Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Jestem Arnne – przedstawiła się. – Jestem czarownicą.

– Witaj. – Achaja wreszcie uporała się ze swoimi papierami.

– Czy mogłaby pani przyjąć bardziej skromną pozycję? – wypaliła czarownica, wskazując wzrokiem jej nogi, jedną na ścianie, jedną podciągniętą pod siebie. – Nie chcę być wulgarna, ale takiego bezwstydu jeszcze nie widziałam.

Shha zagryzła wargi i zrezygnowana domknęła drzwi.

– Nie ma w tym nic wulgarnego. – Achaja, zdziwiona, usiadła skromnie na łóżku, przyciskając kolano do kolana. – Jesteśmy tu same dziewczyny.

– I proszę obciągnąć na sobie spódniczkę, proszę pani! – Arnne podeszła do swojego łóżka, krzywiąc się na widok nieporządnie ułożonej pościeli. – Tylko mężczyźni mogli wymyślić tak krótkie spódniczki dla kobiet!

Achaja westchnęła ciężko.

– Przy dłuższych ciężko byłoby dosiąść konia – mruknęła.

– W całym pomieszczeniu śmierdzi alkoholem! – zaatakowała czarownica. Nachyliła się nad stołem, sprawdzając naczynia. – Bogowie! Pani sama wypiła to wszystko?

– Przepraszam. Ale dla ciebie jeszcze zostało. Jakby było mało, to Shha wezwie gospodarza.

– Po pierwsze, nie jesteśmy na ty! – Oczy czarownicy miotały gromy. – Po drugie, nie tykam tego świństwa! I bardzo proszę, żeby pani, przynajmniej w mojej obecności, nie doprowadzała się do tego stanu!

– Do jakiego?… – Achai wydawało się, że jest zupełnie trzeźwa. Wypiła raptem ze trzy małe kubki.

– Jest pani… – Arnne szukała w głowie odpowiedniego słowa -…upita do nieprzytomności!

– O, kurwa – wyrwało się Achai.

– I proszę nie kląć wulgarnie w mojej obecności!

– Toż to wojsko, nie szkółka świątynna. Jeśli się pani wydaje, że w bitwie można…

– Na szczęście nie ma tu żadnej bitwy – przerwała jej Arnne. – Widzę tu tylko księżniczkę i czarownicę. Miałam nadzieję, że obie należymy do kręgu ludzi kulturalnych.

Drzwi otworzyły się z trzaskiem.

– Jakby co, to ja tu stoję z kuszą, siostrzyczko. Pamiętaj!

Shha zaklęła bezgłośnie i powróciła na posterunek, domykając drzwi.

– A co to było za chamstwo? – Arnne, krzywiąc się z obrzydzenia, zajęła miejsce na swoim łóżku.

– Ty, słuchaj – syknęła Achaja. – To jest moja siostra! Jeszcze raz coś powiesz o niej nie tak, to…

– Wiem, wiem. – Czarownica wydęła pogardliwie wargi. – Pani zaszlachtowała Viriona i kilkuset jego ludzi. Wspaniałe rzeźnickie osiągnięcie. Ale musimy jakoś spędzić razem tę noc, więc proszę, zachowujmy się jak ludzie kulturalni. Możemy przynajmniej udawać, prawda?

Achaja zrezygnowana machnęła ręką. Wzięła ze stołu i rzuciła jej ostatnie jabłko.

– Zechce się pani posilić przed spoczynkiem?

Czarownica chwyciła je, krzywiąc się odruchowo. Musiała być jednak głodna. Ze swej małej torby wyjęła jedwabną szmatkę i zaczęła wycierać dokładnie owoc. Potem w jej ręce pojawiła się lniana szmatka i zabieg został wykonany od początku. Wyjęła mały nożyk i zaczęła obierać skórkę. Odkroiła malutki kawałek i włożyła sobie do ust. Nagle, zupełnie irracjonalnie, Achai zrobiło się jej żal. Ona miała… swoją własną chorobę. Ale Achaja chyba zamieniłaby swój porąbany umysł na również porąbany tamtej dziewczyny. Może z tamtym, mimo wszystko, było łatwiej żyć? Choć trochę?

– Smakuje pani?

