Lanni jęknęła cicho. Kapitan wyjęła spod kurtki zwitek papierów.
– Tu są spisane pytania, które ONA najczęściej zadaje. Pani pułkownik napisała ci odpowiedzi. Kapralu! – Pani kapitan odwróciła głowę. – No, ta z tatuażem na twarzy. Chodź tu.
– Tak jest! – Achaja doskoczyła błyskawicznie i stanęła na baczność.
– Słyszałam, że ty tu najbardziej uczona. Przeczytasz dokładnie cały tekst swojemu porucznikowi i pomożesz jej się nauczyć na pamięć. Zrozumiałaś?
– Tak jest!
– To trzymaj kartki. Nie zgub ich! Tuż przed wyjściem na honorową wartę do pierwszego szeregu spalisz je wszystkie. A jak nie będziesz mogła rozpalić ognia, bo nie będzie warunków, to je zjesz. Wszystko zrozumiałaś?
– Tak jest!
– He… Mieli rację, żeś uczona. No, no. Dobra, wracając do ciebie, Lanni. Pluton ma być pełny, ale wiesz, świeżym uzupełnieniom nie ufaj, lepiej zostaw te siksy w namiocie, bo jeszcze coś schrzanią. Dostaniesz doświadczone w musztrze dziewczyny z innych plutonów, wybrałam już same niskiego wzrostu.
– Dlaczego niskiego? – dała się zaskoczyć Lanni.
– Och. Żeby mogły stać z tyłu! A jak ONA zapyta o przebieg walki, tamte zaczną się plątać w zeznaniach i co wtedy? Honor pułku zszargany. Aha. Jeszcze jedno. Ta twój kapral ma stać tuż przy tobie.
– Żeby w razie czego mi podpowiedzieć?
– No nie. Nie będzie szans, żeby podpowiadać. Ma na twarzy ten tatuaż, więc może ONA o to zapyta. A najlepsze pytania to takie, które można przewidzieć. Tak, że kapral spadła nam jak dar od Bogów. – Kapitan podała Achai kartkę. – To dla ciebie, wykuj na pamięć i recytuj z przekonaniem.
– Tak jest! A kartkę zjem osobiście! – wrzasnęła Achaja.
– No… Tyś naprawdę mądra. Dość ci raz powiedzieć. – Kapitan spojrzała na kaprala z głębokim uznaniem. – Teraz sierżant.
– Tak jest! – wrzasnęła Shha jeszcze głośniej, prężąc się jakby połknęła kij.
– O! Postawna dziewczyna. Wypisz, wymaluj, klasyczny żołnierz Arkach, tak jak się go maluje na obrazach. Świetnie, damy cię na strategiczną pozycję przy drugiej drużynie. Wiem, żeś ze wsi, więc nie będę kazała niczego zapamiętywać z kartki. Ale to nie szkodzi. Jak cię zapyta, to masz stanąć jak teraz i ryknąć: „Tak jest! Z honorem, Wasza…” – Kapitan przerwała nagle, rozglądając się wokół. – I tu wstawisz Jej tytuł. Zrozumiałaś?
– Tak jest!
– Kapralu. Nauczycie ją też.
– Tak jest! – krzyknęła Achaja.
– Dobra, Lanni, czasu mało. Nie zbłaźnij się. Jak nie będzie większej wsypy, to potem staniecie na warcie przy Jej namiocie. Ciężka sprawa, wiem. Ale jak wam pójdzie dobrze… to pani pułkownik nie pożałuje nagród. No i trzymajcie się.
Kapitan zawróciła konia i ruszyła z powrotem. Tym razem już bez pośpiechu, żeby nie „rozjeździć” trawy.
Chloe z sykiem wypuściła powietrze z płuc.
– Mówiłam, że ta nowa przyniesie pecha – westchnęła. – Po naszym występie, który tam zrobimy… Mamy rok w karnej kompanii zapewniony.
– N… n… Nie kracz. – Lanni jednak również była przestraszona. – Daj mi mundur.
– Nie ubieraj się w stare. Zaraz przyniosą nowe ciuchy.
