Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– No, właśnie. Potrzymaj sobie rękę w przerębli przez pół nocy, nawet jak nic nie czujesz. Niemoc zaraz cię chwyci.

Lanni skinęła głową, popierając swoją sierżant.

– Taaaa… Mężczyźni to durnie – mruknęła. – Ale ten Biafra jest fajny. Wyjdziesz za niego?

– No, co wyście? Powariowały jedna z drugą?

Shha uśmiechnęła się szeroko.

– Pamiętaj, co ci już wcześniej mówiłam. Daj mu tyłka i się pobierzcie!

– Odczep się!

– Ma rację – powiedziała Lanni. – Masz szansę teraz, to nie czekaj na królewicza z bajki.

– Wy w ogóle macie coś popieprzone w głowach, dziewczyny. To straszny sukinsyn.

– Lepiej mieć męża sukinsyna niż niedorajdę – skomentowała Shha.

– Oż, kurde, co za wojsko! Porucznik z sierżantem swatają majora. No nie, nazwijmy się od razu plutonem weselnym i kupę pieniędzy zarobimy, swatając naszych żołnierzy.

– Też niegłupia myśl – roześmiała się Lanni. – Fajne dupki mamy do przehandlowania.

Achaja machnęła ręką. Jechały w milczeniu przez coraz bardziej chłodną noc. Bezchmurne niebo sprawiało, że gwiazdy świeciły jasno, umożliwiając utrzymanie dużej szybkości nawet na krętym gościńcu. Wypoczęte konie rwały do przodu, jakby chciały udowodnić, że w żyłach mają prawdziwą krew, a nie jej wałachowate popłuczyny. Oddział jakimś cudem utrzymywał nawet równy szyk. Wyglądał bojowo. Jak stado wilków pędzących przez noc za swoją ofiarą.

– Tam! – krzyknęła nagle Shha, wyciągając rękę.

Dopiero po dłuższej chwili dostrzegły nikłe światełko.

– Karczma. – Shha miała naprawdę niesamowity wzrok.

– Mamy się w niej zatrzymać. – Lanni uniosła się w strzemionach, kiedy podjechały bliżej. – Kurde, ale zwierzaków wokół.

Rzeczywiście, wokół kilku niewielkich budynków stało ze dwieście koni przykrytych derkami. Co najmniej dwie kompanie kawalerii musiały tu popasać.

– Sierżancie – zakomenderowała Lanni. – Nasze konie do stajni. Żołnierzy ulokuj w stodole i zamelduj.

– Tak jest! – Shha miała jednak wątpliwości. – Stodoła pewnie pełna jak szlag. Tyle wojska…

– To ich wywal na zbity pysk. – Lanni zeskoczyła z konia. – Stajnię też opróżnij, jak zajdzie potrzeba.

– Tak jest!

– Nie za ostro? – spytała Achaja, rzucając sierżantowi swoje wodze.

– Tak nas uczyli na szkoleniu. – Lanni mrugnęła porozumiewawczo. – Teraz jesteśmy Służba Rozpoznania i Zaopatrzenia. Nie będą nasi żołnierze po krzakach nocować, jeśli to nie jest konieczne.

Achaja roześmiała się, otwierając ciężkie drzwi. W karczmie mimo późnej pory było pełno gości. Oprócz chłopów i okolicznej szlachty zauważyły kilku oficerów kawalerii przy jednym ze stołów. Zasalutowały obie, bo była tam nawet pani pułkownik. Usiłowały nie słyszeć cichych, rzucanych półgębkiem uwag:

– O, żesz ty. Pierdolony zwiad! Wywalą nam żołnierzy ze stodoły, jeśli ich więcej.

– Widzisz, co ta młoda major ma na twarzy? Zwiad łóżkowy, czy jak?

– A widziałaś porucznik? Siksa nie ma nawet osiemnastu lat.

– A sama major? Nie ma nawet dziewiętnastu. Co oni w tym zasranym zwiadzie?

– Ciiii… To księżniczka.

– No to co? Idąc dalej tym tropem w hierarchii, to ich żołnierze mają pewnie po dwanaście.

Obie usiadły z dala od oficerów kawalerii. Ospały gospodarz postawił przed nimi talerz z nieśmiertelną baraniną i garniec gorzałki.

