– Skoro znasz mnie tak dobrze, powiedz mi, czyimi łzami teraz płaczę? Własnymi, czy może którejś z nich: Thornveiin czy Szalonej Ptaszniczki?
– Być może wszystkich – w jego głosie znów zabrzmiał dziwny rodzaj zmęczenia, przypominając jej o sorelkach, które w sobie nosił. – Czasami… czasami to już nie ma żadnego znaczenia, księżniczko. Podobnie jak nie ma znaczenia, co nam narzucono, a co przyjęliśmy z własnej woli – jeśli w żaden sposób nie można tego zmienić.
Powinien kazać mnie zabić, pomyślała. Każdy inny z władców Krain Wewnętrznego Morza kazałby mnie zabić, jeśli byłby to jedyny sposób, aby wyrwać się spod mocy Fei Flisyon. Książęta nie są zwyczajnymi pośród ludzi, zaś podobna słabość może kosztować zbyt wiele.
Przypomnieli się jej zabójcy na schodach książęcej cytadeli.
– Nie. – Z tonu odgadła, że Wężymord się uśmiechnął.
– Słudzy Zird Zekruna nigdy dokładnie nie rozstrzygnęli, czym jest więź pomiędzy nami, zaś spichrzański karnawał wydał im się stosowną okolicznością, by znaleźć odpowiedzi, nawet za cenę twojej śmierci. I choć w Spichrzy zdechło ich wystarczająco wielu, by pomorcki zakon po dwakroć się zawahał, nim znowu uderzy, nie zdołam ochronić cię przed wszystkim. Zird Zekrun rozkoszuje się w podobnych szaradach i może szczuć swoje sługi wyłącznie po to, by patrzeć, jak ze sobą walczymy. Nie spodziewaj się w Uścieży ciepłego przyjęcia.
Mimo wszystko było warto, pomyślała. Z powodu przepowiedni o powrocie żmijów, a także – dla Szalonej Ptaszniczki.
– Dlaczego? – Zdumiała go.
– Bo nie wierzę, żeby Zird Zekrun chciał mi ją pokazać – odparła prosto. – Gdybym jej nie zobaczyła, gdyby Szarka nie opowiedziała mi o Irshii, próbowałabym uciec ze Spichrzy, czy to z przyzwoleniem Koźlarza, czy bez. Ale skoro wpisano mnie we wzór, z którego pochodzi także Szalona Ptaszniczka, i skoro widziałam, jak utkano jej los, postanowiłam, że ta część przepowiedni nie zostanie spełniona. – Zaskoczyło ją, jak twardo brzmiały jej własne słowa. – Nie ucieknę z Uścieży, nie oddam Koźlarzowi tajemnicy ognia alchemików, nie napiszę listów do Zwajców czy skalmierskiego doży. Żaden z was nie użyje mnie w tej wojnie. Nie z mojej woli. Jak długo Zird Zekrun pozwoli mi ją mieć.
Więc jednak zdołali mnie do tego zmusić, pomyślała cierpko. Zmusić, abym zdecydowała, choć zapewne żadne z nich, ani Szarka, ani opatka z Doliny Thornveiin, ani Koźlarz, ani nawet błękitnooka wiedźma, nie przyjmą mojego wyboru z radością. Być może, gdybym nie widziała Szalonej Ptaszniczki, wszystko byłoby łatwiejsze.
– Nie potrafię sięgnąć tak daleko, jak ty – podjęła z trudem. – Nie wiem, jakie siły mówią teraz za nas, ale… ale czasami nie ma to już żadnego znaczenia, ani co zostało narzucone, ani co sami przyjęliśmy – powtórzyła za nim. – Pozostaje jedynie wierzyć, że jakaś cząstka pochodzi od nas i ona także nie zostanie pominięta. A ja nie chcę, by z mojego powodu wyrosła jeszcze większa nienawiść. I jeśli możemy zawrzeć nasz własny rozejm – dokończyła – zróbmy to, nie oglądając się na klątwy Zird Zekruna, głowę mojego ojca i wymordowanych żmij ów.
Usłyszała, jak wstaje. Czekała w ciemności na odpowiedź, niepewna, lecz bez strachu, bo po wszystkim, co powiedziano tej nocy, była po prostu zbyt zmęczona. Ale Wężymord nic nie odpowiedział. Fałda sukni zaszeleściła lekko, kiedy przy niej przykląkł, bardzo blisko. A później złożył jej palce i wsunął między nie własne dłonie w odwiecznym geście hołdu. I znów zaczęła płakać – tylko że teraz był to zupełnie inny płacz. Podniosła się. Nasze własne przymierze przeciwko światu, pomyślała z goryczą. Bogowie, jeśli w ogóle istniejecie, nie pozwólcie, by także ono stało się kłamstwem.
– Zostań – powiedział Wężymord.
Nie czuła nic prócz litości i żalu dojmującego, jak ból. Z powodu Szalonej Ptaszniczki, Thornveiin, a także – z powodu Wężymorda i siebie. I znów przypomniała jej się Szarka i książę Evorinth. O ile więcej w tym strachu, zmęczenia i goryczy, pomyślała, niż tych wszystkich rzeczy, o których śpiewano w pieśniach. A także smutku, ze względu na to, co się zdarzyło i jeszcze zdarzy.
Jednak to ona wysunęła dłonie spomiędzy jego rąk i pochyliła się do pierwszego pocałunku. Nie wiedziała, dlaczego. Może dlatego, że skoro tak czy inaczej rozstrzygnięto o tym dawno temu, chciała przynajmniej wybrać własne miejsce i czas, a może sprawiły to niespokojne jaskółki nad framugą okna. Oszczędźmy sobie tego, pomyślała, zanurzając palce w jego włosy. Wydostańmy się z majaku Szalonej Ptaszniczki i ucieknijmy od tamtej straszliwej nienawiści, choćby na krótką chwilę. A zaraz później był obok niej i nad nią, zaś jaskółki wciąż trzepotały się w gnieździe. Dotykali się w ciemności, z wahaniem i niezgrabnie, jakby wciąż nie byli pewni, czy któreś nie poderwie się i nie wyjdzie z komnaty. Lecz kiedy zdjął z niej suknię, jego ręce kreśliły wzory zupełnie inne od tych, które zapamiętała ze wspomnień Irshii – zupełnie jakby wyczuł jej strach, zresztą najpewniej tak właśnie było.
Obudziła się przed świtem. W otwartym oknie nieruchomo siedziała jaskółka. Ranek był chłodny. Podciągnęła wyżej koc, ostrożnie, żeby nie obudzić śpiącego obok mężczyzny. Zaledwie poruszyła się, jego ramię przyciągnęło ją bliżej, a księżniczka przypominała sobie zimny powiew mocy Zird Zekruna, który przygnał ją do tej komnaty.