W komnacie paliła się pojedyncza łojowa świeczka. Dopiero po chwili, kiedy jego oczy przywykły nieco do mroku, dostrzegł, że po drugiej stronie stołu siedzi jeszcze ktoś. Mężczyzna poruszał się zgrabnie mimo ciemności. Kiedy zapalił smolną pochodnię na ścianie, Mroczek ledwo powstrzymał okrzyk. Nie, nigdy wcześniej go nie widział. Podobne spotkanie nie było czymś, o czym marzyłby Mroczek, zbójca z Przełęczy Zdechłej Krowy – ani, jak sądził, ktokolwiek inny w Krainach Wewnętrznego Morza. Jednak słyszał wystarczająco wiele, by rozpoznać go od pierwszego spojrzenia. Ponadto – była jeszcze korona. Prastara żelazna korona żalnickich kniaziów.
– Nie chciałem cię budzić – Wężymord odezwał się pierwszy, całkowicie ignorując przerażenie Mroczka.
Dobra chwila przeszła, nim zbójecki kamrat rozluźnił zaciśnięte gardło. Jednak wciąż nie wiedział, co odrzec na niespodziewane powitanie. Jakim mianem zwać żalnickiego kniazia. W imię którego z bogów go pozdrowić – bo spotkali się na ziemi, która niegdyś należała do Bad Bidmone, zaś Mroczek był wyznawcą Nur Nemruta. Lecz świątynia Śniącego legła w gruzach, a przybytek żalnickiej bogini zniszczono doszczętnie na rozkaz Wężymorda. Na koniec Mroczek postanowił nic nie mówić. Zresztą, zęby wciąż mu szczękały ze strachu.
Gdyby spotkał go w innym miejscu, wśród tłumu ludzi, być może strach nie byłby równie dotkliwy. Na razie jednak leżał w obcej komnacie, słaby i zupełnie bezbronny, podczas gdy władca Żalników powrócił na pozbawiony oparcia zydel. Nosił długi miecz w zwyczajnej, nie zdobionej pochwie i brunatny strój wojownika – pomorccy frejbiterzy od wieków najchętniej przywdziewali tę barwę. Miał ciemne włosy, trochę posiwiałe na skroniach, jeśli Mroczek widział dokładnie, i zdumiewająco błękitne oczy. Uśmiechnął się z rozbawieniem, samymi kącikami ust, pozwalając Mroczkowi dokończyć oględzin. Potem napełnił drugi kubek winem i wychylił bez słowa.
W Krainach Wewnętrznego Morza powiadano, że z łaski boga przeznaczono mu życie po trzykroć dłuższe niż pozostałym śmiertelnikom. A także – iż pan Pomortu obdarował go i przemienił własną mocą. Zaciskając w półmroku palce na rąbku koca, Mroczek nie był pewien, czy mężczyzna, który siedzi po drugiej stronie stołu, wciąż jest człowiekiem.
– Byłem ciekaw, kogo Zird Zekrun pożąda tak bardzo, że zagroził Spichrzy najazdem w przededniu wojny, która przeora Krainy Wewnętrznego Morza do żywej skały – wyjaśnił nieco ironicznie Wężymord. – Jednak nie zamierzam wyrwać ci serca, więc przestań dygotać, człowieku. Masz dotrzeć żywy na Pomort, więc pozostaniesz żywy. Choć możesz tego potem żałować.
Mroczek z trudem przełknął ślinę. Słowa Wężymorda nie natchnęły go nadmierną otuchą. Jednak od Pomortu dzieliła go wciąż daleka droga i nie utracił jeszcze nadziei, że zdoła się wymknąć kapłańskim strażom.
– Nie sądzę – powiedział Wężymord. – Nikt z tych, co zawierali targi z Zird Zekrunem, nigdy nie zdołał się wymknąć.
Kupiec bławatny skulił się jeszcze bardziej, kiedy pan Żalników rozwiewał jego nadzieje, odczytując myśli wprost z przerażonego umysłu.
– Jam się z dobrej woli z Zird Zekrunem nie zmawiał – odparł wreszcie, pokonując suchość gardła. – Ani z nim, ani z jego kapłanami. Na wpół żywego mnie Ciecierka z gościńca podnosił, wcale o przyzwolenie nie spytawszy. Skoroście tacy mądrzy – ciągnął z rosnącą złością, kiedy Wężymord wciąż przypatrywał mu się niczym rzadkiemu zwierzęciu – skoro ludziom we łbach czytacie, winniście wiedzieć, jak naprawdę było. Ano tak, żeście mnie przymusem i omamieniem do dzisiejszej mizerii przywiedli! – tutaj opadł na płaską poduszkę i rozkaszlał się ciężko. Wężymord przeczekał wybuch, ironicznie unosząc brew.