– „Pytanie: Żołnierzu. Ciężko było, co?” – odczytywała Achaja z kartki. – „Odpowiedź: Ciężko – tu wstawić pełny tytuł pytającego – ale dzięki naszym dowódcom przetrwaliśmy i możemy zameldować o zwycięstwie!” – Podniosła oczy znad kartki i popatrzyła bezmyślnie na Lanni. – Jak to? Przecież przegrałyśmy.
– Ja tego w życiu nie zapamiętam. Bogowie, ile tego tam jest?
– Pfffffffff – zaszeleściła kartkami – jakieś sto pytań i odpowiedzi.
– To już po mnie. Karna kompania, tak?
– Ty się ucz szybko, żebym zdążyła rozpalić ogień – jęknęła Achaja. – Nie zjem przecież tych wszystkich kartek!
Shha zadziwiła ich wszystkich.
– Spal wszystko od razu i się nie przejmujcie.
– Co?
– Ja już to widziałam w garnizonie May Lee. Byłam wtedy tuż po okresie rekruckim i przyjechał zagraniczny książę Sirius ze świtą. Też dali porucznikowi kartki, i innym. I wszystkie czegoś tam się uczyły. Na blachę, czasu było dużo jak szlag, bo pan książę już z kraju wyjeżdżał i dokładnie wiedzieli, kiedy będzie wizytował. Przez trzy dni cały pułk kuł, aż stukało. A książę, jak go już wyprowadzili przed szereg, uśmiechnął się do pierwszej lepszej, powiedział: „Sie masz, stara, fajna z ciebie dziewczyna” i poszedł. Zresztą nie wiem, co dokładnie powiedział, różne legendy o tym krążyły, a ja stałam za daleko, żeby słyszeć. I całe to kucie było na nic! O!
Lanni spojrzała na nią nieprzytomnie.
– Dzięki choć za pocieszenie. Ciężko jest w karnej kompanii?
Nikt nie zdążył odpowiedzieć, bo gońcy przyniosły nowe mundury. Całą masę. Mogły wybierać, dopasowywać, guzdrać się. Po dłuższym czasie wyglądały jak reprezentacyjna gwardia przyboczna. Nowe kurtki i spódniczki były z jakiegoś dziwnego gatunku skóry. Błyszczały i lśniły w słońcu, jakby pokryte cieniutkim lodem. Buty ktoś wyglansował tak, że można było zobaczyć odbicie własnej twarzy, jeśli tylko ktoś był w stanie podnieść nogę do głowy. Zrobiono je również z jakiegoś innego gatunku skóry, który nie marszczył się w ogóle w miejscach zgięć – za to każda para była makabrycznie niewygodna. Z trudem można było zrobić w nich kilka kroków i mimo wspaniałych, również lśniących skarpet (chyba od wplecionej w wełnę złotej nitki – nie były sobie w stanie wyobrazić niczego innego) miało się już otarte stopy. W nowych, poskrzypujących z lekka mundurach różniły się od reszty wojska jak rasowy wierzchowiec różnił się od ich kucyków. Odznaki pułku, przypięte do kurtek, z całą pewnością były pozłacane, gwiazdki, kanty i belki, które dodatkowo przypięły do rękawów Lanni, Shha i Achaja, mogły być z czystego złota. Pasy natomiast, nowiuteńka broń, miecze, noże, kusze i dziryty, to był już czysty śmiech. Żaden z tych elementów oporządzenia nie mógł służyć do walki – były dziwnie lekkie, śliczne i kompletnie nieprzydatne. Ale najlepszy numer to plecaki. Tam, gdzie w normalnym armijnym modelu zastosowano podwójne płótno (zwane „żaglowym”, choć nie wiadomo skąd ta nazwa, bo Arkach nie miało dostępu ani do morza, ani do wielkich jezior, ani nawet spławnych rzek) w ich egzemplarzach zastąpiono cieniutkim… aksamitem! Zamiast skórzanych wykończeń zastosowano metalowe okucia, a całość wzmocniono nie zwykłymi sznurkami ale… jedwabnymi wstążkami!
– Kurde! – Zarrakh wcierała w głowę przyniesioną przez gońców ładnie pachnącą substancję, od której nawet włosy zaczynały błyszczeć i lśnić. – Ale później, po ceremonii… Nie każą nam w tym wszystkim chodzić, prawda?
– W karnej kompani? – mruknęła Lanni. – Na pewno nie.
