Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Nie można było bardziej dobić porucznik. Stojąca obok Achaja marzyła o kolejnym łyku wódy. Nawet kałówki! Shha zamieniła się w skałę, zdaje się, że przestała nawet oddychać. Potem z namiotu wyszła księżniczka, prawdziwy, choć „nieoperacyjny” dowódca dywizji. Ta była zdecydowanie mniej przestraszona od reszty oficerów. Choć nazwać ją pewną siebie byłoby dużą przesadą. No, ale… była młoda, tak jak jej żołnierze, poza tym obyta na dworze, no i… miała raczej nieograniczony dostęp do gorzałki, co widać było po lekko zygzakowatym kroku.

– Jadą! – gruchnęło nagle skądś z boku.

– Całość: baczność – zakomenderowała szeptem pani pułkownik.

– Baczność! Baczność! Baczność!!! – Żadna z oficerów niższych rang nie mówiła już szeptem. Ryk jednak ucichł szybko. Niezbyt szeroką leśną drogą zbliżał się orszak poprzedzony kompanią najlepszej jazdy. Lanni zwinęła się w sobie. Achaja zamknęła oczy. Ktoś obok westchnął, jakby miał zamiar zemdleć. Na placu zapadła taka cisza, że słychać było rżenie dywizyjnych kuców, ukrytych głęboko w lesie, z dala od obozu. Potem szybko zagłuszył je tętent gwardyjskich koni.

– No to po nas, dziewczyny – mruknęła Lanni.

– No – potwierdziła któraś z tych niskich z tyłu, dołączonych do plutonu w ostatniej chwili. – Piszta testamenty, baby.

– Ty się zamknij, Sharkhe! – warknęła Shha. – Ty se lepiej pomyśl, ile razy zdążę dać ci w mordę, zanim mnie wezmą do karnej kompanii! Mała jesteś. Mi nie strzymasz!

– Się zobaczy! Tobie, psiamać, tyłek zmięknie, jak się dowiesz, że w tych nowych butach masz iść do ataku.

– Mordy w kubeł! – syknęła Lanni. – Ale mi się wojsko trafiło!

– Niby co chcesz od tego wojska? – mruknęła Achaja.

– Kurza twarz! To takie wojsko, gdzie mi się mój sierżant gzi z moim kapralem w jednym łóżku!

– Niby jak mogłybyśmy to robić, będąc w dwóch łóżkach? – dała się złapać Shha.

– Eeee… Lanni – Achaja była bardziej sprytna – masz ochotę się przyłączyć, to powiedz, a nie chrzań o jakichś łóżkach, których od lat nie widziałam. A tak w ogóle to fajna jesteś pupcia, więc starczy, że mrugniesz.

W tylnym szeregu ktoś zachichotał.

– A mnie weźmiecie, dziewczyny? – rozległo się z tyłu. – No, trochę jestem niewysoka, ale całkiem, całkiem.

– Mordy w kubeł!!! – Lanni zdenerwowała się naprawdę.

Orszak zatrzymywał się właśnie przed namiotem sztabu. Gwardzistki wyrównały szereg, ale żadna z nich nie zsiadła z konia. Wozy podjechały trochę bliżej. Stanęły równocześnie, jak na komendę. Achaja poczuła, jak dziewczyny wokół biorą głębszy oddech. Jakaś porucznik z gwardyjskimi odznakami rzuciła się z podręcznymi schodkami. A potem… Ukazała się ONA. Królowa Arkach we własnej osobie. Pani pułkownik zamieniła się w słup soli, księżniczka wytrzeźwiała momentalnie, przestała się chwiać na nogach i zasalutowała dziarsko. Reszta wyższych oficerów zaczęła udawać, że ich nie ma. Po prostu kilkanaście kobiet znikło nagle z pola widzenia. Choć przecież żadnego czarownika nie było w pobliżu. Musiały więc znajdować się tam nadal… ale gdzie?

Królowa nie była stara. W swojej dość skromnej sukni zeszła po schodkach na trawę, uśmiechnęła się do pani pułkownik, o mało nie wywołując u niej apopleksji. Gwardzistki zsiadały właśnie z koni, więc dziewczyny nie usłyszały słów powitania. Krótki raport, prezentacja i obie ruszyły w stronę plutonu w reprezentacyjnych strojach.

