Литмир - Электронная Библиотека

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Wesołych świąt, kochanie! Frank otworzył drzwi dygoczącej z zimna Holly.

– Wesołych świąt, tato.

Uściskali się oboje. Zapach sosny mieszał się z dolatującym z kuchni aromatem wina i świątecznych potraw. Poczuła dotkliwą samotność. Święta oznaczały dla niej bliskość z Gerrym. Uciekali wtedy od napięć w pracy, odpoczywali, odwiedzali przyjaciół i rodzinę, a także cudownie spędzali czas we dwoje. Tak bardzo za nim tęskniła.

Rano pojechała na cmentarz, żeby złożyć mu życzenia. Była tam po raz pierwszy od dnia pogrzebu. Gerry chciał, żeby jego ciało spopielono. Stanęła więc przed ścianą, gdzie wyryto jego nazwisko. Opowiedziała mu, jak jej minął rok i co planuje tego dnia. Powiedziała, że Sharon i John spodziewają się dziecka i że dadzą mu na imię Gerry. Że poprosili ją na matkę chrzestną i że ma być pierwszą druhną na ślubie Denise. Opowiedziała o Tomie, którego Gerry nie poznał, i o swej nowej pracy. Pragnęła poczuć jego obecność, tymczasem czuła jedynie, że rozmawia z nieczułą szarą ścianą.

Mimo to ranek upłynął jej w dobrym nastroju.

– Wszystkiego najlepszego, kochanie! – powiedziała Elizabeth, podchodząc ku niej z otwartymi ramionami. Holly się rozpłakała. Mama miała zarumienioną twarz od gorąca w kuchni. Swoim ciepłem ogrzała serce córki.

– Przepraszam, nie chciałam. Holly wytarła oczy.

– Ciii – uspokoiła ją Elizabeth i przytuliła jeszcze mocniej.

W poprzednim tygodniu Holly, przerażona, wpadła do niej, żeby opowiedzieć, co zaszło między nią a Danielem.

– A co do niego czujesz? – spytała Elizabeth.

– Podoba mi się. Ale nie wiem, czy kiedykolwiek dojrzeję do nowego związku. Nie może się równać z Gerrym, choć wcale tego nie oczekuję. Nie wiem, czy kiedykolwiek pokocham kogoś tak bardzo. Trudno mi w to uwierzyć, ale miło byłoby pomyśleć, że to możliwe.

– Nie dowiesz się, dopóki nie spróbujesz – powiedziała krzepiąco Elizabeth. – Ważne, żeby niczego nie przyspieszać. Przypominam o czymś, co sama wiesz, bo zależy mi na twoim szczęściu. Z pewnością na nie zasługujesz. Czy to z Danielem, czy z kimkolwiek innym.

Mama, mimo całej swojej serdeczności, wcale nie ułatwiła Holly podjęcia decyzji.

Rodzina zebrała się w salonie. Usiedli wokół choinki i wymieniali się prezentami. Holly płakała cały czas. Nie miała siły udawać. Płakała ze smutku, a jednocześnie ze szczęścia. Dotkliwej samotności towarzyszyła świadomość, że jest kochana.

W końcu zasiedli do obiadu. Holly napłynęła ślinka do ust. Wszyscy nie mogli się nachwalić pysznych potraw.

– Dostałem dziś e – mail od Ciary – oznajmił radośnie Declan. – Przysłała zdjęcie.

I puścił w obieg zdjęcie wydrukowane z komputera.

Holly uśmiechnęła się na widok siostry leżącej na plaży i zajadającej świąteczny obiad z rusztu razem z Mathew. Jego blond włosy pięknie kontrastowały ze świeżą opalenizną. Biło od nich szczęście. Ciara zjeździła cały świat, ale w końcu znalazła przystań.

– Podobno ma dziś padać śnieg – powiedziała Holly.

– Wykluczone – stwierdził Richard. – Jest za zimno.

Holly zrobiła zdziwioną minę.

– Jak może być za zimno na śnieg?

Wytarł palce w serwetkę zatkniętą za czarny sweter z wyhaftowaną choinką z przodu.

– Na to, żeby spadł śnieg, musi się ocieplić.

Holly parsknęła śmiechem.

– Przecież na Antarktydzie jest minus milion stopni, a pada śnieg. I nie czeka na ocieplenie.

– A jednak tak jest – rzucił od niechcenia.

– Skoro tak twierdzisz… – westchnęła Holly.

