Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– czarownik musi widzieć obiekt swych czarów, nie jest w stanie zgasić pochodni w zamkniętym pomieszczeniu, do którego nie ma dostępu wzrokowego

– czarownik może zgasić pochodnię, nawet jej nie widząc, musi jednak znać jej przybliżone położenie. Siedząc z zasłoniętą głową w pokoju, gdzie w pobliżu niego rozpalono nie znaną mu ilość pochodni, nie był w stanie zgasić ani jednej.

Reasumując powyższe należy stwierdzić, że wśród atakujących oddziałów było wielu czarowników, albo wręcz każdy obcy żołnierz jest czarownikiem. Obydwie możliwości są raczej niepodobieństwem. Nikt o zdrowych zmysłach nie ryzykowałby życia takiej liczby czarowników (nawet gdyby miał tylu) do wyrżnięcia, na przykład, wioski ze śpiącymi chłopami. Przecież da się to zrobić przy pomocy plutonu pijanej piechoty, którego to użycie nie prowokuje praktycznie żadnych kosztów.

Żeby wyjaśnić, co się właściwie stało, komisja zorganizowała symulowany atak na strażnicę zwiadu, w której zamknięto dwa plutony żołnierzy. Atak przeprowadzono w dzień (by atakujący mogli wszystko widzieć) natomiast żołnierzom broniącym się zawiązano szczelnie oczy. By symulacja była zbliżona do rzeczywistych zajść (chodzi o efekt odurzenia wywołany przez dym), oficerów w strażnicy upito prawie do nieprzytomności alkoholem. Jedną ze stron uzbrojono w kije umoczone w farbie żółtej, druga miała kije z farbą czerwoną.

Atak w tych warunkach, oczywiście, powiódł się i strażnica została szybko zajęta. Jednak należy stwierdzić, że oficerowie, nawet pijani w sztok i nawet z zawiązanymi oczami, wydawali rozkazy do końca (prawdę powiedziawszy stan upojenia w niewielkim tylko stopniu zmniejszył ich wartości bojowe). Żołnierze nawet na oślep wykonywali rozkazy dość sprawnie. Doszło do kilku „zabić” koleżanek, ogólnie jednak po sforsowaniu drzwi przez atakujących, dziewczyny broniły się, skupione wokół oficerów, dość skutecznie. „Zabito” dziewięciu agresorów, „raniono” dwudziestu jeden. Żołnierzom przed symulacją zapowiedziano, że kiedy uznają za stosowne, mogą uciekać ze strażnicy. Ucieczka udała się aż sześciu żołnierzom. Nic nie spowodowało więc, jak w rzeczywistości, ani załamania się dowodzenia, ani totalnej klęski elitarnego oddziału, ani braku (poza jedną) prób ucieczek, kiedy sytuacja w strażnicy stała się beznadziejna. O sromotnej klęsce podczas nocnego ataku (tego prawdziwego) musiał decydować więc jeszcze jakiś, nieznany komisji, czynnik.

Przypuszczalny opis istot:

Agresorzy z Wielkiego Lasu nie są demonami – to istoty z krwi i kości, które można zabić. Przypuszczalnie podczas ataku na strażnicę zabito dwie lub trzy takie istoty (zginęła na pewno jedna – pozostałe dwie mogły zostać ranne). Komisja udała się na teren bitwy w związku z rozkazem generała Biafry, po tym jak oddział luzujący (zgodnie z wcześniejszymi postanowieniami) zabezpieczył ślady.

Zgodnie z zeznaniem chorąży Thanne przystąpiono do demontażu kraty-pułapki najeżonej kolcami przy wejściu do strażnicy. Ślady krwi na kolcach świadczyły o tym, że ręcznie uruchomiona przez chorąży krata przyszpiliła kogoś, a ponieważ żadne z ciał żołnierzy nie miało śladów głębokich nakłuć, komisja zyskała pewność, że życie straciła jedna z atakujących istot, której zwłoki zostały zabrane. Na dużej płachcie papieru narysowano kratą i zaznaczono farbą miejsca tych kołków, które były zakrwawione. Ukazał się rysunek istoty o ludzkim wyglądzie, wzroście średnim ludzkim, z lekko odchyloną na bok głową, o rozstawionych rękach. Analizując głębokość zakrwawienia kołków stwierdzono, że te z nich, które znajdowały się na wysokości dwóch trzecich klatki piersiowej, są zakrwawione na większej długości niż pozostałe – stąd wniosek, że była to kobieta. Ofiara w prawej ręce najprawdopodobniej trzymała miecz, dość długi, wykonany z bardzo lichego metalu – nawet żeliwne kołki zdołały go nadkruszyć (dwa małe odłamki znaleziono na podłodze). Ilość krwi pod kratą wskazywała na ewidentny zgon przyszpilonej osoby, a także na to, że ktoś w nieumiejętny sposób usiłował ją zdjąć z kraty.

