie miał jednak wątpliwości co do skuteczności jego krzyków i trąb. Inaczej na sprawy patrzy się, siedząc w pałacu w stolicy, inaczej stojąc w lesie z mieczem w garści naprzeciw nieznanych potworów. Być może dogadanie się i układy były naprawdę jedynym rozsądnym wyjściem według praw logiki stosowanej, którą uprawiał sztab generalny. W lesie, wśród drzew, patrząc zza własnej, trzymanej coraz bardziej spotniałą dłonią tarczy, miało się wrażenie, że sprawy wyglądają jednak inaczej.
Herold umilkł w pół słowa. Zakrztusił się… od strzały tkwiącej w gardle.
– Zaczyna się – powiedziała pani pułkownik spokojnie.
– Nie – mruknęła Achaja – to tylko ich zwiad. Jakiś szczyl odpalił z łuku, bo mu nerwy zagrały.
Pułkownik zerknęła na nią spod oka.
– Może i tak. W każdym razie gadać nie chcą. Pani Arnne – zwróciła się do czarownicy. – Niczego pani nie czuje?
– Kompletnie.
– Dobra. Cofamy się.
– Rygiel w tył! Wachlarz na moją prawą! – ryknęła pani kapitan.
Pułkownik wsadziła dwa palce do ust i gwizdnęła na kapitan saperów.
– Odcinać baryłki! – krzyknęła, a potem dodała ciszej do otaczających ją oficerów. – No, drogie panie, zaraz tu się będzie ślicznie palić.
Saperzy odcięły rzemienie i baryłki ze smołą opadły z grzbietów zwierząt. Teraz łączyły je z mułami jedynie dość krótkie sznury. Siekiery i specjalne piecyki były przygotowane. Żołnierze napinały wielkie kusze z kilkoma bełtami każda, o specjalnych, palnych końcówkach zamiast grotów.
– Co tak śmierdzi? – spytała pułkownik.
– Śmierdzi? Szlag! – Achaja odruchowo pociągnęła nosem, ale niczego nie czuła od czasu, kiedy Krótki załatwił jej nos tym swoim specyfikiem. – Jednak atakują.
– Co? – Pułkownik zawahała się tylko przez króciutki moment. – Odpalać! Odpalać wszystko! – ryknęła. – Pierwsza i druga kompania… Jeż!!!
Saperzy uderzeniami siekier wybiły dziury w beczułkach, a potem zapaliły smołę. Sześćdziesiąt demonów ognia runęło w las, dając początek sześćdziesięciu płonącym potokom. Chwilę potem odpaliły z kusz ognistymi pociskami.
– Siadać, siadać! Formować jeże! – krzyczeli oficerowie do żołnierzy piechoty. – Szmaty na twarz! Spokój! Wszyscy spokój! Nic się wam nie stanie, żołnierze!
Achaja zeskoczyła z konia wraz z resztą sztabowców batalionu. Podczas kiedy adiutanci pętali konie, zawiązywała sobie na twarzy gęsto zwiniętą zmoczoną w wodzie szmatę. Stojąca tuż obok major piechoty dostała strzałą i upadła na wznak, rozkładając ręce.