– Pokroisz mi? – Achaja zerknęła na Lanni.

– O, żesz ty – usłyszały od stołu zajmowanego przez oficerów kawalerii. – Jaśnie pani nawet nie raczy wziąć noża do ręki.

Lanni rzuciła im wściekłe spojrzenie, ale Achaja była szybsza.

– Jak wam nie pasuje, drogie panie, pokroję sobie sama.

Wstała lekko, prawą ręką wyszarpnęła nóż, wskoczyła na ławę, postawiła prawą nogę na stole, tak żeby but wylądował w środku misy przytrzymując mięso, i powoli odkroiła sobie kawałek. Pułkownik zerwała się ze swojego miejsca.

– Pani major! Chyba pani przesadza!

– To proszę napisać raport!

Sięgnęły do swoich mieczy. Wszystkie kawalerzystki jak na komendę. Księżniczka nie księżniczka, ale honor armii był naprawdę narażony na śmieszność.

– Nie radzę – osadziła je Lanni cichym głosem. – Ona załatwiła Viriona.

Zwątpiły. Wszystkie. Dopiero teraz, kiedy przyszło otrzeźwienie, zauważyły, że z lewą ręką pani major jest coś nie tak. Że trzyma ją przy boku jak przysznurowaną. Zrobiło się jakoś głupio. Na szczęście do karczmy weszła Shha, kierując całą złość na siebie. Zasalutowała tamtym tak niedbale i lekceważąco, że właściwie można było z tego wyciągnąć konsekwencje. Ale… Była sierżantem tej, która załatwiła samego Viriona. I niby co zrobić? Kawalerzystki usiadły na powrót za swoim stołem.

– Co, dziewczyny? – Shha zwaliła się z hukiem na ławę. – Zamówiłyście gorzałeczkę? – Wzięła sobie kubek i nalała wszystkim. – Achajka, czemu stoisz na stole?

Księżniczka zeskoczyła zgrabnie, zajmując swoje miejsce. Kawalerzystkom nie mieściło się w głowie, że sierżant może siedzieć przy jednym stole z oficerami, ani tym bardziej, że mówi do nich na „ty”.

– Tak sobie stałam.

Lanni uśmiechnęła się do sierżant.

– Z wojskiem… Udało się?

– Co się miało nie udać? – Sierżant nachyliła się nad misą. – No, kto tu, kurde, butem naciapał?

– Tak wyszło z rozmowy.

– Achaja, co ty? W baraninie tańczysz?

Wypiły następną kolejkę, z przyzwyczajenia zamykając oczy. Dwie chłopki przy innym stoliku uśmiechnęły się. Przepiły do zwiadowców kolejkę również „po ciemku”. Swoje znaczy. Weteranki. Zrobiło się cieplej. Shha posłała im całusa ustami. Kilku chłopów roześmiało się cicho.

– Wasze zdrowie, panie oficyjerowie! – Jeden ośmielił się nawet podnieść swój kubek. – Z pań żołnierzy to najlepsze żoneczki! Że nie gadam o morgowym, co we wianie wnoszą.

– Kurde! Kocham ten kraj! – Achaja odpowiedziała mu swoim kubkiem.

Zignorowały ciche uwagi kawalerzystek. Chłopi natomiast nie zignorowali. Księżniczka, wyrażająca się po ludzku i odpowiadająca na toast chłopa, wyraźnie im się spodobała. Sarkające jaśnie panie oficyery z kawaleryi natomiast nie przypadły im do gustu. Zaczęli sykać i z pogardą lać resztę wódki z kubków na podłogę. Wybuchowi burdy na szczęście zapobiegło wejście kolejnego gościa.

Śliczna dziewczyna w mundurze zwiadu zrobiła kilka kroków i zasalutowała sprężyście.

– Pani! Kapitan Hermeen melduje się na rozkaz!

Achaja odsalutowała, unosząc się trochę.

– To ty? – Oczy jej się zaśmiały.