– No – mruknęła Chloe. – W karnej to się chyba nosi stare worki.
– Gadanie – włączyła się Mayfed, nakładając jednocześnie jakąś dziwną maść na twarz. – Jak będą chcieli nas ukarać, wystarczy, że każą nam dalej nosić te buty. Przecież w nich się nie da kroku zrobić.
– Oż, kurde – Shha podejrzliwie wąchała płyn, którym miała się skropić – tak nam się kazali wyszykować, że teraz już nic, tylko pod czerwoną latarnię, pieniądze zarabiać. Dobrze, że nie dali nam kiecek z koronkami.
– Ale przepaskę z koronkami masz pod kurtką.
– Przynajmniej nie widać. Zresztą… Czy ONA będzie mi zaglądać pod kurtkę?
– Ciszej! – zgasiła ją Lanni. – I chodźmy już, żeby choć nie za dużo koleżanek z innych oddziałów nas zobaczyło! Będą się śmiać przez rok.
Reszta dziewczyn z ich plutonu ubrała się równie szykownie, z równym także zaciskaniem zębów. Lipne „uzupełnienia” z innych kompanii (rzeczywiście powybierane starannie, same niskie dziewczyny) przyszły już wystrojone. Ciężka, złowroga cisza zawisła w powietrzu. Wystarczyłby byle impuls, żeby dziewczyny skoczyły sobie nawzajem do oczu. Na szczęście Lanni, mimo braku doświadczenia, nie była wcale złym oficerem.
– Shha! Rób zbiórkę i poustawiaj je jakoś! – krzyknęła. – Potem przegląd umundurowania, małpy! Achaja, poupychaj… te, no… „prawdziwe uzupełnienia” do namiotu i wytłumacz im, że jak która ośmieli się choćby wyjrzeć, to mnie nawet ich wnuki popamiętają!
Krzyki, bieganina i przegląd zapobiegły wybuchowi. Achaja spaliła wszystkie kartki, nie czytając. Jak tajemnica, to tajemnica! Bądźmy w końcu poważni. Teraz nawet na torturach mogła zeznać, że nie wie, co tam było napisane. Shha walnęła haust jakiejś gorzały, wyciągniętej Bogowie wiedzą skąd, i żuła coś, żeby pozbyć się zapachu z ust. Bogowie Bogami, Achaja szybko wyczaiła, gdzie ukryty jest bukłak i strzeliła dwa wielkie łyki. Piłaby pewnie dalej, ale Lanni zabrała jej naczynie, zrobiła ruch, jakby chciała wylać zawartość, ale coś w niej pękło i wlała resztę we własne gardło. Potem obie poprosiły Shhę o to coś, co zabija zapach. O mało się nie wyrzygały, kiedy ta powiedziała im, że piły kałówkę – wódkę pędzoną z końskiego nawozu. Podobno rarytas w małej wioseczce, skąd pochodziła sierżant.
Na miękkich nogach poprowadziły oddział do sztabu. Wszystkie, dosłownie wszystkie trzydzieści trzy dziewczyny z plutonu miały już otarte stopy! Ale za to wszystkie też błyszczały tak, że wróg, aby nie oślepnąć od nadmiaru światła, mógłby je atakować wyłącznie w nocy.
– Porucznik Lanni melduje pluton „C” pierwszej kompanii batalionu Zulu w trzecim pułku pierwszej dywizji górskiej!
Pani major, skrzywiona, jakby zjadła kilka cytryn, wymamrotała:
– Już jadą… Jedni i drudzy. – Zmełła przekleństwo. – Znaczy ONA i wrogie poselstwo. Jak dożyjemy nocy, znak, że Bogowie mają nas w swojej szczególnej opiece.
Z tyłu, za ich plecami, rozległy się krzyki i tupot nóg. Resztę wojska ustawiano na placu, ale z dala, w bezpiecznej odległości. Trzydzieści trzy dziewczyny z plutonu „C” zazdrościły im tego jak niczego w życiu.
Pani pułkownik osobiście wyszła z namiotu i z miejsca zaserwowała im nowy przegląd umundurowania. Potem podeszła do Lanni.
– Dziecko, wiem, że masz tylko siedemnaście lat. Ale zrób co w ludzkiej mocy, albo i dużo więcej, żeby ratować honor dywizji.