Każdy z żołnierzy zmasakrowanego oddziału miał trzydzieści regulaminowych bełtów do kuszy. Przeszukano więc kołczany, wnętrze strażnicy i cały teren wokół w promieniu równającym się strzałowi z tej broni. Dwóch strzał nie udało się odnaleźć – stąd wniosek, że dwóch napastników zostało trafionych.

Tutaj w śledztwie pomógł przypadek. Thenna opisuje jak „coś na nią wpadło”. Chorąży wystrzeliła wtedy z kuszy, czując, że w to coś trafiła. Chorąży pochodzi z bardzo dobrej, bogatej rodziny i miała w związku z tym własną, niestandardową kuszę (znacznie lepszą od ogólnowojskowych), którą kupiła sobie sama. Kusza (pochodzenia dahmeryjskiego), którą odnaleziono na miejscu bitwy, miała trochę krótsze bełty niż standardowy wojskowy model. Wśród brakujących dwóch nie było właśnie bełtu Thenny. A każdy medyk opatrujący rannych, w pierwszej kolejności usunąłby wszak grot z ciała. Nie zrobiłby tego w dwóch przypadkach: kiedy ofiara byłaby ciężko ranna (wyjęcie pocisku mogłoby ją rychlej zabić), lub kiedy ofiara byłaby już martwa (wyjęcie pocisku jest wtedy niepotrzebne). Stąd nasz wniosek, że zginęło co najmniej dwóch agresorów (krata i kusza – obie „obsłużone” przez chorąży) oraz, być może, ktoś trzeci (jeszcze jedna brakująca strzała), ale ten przypadek mógł się zakończyć również inaczej (strzał w jakąś część wyposażenia obcego żołnierza, a nawet, choć to mało prawdopodobne, w jakieś przypadkowe zwierzę, które ranne uciekło daleko poza obszar badań).

Komisja stwierdza więc z całą odpowiedzialnością, że agresorzy są ludźmi, których można zabić jak każdego innego człowieka. Mają jednak szereg niezwykłych zdolności.

Na pewno są zdolni widzieć w nocy, w kompletnych ciemnościach, powiększonych jeszcze przez dym. Poruszają się bezszelestnie. Żaden z dwóch ocalałych świadków nie przypomina sobie jakiejkolwiek komendy rzuconej przez wrogich oficerów – pozostaje więc niejasną sprawa, jak oni się porozumiewają. Ogląd zwłok nie przyniósł wiele nowego, jednak stwierdzono dwa fakty: na ramionach kilku ofiar stwierdzono ślady ukąszeń (albo więc agresorzy mają jakieś szczególnie wielkie psy szkolone do walki po ciemku i bez szczekania, albo wytresowali jakieś wielkie koty – tygrysy? lwy? – mało prawdopodobne, skoro u nas takie zwierzęta nie występują). U kilku ofiar stwierdzono złamania kości łopatek. Być może jest to efektem stosowania broni w rodzaju ciężarka na rzemieniu – wtedy cios sprawiłby, że sznurek zawijałby się na ramieniu, o ciężarek łamałby łopatkę (skąd jednak taka prymitywna broń przy wyrafinowanych technikach sprowadzania dymu? – rozstrzygnąć nie sposób).