Królowa zatrzymała się przed Lanni. Biedna dziewczyna. Gdyby mogła, najchętniej zamieniłaby się w skałę.

– To ty powstrzymałaś atak kawalerii na nasz okrążony pułk? – spytała Królowa, uśmiechając się lekko. – Dziękuję ci, dziecko.

Nachyliła się nagle i pocałowała Lanni w policzek. Większej kary nie można było wymyślić dla porucznik. Skołowana dziewczyna nie miała pojęcia, czy powinna wyrwać się z objęć i stanąć na „jeszcze bardziej baczność”, czyli pozrywać sobie wszystkie mięśnie i ścięgna, czy też, o Bogowie… o tym lepiej nie myśleć… oddać pocałunek. Królowa na szczęście odsunęła się trochę, dziewczyna dokonała cudu i wyprężyła się jeszcze bardziej (o włos przynajmniej) i ryknęła:

– Porucznik Lanni melduje pluton „C” pierwszej kompanii batalionu Zulu w trzecim pułku pierwszej dywizji górskiej, proszę pani!

Dowództwu dywizji opadły ręce. Powiedzieć per „proszę pani” do samej Królowej! Pułkownik wyglądała tak, jakby coś stanęło jej w gardle. Reszta oficerów zniknęła w jeszcze większym stopniu. Właściwie one wszystkie wydawały się przezroczyste jak najcieńsza tkanina z dalekiego Garenmich. Królowa uśmiechnęła się lekko, kiwając do Lanni ręką. Podeszła do Achai, a tej (choć wprawionej za młodu na dworze) wydało się nagle, że to mistrz Anai podchodzi.

– Córko…

– Tak jest! Wasza Wysokość!

Pani pułkownik zza pleców Dostojnego Gościa spojrzała na kaprala z nową nadzieją.

– Co masz na twarzy?

– Byłam luańską ku… niewolnicą, Wasza Wysokość!

Na to niedokończone słowo dostojnicy za plecami zmartwieli, potem jednak odetchnęli lekko.

– I uciekłaś? Dosłużyłaś się u nas rangi kaprala?

– Tak jest, Wasza Wysokość! Bo w Królestwie Arkach jest wolność, Wasza Wysokość! Ja bardzo kocham ten kraj, Wasza Wysokość!

– Aż tak, że chcesz się za niego bić?

Achaja uśmiechnęła się szeroko, choć było to wbrew regulaminowi. Ale była doświadczona, wiedziała, na co może sobie pozwolić.

– Arkach jest fajne! Wasza Wysokość! Trzeba go bronić przed wrogami, trzeba im pokazać, że za to wszystko, co tu jest… warto! Wasza Wysokość!

Oficerowie z tyłu zmarnieli nagle, mając już przed oczami utratę stopni. Co za karygodna poufałość! Nie znali jednak tak dobrze jak Achaja wielkich władców. Nie bywali na dworze.

Królowa uśmiechnęła się nagle.

– „Fajnych” masz żołnierzy, Lanni – rzuciła. – Chciałabym, żeby moja córka była taka. Żeby walczyła bo… warto.

Pani pułkownik jakby urosła, wzdychając z ulgą. Oficerowie, „zniknięci” uprzednio, teraz pojawili się nagle w magiczny sposób, każdy na swoim miejscu. Królowa ruszyła wzdłuż szeregu i zatrzymała się, dokładnie tak jak przewidziało dowództwo (jednak znali się na strategii! I to całkiem nieźle!) przy drugiej drużynie.

– Sierżancie…

– Melduje się sierżant Shha!!! – ryknęła dziewczyna tak głośno, że można było mieć obawy, czy Królowa zachowa jeszcze zdolność słyszenia czegokolwiek. – Pluton „C” pierwszej kompanii batalionu Zulu w trzecim pułku pierwszej dywizji górskiej, Wasza Wysokość!!!

– Ile masz lat, dziecko?

– Siedemnaście, proszę pani – Shha zachłysnęła się nagle. – Bogowie! Wasza Wysokość, znaczy! Ojej… – wyrwało się skołowanej dziewczynie. – Ale narobiłam.

Królowa roześmiała się.