Arnne skinęła lekko głową. Jej wzrok ani trochę nie wyzbył się podejrzliwości.

– Czy udamy się teraz na spoczynek? – zakpiła leciutko Achaja.

Nowe skinienie, nowy kęs jabłka, tak mały, że można byłoby karmić tym niemowlę.

– Aaaaa… jak się rozbierzemy razem? – Achaja prowokowała teraz specjalnie.

Kawałek jabłka musiał być jednak za duży. Wyraźnie utkwił w gardle czarownicy. Wybałuszyła oczy.

– Zzzz… zgaśmy światło i…

– O, Bogowie! – zakpiła Achaja, tym razem wyraźnie. – I co? Obie do goła naraz?

– Proszę przestać!

Achaja westchnęła i choć z jej strony był to nieprawdopodobny wręcz wyczyn z powodu jednej czynnej ręki, ukryła się pod kołdrą, z wielkim trudem zdjęła kurtkę, opaskę, potem spódniczkę i buty. Arnne była odwrócona plecami, ale jadła to swoje jabłko. Była kompletnie popieprzona. Biafra jak zwykle miał rację. Musiała być naprawdę dobra w swoim fachu, choć taka młoda. To się czuło.

Obserwowała spod oka, jak tamta kończy jeść, a trwało to długo. Potem wyjmuje z tej swojej torby nocną koszulę i ukrywa ją wstydliwie pod kołdrą.

– Niech pani się odwróci, proszę. – Zdmuchnęła lampkę.

Achaja w kompletnych ciemnościach odwróciła się posłusznie twarzą do ściany. Słyszała szelest tkanin, odgłosy szarpania, potem skrzyp łóżka. Kiedy położyła się z powrotem na wznak, tamta była już zakryta kołdrą po nos.

– Ile masz lat? – spytała.

– Dziewiętnaście i pół.

„I pół”. Jak dziecko akcentowała połówki.

– A pani?

– Coś koło tego. Może pół mniej, a może nie. Nie wiem.

– Jak można tego nie wiedzieć?

– Straciłam rachubę.

– Przecież wystarczy porównać rok urodzenia z dzisiejszą datą.

– Nie chcę wiedzieć, jaki mamy rok. Nic mnie to nie obchodzi.

Zapadła cisza. Arnne jednak nie zamierzała zasypiać. Coś nurtowało jej umysł.

– A… skąd pani ma ten tatuaż? – spytała nieśmiało.

– Byłam kur… o przepraszam. Byłam prostytutką. Chociaż dość krótko, prawdę mówiąc.

Znowu cisza.

– A pani spała już kiedyś z mężczyzną?

Przedłużająca się cisza. Potem ciche, cichutkie, prawie na granicy słyszalności:

– Nie.

Achaja przewróciła oczami. Właściwie trochę zazdrościła tamtej jej nad wyraz higienicznego sposobu życia.

– Czy… proszę wybaczyć śmiałość… czy pani jest naprawdę goła pod kołdrą? – szepnęła czarownica.

– Może pani sama sprawdzić. – Achaja z trudem opanowała śmiech. Biafra powinien ją wysłać na dziesięć dni do wojska, zanim zlecił jej tajną misję. – Spałam już z dziewczyną, jeśli o to pani chodzi.

– Proszę tak nie mówić!

– Jeśli pani woli mojego sierżanta…

– Proszę natychmiast przestać!

– Dobranoc. – Achaja przewróciła się na bok i nakryła kołdrą razem z głową.

Nie było jej jednak dane zasnąć. Może w jakieś pół modlitwy później czarownica zaczęła ryczeć.

– Tu się coś rusza! Ratunku!

Shha o mało nie wywaliła z zawiasów drzwi nagłym kopnięciem. Mierzyła z kuszy w okno, stojąc na rozkraczonych nogach. Lanni i Harmeen musiały się zderzyć głowami. Obie, półgołe, trzymały się za obolałe czoła, kiedy w kilka oddechów później stanęły w drzwiach z obnażonymi mieczami. Mayfed o mało nie stratowała ich wszystkich, biegnąc z dołu z pochodnią.

– Kurwa, gdzie? Skąd zaatakowali?!

– Pewnie szczur – mruknęła Achaja.