Harmeen rozpoznała ją również. Uśmiechnęła się, potem padły sobie w objęcia, co spowodowało kolejne nieprzychylne komentarze ze strony dowództwa kawalerii. Znały się od czasu, kiedy Sirius z poselstwem dotarł do Arkach. To Harmeen dała Achai kurtkę i spodnie. Nie wspominając o drobnym fakcie moralnego rozsieczenia obcego księcia.

– Awansowałaś. Wtedy byłaś chyba porucznikiem.

– Ty też. – Harmeen usiadła naprzeciw.

– Miałaś rację co do tego kraju.

Harmeen uśmiechnęła się na wspomnienie tamtej rozmowy.

– Słyszałam, że zabiłaś Viriona. Podobno załatwiłaś też stu jego najlepszych szermierzy. Tak?

Shha wybałuszyła oczy. Lanni tylko machnęła ręką.

– Sześciuset! – mruknęła. – Nasza księżniczka załatwiła sześciuset mistrzów Viriona!

– O, kurde! Naprawdę?

Achaja ryknęła śmiechem.

– Zabiłam czterech. – Nie mogła pohamować chichotu. – A Viron mnie okaleczył. – Podniosła lewą dłoń i strzeliła się prawą w swoje nieruchome palce.

– Wszyscy mówią, że stu! I że Virion całował cię po stopach, błagając o łaskę.

Tym razem nawet Shha nie wytrzymała. Zaczęła się śmiać, potem zakryła usta, nie mogąc się powstrzymać.

– Się pani napije, pani kapitan – mruknęła. – Łatwiej będzie uwierzyć.

– Czterech, Harmeen, czterech. – Achaja napełniła jej kubek. – Napiszą o nas w kronikach, jeśli aż takie cuda krążą w plotkach. I kto po pięciuset latach uwierzy w te brednie?

Harmeen strzeliła kolejkę, potem nachyliła się nad misą.

– O, kurczę, kto wam rozdeptał baraninę? Jest wyraźny odcisk buta.

– Nie powracajmy do tego tematu, co?

Wzruszyła ramionami. Odcięła sobie najmniej sponiewierany kawałek i włożyła do ust.

– Przywiozłam papiery. – Położyła na stole skórzaną teczkę, którą odpięła od paska. – I przywiozłam też czarownicę.

– Mmmm? Gdzie jest?

– Myje się przy studni. A to trochę potrwa – Harmeen zrobiła minę, jakby nie chciała, żeby ją o to więcej pytać. Widocznie temat był drażliwy. – Chodźcie spać, dziewczyny, co? – mruknęła. – Jutro musimy wstać skoro świt, niewiele czasu zostało.

– No. – Achaja wzięła skórzaną torbę i uniosła się lekko. – Gospodarz! Dwa pokoje i daj coś na ząb na górę.

Podskoczył, chcąc tłumaczyć, że wszystkie pokoje zajęte, ale zwątpił, widząc dystynkcje majora, te wszystkie świecące metalicznie gwiazdki i belki na jej rękawie, i… dodatkowo… cieniutki złoty wężyk znamionujący księżniczkę.

– Proszę. – Poprowadził je wszystkie na górę schodami przyklejonymi do ściany głównej izby. – Służę uprzejmie. – Zastanawiał się, jak wytłumaczyć pozostałym gościom, że ich pokoje nie są już wolne. – Tutaj, proszę. – Otworzył wąskie drzwi do klitki, która mogła pomieścić najwyżej dwie osoby. – Pozostałe panie tu obok, proszę.

Achaja wsunęła się przez wąskie drzwi. Miała spać z czarownicą, bo Harmeen i Lanni poszły do drugiego pokoju. Na wąskim podeście stanęła Shha, rozkraczona lekko, z lekceważącym wszystkich wyrazem twarzy i napiętą kuszą w ręku. Zwiad rzeczywiście różnił się od innych formacji. Tu naprawdę czuło się coś szczególnego. Nie przy każdej kwaterze oficera stała wartownik z bronią, a na pewno, żadna nie robiła tego tak demonstracyjnie jak jej własna sierżant.

– Shha – szepnęła. – Jak skończysz wartę… wpadnij na chwilę, co?

– No! – Shha uśmiechnęła się szeroko, ani na moment nie odwracając wzroku od zasypiających powoli gości w sali poniżej. – Dobra!

51
{"b":"89149","o":1}