– Jak widzę, Zird Zekrun będzie miał z ciebie pociechę – powiedział na koniec. – Zaś co do przymierzy z bogami – czy naprawdę wierzysz, że którekolwiek z nich zawarto z jasnym umysłem, rozumiejąc, co oznacza? Czy jeśli człowiek nie rozumie, co wybiera, i nie wie nawet, że dokonuje wyboru – czy wtedy wciąż wybór jest dobrowolny? Czy myślisz, że rudowłosa córka Suchywilka, jeśli istotnie jest jego córką, w co wątpię, którą tak często oglądasz w nocnych majakach, raz jeszcze zawarłaby ze swoją boginią ugodę, która doprowadziła ją tamtej nocy u zarania wiosny do ogrodów Fei Flisyon? Nie przypuszczani, kupcze.
– Nie wiem, o czym mówicie – wyjąkał spłoszony do reszty Mroczek, który bynajmniej nie chciał, by ktokolwiek wypomniał mu niektóre ze snów o rudowłosej Zwajce.
– Wiesz więcej, niż pojmujesz. Nie trzeba było iść na przeszpiegi do Wiedźmiej Wieży, kupcze.
– Niepodobieństwo! – Mroczek znów targnął się na posłaniu. – Niepodobieństwo, żeby Zird Zekrun kazał mnie wlec przez połowę świata dla jednej pogawędki z Twardo – kęskiem! Co bogowi do zbójowania po Górach Żmijowych? Przecież to kpina jawna!
Jednak w głębi duszy czuł, że żalnicki kniaź nie kłamię. Każdego z nas, pomyślał gorzko, każdego z tych, co nierozważnie stanęli na drodze zwajeckiej kniahinki, jej los ogarnął i poniósł niczym zeschłe liście. Po równo: mnie, Twardokęska, nawet Ciecierkę. Jakbyśmy nie mieli żadnej mocy, żeby się temu oprzeć.
– Właśnie tak – Wężymord znów uśmiechnął się nieznacznie. – Zird Zekrun pożąda wieści o kobiecie, która idzie poprzez Krainy Wewnętrznego Morza w obręczy dri deonema. Pożąda bardziej, niż czegokolwiek innego. Nawet w tej chwili słyszę jego niecierpliwość.
Mroczek bezwiednie uczynił znak przeciw złym mocom, wzbudzając kolejny grymas rozbawienia na twarzy kniazia. Więc jednak prawdę gadano, pomyślał mimowolnie, że Wężymord czerpie pełną garścią z mocy Zird Zekruna i że bóg połączył go ze sobą więzią silniejszą nawet niż ta, która jest udziałem kapłanów – bo ci rozmawiają z bogiem za pośrednictwem skalnych robaków, zaś żalnicki kniaź nie potrzebuje podobnej pomocy. Dlaczego jednak Wężymord miałby zwierzać mi się ze swych tajemnic? Przecie ja jestem prosty człowiek, czy to na książęcym dworze, czy na Przełęczy Zdechłej Krowy. Prosty człowiek, który wcale nie pożąda boskich sekretów.
– Już nie – Wężymord napełnił kubek winem. – Ale dawniej, kupcze? Pamiętasz jeszcze? Tamtego wieczoru, kiedy grałeś w kości w gospodzie Pod Wesołym Turem? Przegrałeś pół sakiewki i czas był najwyższy wracać, ale zacząłeś spierać się ze skalmierskim najemnikiem o moc Sen Silvara i naturę przepowiedni Śniącego. A kiedy wreszcie wróciłeś, kram stał w płomieniach, a drzwi były zaparte. Teraz pamiętasz? Cena za jedną przydługą pogawędkę o boskich zagadkach.
Gdyby nie zdradziecka niemoc, Mroczek rzuciłby się w tej chwili do gardła Wężymorda – choćby miał je gryźć własnymi zębami i choćby za cenę długiej, powolnej śmierci w żalnickich katowniach. Ponieważ jednak rozumiał, że nie zdoła się o własnych siłach podnieść z posłania, usiłował jedynie zdusić głuche, rwące łkanie.
– Przyjmij ostrzeżenie, kupcze – w głosie pana Żarników zabrzmiała nowa nuta. – Tak właśnie zamierza postąpić z tobą Zird Zekrun w ciemnym przybytku we wnętrzu Hałuńskiej Skały. Przeczesać twoje wspomnienia, jedno po drugim, aż nie zostanie nic prócz kruchej skorupy. Weźmie wszystko, co pamiętasz, i znacznie więcej. Nie jest miłosierny. W istocie żadne z nich nie jest miłosierne – dodał bardziej do siebie niż do struchlałego Mroczka.