– O, żesz ty! Jaja se robicie? – warknęła Shha. – O mało nie odpaliłam z tego urządzenia! – Potrząsnęła kuszą.

– Ratunku! – wrzeszczała czarownica.

– Proszę pani – zaczęła Lanni, zwracając się do Arnne, ale Harmeen chwyciła ją za ramię wzruszając ramionami. Była doświadczona, bo eskortowała ją od samej południowej granicy.

– Chodź – szepnęła do porucznik. – Mam jeszcze kilka łyków w bukłaku.

– Zróbcie coś z tym szczurem!

– Niby co? – warknęła Mayfed.

– Ty, słuchaj – zdenerwowała się Shha. – Jak następnym razem krzykniesz, to pamiętaj… mam w rękach napiętą kuszę! Ty się hamuj, zanim odpalę gdzie nie trzeba!

Zamknęła drzwi z głośnym trzaskiem.

– No… co… coo… co za chamstwo! Niech pani zareaguje jakoś!

– Proszę pani! – Achaja również zdenerwowała się naprawdę. – One mają za sobą kilka prawdziwych bitew. Jeśli ktoś krzyczy, że coś się rusza, to one mają na myśli wroga, który chce je zabić. I niech pani więcej nie krzyczy. Bo ta za drzwiami naprawdę następnym razem strzeli.

– Ale szczur…

– Nie zje nas. Dobranoc.

– Pobudka, dziewczyny! Pobudka, pani oficer! – Chloe oparła kuszę na ramieniu i ściągnęła kołdrę z Achai.

Ta przecierała oczy sprawną ręką.

– Cześć – ziewnęła.

– Cześć, koleżanko. Wstawaj, małpeczko, pomogę ci się ubrać.

– Proszę stąd natychmiast wyjść! – krzyknęła ledwie obudzona Arnne. – Co pani wyprawia?!

Chloe spojrzała szczerze zdziwiona.

– O co jej, kurwa, chodzi?

– Ja sobie wypraszam! – zawyła czarownica. – Proszę stąd natychmiast wyjść!

Chloe patrzyła ogłupiała. Miała ostatnią, poranną wartę i przez moment wydawało jej się, że śni. Achaja machnęła ręką.

– Ja sobie wypraszam! Proszę stąd natychmiast wyjść, albo poskarżę się generałowi!

Chloe, skonfundowana, wzruszyła ramionami i wyszła, zamykając za sobą drzwi. Achaja, wściekła, nagle wyskoczyła z łóżka. Chwyciła swój mundur i zarzuciła sobie na ramię. Wzięła do ręki buty i teczkę, zębami chwyciła pas z mieczem. Złośliwie pokręciła tamtej przed twarzą gołym tyłkiem, bo była naprawdę zła.

– Co pani wyrabia? – Arnne zasłoniła sobie oczy dłońmi.

Achaja chciała coś odpowiedzieć, ale z pasem w ustach mogła nie zostać zrozumiana. Potrząsnęła tylko głową i wyszła do Chloe, kopiąc w drzwi bosą stopą.

– Pomożesz mi? – wymamrotała.

– Pewnie. – Dziewczyna odrzuciła z twarzy rude warkoczyki i wyjęła koleżance pas z ust. Pomogła jej się szybko ubrać. Potem zbliżyła usta wprost do ucha Achai. – Co jej odpierdoliło? – szepnęła.

– Wiesz… całe życie w pałacu, w odcięciu od ludzi. Chyba kiedyś też taka byłam.

– E… Ty? Ty jesteś normalna, a nie popierdolona.

– Ludzie się zmieniają. – Achaja mrugnęła do Chloe. – Chodź, może zdążymy coś zjeść.

Zeszły na dół. Harmeen i Lanni siedziały już skupione nad misą z czymś ciepłym. Mógł to być gulasz, ale zapach wskazywał, że w środku mogły też pływać resztki różnych posiłków z ostatnich dziesięciu dni.

– Co, Achajka? – uśmiechnęła się Lanni. – Atakowały was jakieś mrówki, chrząszcze, pajączki czy zabójcze ćmy? Bo my z panią kapitan czuwałyśmy nad waszym bezpieczeństwem całą noc.

– Słyszałam, słyszałam. Jakiś płyn przelewał się u was nieustannie.

54
{"b":"89149","o":1}