Pozostaje ostatnia kwestia: dziwna taktyka. Przepytaliśmy wielu naszych oficerów, co może skłonić napastnika do poszukiwania uciekinierów w promieniu akurat pięćdziesięciu kroków od miejsca ataku. Nikt nie udzielił nam zadowalającej odpowiedzi. Bowiem jeśli otrzymuje się rozkaz bezwzględnej eksterminacji na przykład jakiejś wioski czy strażnicy, to albo zabija się wszystkich w pierwszym ataku i uchodzi czym prędzej, albo (jeśli padł rozkaz wyłapania wszystkich) najpierw otacza się miejsce ataku kordonem, a potem prowadzi długotrwałe poszukiwania w celu odnalezienia wszystkich kryjówek ewentualnych uciekinierów (wtedy oczywiście ani pisarz gminny, ani chorąży nie mieliby szans na udaną ucieczkę).

Ponieważ komisja ma się zajmować faktami, nie fantazjami ani czczymi wymysłami, nie będziemy formułować dalszych wniosków, ograniczając się do zadania kilku pytań: jakiego zagrożenia z naszej strony spodziewał się nieprzyjaciel? Kto mógł na tyle szybko przyjść z odsieczą na masakrowany odcinek? Konnica? Czy oni wyobrażają sobie, że kawaleria mogłaby atakować po omacku, w gęstym dymie, w nocy? Czy przypuszczają, że zastawiamy na nich pułapki? Ale jeśli tak, to dlaczego w ogóle prowadzą te dziwne akcje pacyfikacyjne? Czego więc się boją?

Nie odpowiemy na te pytania. Wydaje się jednak, że oni za wszelką cenę nie chcą nam pokazać… jak wyglądają. A czy to może nam nasunąć jakiś pomysł?”

Achaja potrząsnęła głową, odkładając papier. Była pod wrażeniem nieprawdopodobnej wręcz fachowości ludzi, którzy sporządzili ten raport. Z dwóch króciutkich zeznań, z paru wizji lokalnych ktoś wyciągnął takie wnioski, jakby był osobiście świadkiem wydarzeń. Symulacja ataku, żeby się dowiedzieć, co zawiodło. Pierwszy raz słyszała o czymś takim. Badanie, co potrafi czarownik, a czego nie potrafi, mając zawiązane oczy. Przeszukanie Bogowie wiedzą jak wielkiego terenu, stopa za stopą, w poszukiwaniu jednej strzały! Stwierdzenie, że z kuchni ginie sól? Ktoś nawet wykoncypował, że kratą została przyszpilona kobieta, której przebiło piersi, ponieważ w przypadku mężczyzny wszystkie kołki trafiające w klatkę piersiową powinny być zakrwawione na tę samą głębokość… Wiedziała, że wywiad to gnoje i sukinsyny, ale… teraz wiedziała również, że wywiad to wyjątkowo inteligentne gnoje i sukinsyny.

„Założenia taktyczno-strategiczne.

Najpewniejszą metodą walki z mieszkańcami Lasu są jak dotąd sukcesywne wypalenia. Należy je bezwzględnie kontynuować w coraz bardziej zmasowanej formie. Taktyka mieszkańców lasu wskazuje, że nie są w stanie podjąć przeciwko nam żadnej zorganizowanej akcji na większą skalę. To raczej błazeńskie, śmieszne odwety, a nie operacja o charakterze militarnym, w naszym rozumieniu tego słowa. Wypalania, choć skuteczne, są dość długotrwałe (wilgotność), proponujemy więc dokonywać ich w całym pasie granicznym przy pomocy dużych oddziałów, osłanianych wielkimi związkami kawalerii w drugiej linii i wspartych jednostkami uniwersalnymi (w rodzaju dywizji górskich)…”

Achaja przerwała czytanie i wsunęła z powrotem papiery do teczki, ponieważ ktoś zapukał energicznie. Nie mogła sobie poradzić jedną ręką, grzebała się jeszcze, kiedy drzwi otworzyły się, przepuszczając wysoką, dość ładną nawet dziewczynę w długiej, jasnej sukience. Shha za jej plecami zrobiła minę w rodzaju: „Kurde, lepiej chodu!” i przeciągnęła sobie palcem po szyi.

– Dzień dobry. – Dziewczyna dygnęła, unosząc dół sukni.

Achaja wybałuszyła oczy. Tamta była jej rówieśnicą, miała co najmniej osiemnaście, może dziewiętnaście lat i dygała jak małe dziecko.

53
{"b":"89149","o":1}