– Dlaczego?
Nieoczekiwanie, po długiej ciszy, podczas której kupiec bławatny nasłuchiwał pokrzykiwań pachołków wprowadzających konie do stajni nieopodal wieży i miarowego kroku straży przechadzającej się po korytarzu, żalnicki kniaź odpowiedział.
– Z powodu słów o ścieżkach i gwiazdach – rzekł cicho. – Niektóre słowa mają skrzydła, kupcze, i latają szybciej niż podniebne ptaki.
– Szybciej niż żmijowie?
Pytanie było obelgą, ale nie dbał o to. Chciał, aby żalnicki władca, tak oddalony od ścieżek śmiertelników, poczuł choć część owego bólu, który sprowadziło na Mroczka wspomnienie nocy w gospodzie Pod Wesołym Turem i płonącego bławatnego kramu.
– Owszem, szybciej niż żmijowie – potwierdził kniaź, lecz z tego, co zobaczył w błękitnych oczach, Mroczek zrozumiał, że szyderstwo nie chybiło celu. – Nie próbuj ze mną więcej podobnych sztuczek, kupcze. Nie mogę cię dzisiaj zabić, lecz mogę prosić Zird Zekruna, by odesłał cię do uścieskiej cytadeli, gdy już nie będziesz potrzebny. A nie jest tajemnicą, że bóg Pomortu zazwyczaj spełnia moje prośby. Pomniejsze prośby.
Mroczek czuł, jak jego mięśnie tężeją pod spojrzeniem żalnickiego kniazia. Bał się, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Wiedział, że powinien teraz błagać o wybaczenie – i nie potrafił znaleźć słów. Nigdy nie potrafił odnaleźć słów, kiedy powracał obraz płonącego kramu. Był jedynie przyćmiony huk ognia i wrzaski tłumu.
– Starczy – Wężymord najwyraźniej wyczytał to z jego myśli. – Jadę do Doliny Thornveiin po żalnicką księżniczkę. I dziwna rzecz, kupcze, że spotkaliśmy się właśnie u stóp tej cytadeli. Tutaj, gdzie wszystko się zaczęło. Jakby obca siła popchnęła cię, kupcze, w środek trójkąta zadzierzgniętego owej nocy, kiedy dorzynano ostatnich rdestnickich wojowników. Zarzyczka, Zird Zekrun i ja, od tylu lat spętani strachem, starymi obietnicami i wspólną potrzebą. Ciekaw jestem, kupcze, czy to jedynie przypadek. I ciekaw jestem, czy twoja rudowłosa pani ze snów rozumie, jak trudno będzie potargać ten trójkąt – każdemu z nas. Przeszłość bywa najsilniejszym z przymusów i jeśli jest choć cień prawdy w opowieściach o ścieżkach i gwiazdach, córka Suchywilka może znać ów przymus równie dogłębnie. Równie dogłębnie jak ty, kupcze, skoro już rozmawiamy o przymusie i przeszłości.
Mroczek przełknął ślinę: nie znał odpowiedzi. Żadnej odpowiedzi.
– Czasami ludzie są narzędziem mocy, których nie znają – ciągnął Wężymord. – Nie znajduję w tobie, kupcze, ni śladu podobnej mocy, ale mogę się mylić. Może to tylko kolejny żart Zird Zekruna.
– Nie rozumiem was, panie – pokręcił głową coraz bardziej wylękły Mroczek.
– Czemu miałbym dbać o twoje rozumienie, kupcze? – wzruszył ramionami żalnicki kniaź. – Ważne są nie twoje wątłe zmysły, ale to, aby wiadomość dotarła do celu. Bo Zird Zekrun postanowił raz jeszcze spróbować tego, czego ongiś zaniechano: wbrew woli Delajati chce powrotu świata Stworzycieli. Będzie więc potrzebował mocy, o wiele więcej mocy, niż posiada. Co może oznaczać kolejną wojnę między przedksiężycowymi. Lub zagładę Krain Wewnętrznego Morza. Lub jedno i drugie… chyba, że ktoś z nas zdoła na czas odnaleźć inne rozwiązanie zagadki. Któreś z bogów albo śmiertelnych, wszystko jedno. Jednak według mnie zbyt wiele praw pogwałcono na darmo, by świat kiedykolwiek miał być taki, jak wcześniej.