– Jesteś tym, czym powinni być żołnierze Królestwa Arkach.

– Ja, przepraszam! Ja jestem ze wsi, Wasza Wysokość!

Królowa roześmiała się znowu.

– Jesteś świetną żołnierz, sierżancie! Daliby Bogowie więcej takich. Choćby i ze wsi.

Królowa ruszyła dalej, a za nią zupełnie już skołowane dowództwo. Przegląd plutonu odbył się szybko. Reszta wojska trwała w bezruchu z zamkniętymi oczami, modląc się, żeby do nich nie doszedł wraży atak. Kiedy Królowa skierowała jednak kroki do namiotu sztabu, tylne szeregi zalała fala współczucia dla plutonu „C”, rozsieczonego w pierwszym starciu. Biedne dupy! Ale, faktem jest, że je uratowały, uchroniły swoim poświęceniem. Walczyły dzielnie na swych z góry przegranych pozycjach.

– No, Chloe – szepnęła Lanni – w karnej kompanii naprawdę nosi się stare worki?

– Mhm. Ale za długo nie ponosisz. Tam się żyje, średnio, dziesięć dni.

– Zalewasz?

– Chciałabyś.

– Shha!

– Co? – jęknęła sierżant. – Ja, psiamać, naprawdę nieuczona!

– Fajnie z wami było. Przepraszam was obie za to, że mówiłam o tym gżeniu z Achajką.

– No! A ja przepraszam za tę wódę. Naprawdę nie mogłam.

– Ja też – wtrąciła Achaja.

– Ty przynajmniej coś tam wydukałaś. A teraz zginiemy wszystkie… mając na sobie stare worki.

– Bogowie pokarali tym, że jestem mała – odezwała się któraś z drugiego szeregu. – Jakbym była wysoka, to by mnie do was nie wzięli. Bym se jeszcze pożyła trochę.

Ze sztabowego namiotu wyszła pani major, niosąc osobiście jakąś tacę. Zamarły w bezruchu, oczekując najgorszego. Reszta wojska z tyłu patrzyła na nie ze współczuciem ze swoich bezpiecznych pozycji.

Jednak na tacy nie było rozkazów natychmiastowego przeniesienia do karnej kompanii.

– No, Lanni – powiedziała pani major. – Tyś naprawdę w czepku urodzona. Ty zostaniesz niedługo kapitanem.

Cały pluton spojrzał na nią podejrzliwie i z niedowierzaniem. Trzydzieści trzy pary ślicznych oczu zwęziły się jak na rozkaz.

– ONA tam teraz siedzi i gratuluje dowództwu, że mają takich, kurde, „fajnych” żołnierzy. – Tu ostro spojrzała na Achaję. – Zaryzykowałaś, małpo! No, ale… Widać, żeś uczona. No, no. Prawdę w kancelarii mówili. W końcu ten wasz kapral uratował wam dupy, żołnierze. ONA jest bardzo zadowolona!

Lanni westchnęła ciężko. O mało nie zemdlała.

– Odniosłyście zwycięstwo dużo ważniejsze niż to parę dni temu. Honor dywizji żeście uratowały! No. I dlatego, niestety, czeka was jeszcze gorsze zadanie.

Lanni oklapła nagle. Chloe zaklęła szeptem. Shha zaczęła się modlić.

– Kapralu! – Major podała jej kubek z tacy. – Wypijcie to! Duszkiem.

Achaja przełknęła bezbarwny płyn i doznała ogromnej ulgi. Czysta, trzykrotnie co najmniej przepuszczana przez maszynę, bardzo porządna wódka kopnęła ją mocno jak stary muł i napełniła oczy blaskiem.

– Teraz zagryźcie! – Dostała kawałek cytryny. – To wam wykrzywi gębę, ale nie musicie przełykać.

To był w Arkach naprawdę egzotyczny owoc, ale Achaja znała go dobrze. Pochodziła z Troy, gdzie cytryny były bardziej pospolite niż jabłka. Nie musiała wypluwać, nic jej nie wykrzywiło.

– No – Major spojrzała z uznaniem. – Z ciebie naprawdę twarda żołnierz. A teraz przepłuczcie dokładnie usta. – Podała jakiś wywar z mięty. – Lepiej ci?

30
{"b":"89149","o":1}