– On ma rację – wsparł go Jack. Rodzeństwo przestało żuć gumę, wszyscy na niego spojrzeli. Nieczęsto zdarzało się, by podzielał czyjeś zdanie. Jack wyjaśnił, na czym polega zjawisko śniegu, a Richard uzupełnił jego naukowe wywody. Uśmiechali się do siebie, zadowoleni, że takie z nich mądrale. Abbey i Holly patrzyły na braci z nieukrywanym zdumieniem.

– Życzysz sobie jarzyn do sosu, tato? – spytał bez zmrużenia powiek Declan, podsuwając ojcu półmisek z brokułami.

Wszyscy spojrzeli na talerz Franka i roześmieli się.

– Cha, cha – powiedział Frank, biorąc półmisek od syna. – Mieszkamy za blisko morza, żeby go mieć.

– Co? Sos? – spytała Holly i wszyscy się roześmieli.

– Śnieg, głuptasie – wyjaśnił i chwycił ją za nos jak wtedy, kiedy była dzieckiem.

– Założę się o milion funtów, że dziś spadnie śnieg – żartował Declan, rozglądając się po zebranych.

– No to już zacznij oszczędzać, bo skoro twoi uczeni bracia twierdzą, że nie spadnie, to nie spadnie! – powiedziała Holly.

– W takim razie płaćcie, chłopaki – oznajmił Declan, wskazując okno.

– O Boże! – zawołała Holly. – Naprawdę pada!

Wszyscy zerwali się od stołu, włożyli coś na siebie i wybiegli na dwór jak rozdokazywane dzieci. Elizabeth objęła córkę.

– Wygląda na to, że Denise będzie brała ślub w białe święta – rzekła z uśmiechem.

Na myśl o ślubie Denise Holly zabiło mocniej serce. Za kilka dni będzie musiała spojrzeć Danielowi w oczy. Mama, jakby czytając w jej myślach, zapytała cicho:

– Zastanowiłaś się już, co odpowiesz Danielowi?

Holly patrzyła na płatki śniegu migoczące w poświacie księżyca na czarnym rozgwieżdżonym niebie. I w tej magicznej chwili podjęła ostatecznie decyzję.

– Tak.

Uśmiechnęła się i odetchnęła.

– Cieszę się. – Elizabeth ucałowała ją w policzki. – I pamiętaj, że Bóg przeprowadzi cię przez wszystko.

– Dobrze by było. Bo w najbliższym czasie bardzo mi się to przyda.

– Sharon, nie dźwigaj takiego ciężaru. Przesadzasz! – krzyknął John do żony, która ze złością upuściła walizkę.

– Przecież nie jestem inwalidką, tylko spodziewam się dziecka!

– Wiem, ale lekarz zabronił ci dźwigać ciężkie przedmioty! Podszedł do samochodu, złapał walizkę.

– Niech go licho weźmie. Sam nigdy nie był w ciąży! – zawołała Sharon za Johnem, który już zniknął.

Holly głośno zatrzasnęła klapę bagażnika. Miała już serdecznie dosyć kłótni Johna i Sharon przez całą drogę do Wicklow. Marzyła o odpoczynku w hotelu.

Chwyciła swoją walizkę i rzuciła okiem na hotel. Przypominał zamek. Tom i Denise nie mogli wybrać lepszej scenerii na wesele w sylwestra. Stare mury porastał piękny bluszcz, a na dziedzińcu od frontu pyszniła się ogromna fontanna. Budynek ze wszystkich stron okalały bujne ogrody tonące w zieleni. Denise nie miała szans na ślub w białej scenerii. Śnieg natychmiast stopniał.

Holly wlokła za sobą walizkę po kocich łbach, gdy wtem ktoś się o nią potknął, przewracając Holly na ziemię.

– Przepraszam – usłyszała dźwięczny głos. Obejrzała się ze złością, przez kogo omal nie złamała sobie karku. Jej oczom ukazała się wysoka blondynka, która szła, kołysząc płynnie biodrami, w stronę hotelu. Zdębiała. Poznała ten chód.

Laura.

No nie! Ogarnął ją strach. Tom i Denise zaprosili jednak Laurę! Musi szybko odszukać Daniela, żeby go ostrzec. A jeśli znajdą czas, dokończy z nim tamtą rozmowę. Ruszyła pędem do recepcji.

Pełno w niej było rozwścieczonych gości i bagaży. Rozpoznała głos przekrzykującej wszystkich Denise.

– Nie obchodzi mnie, że to wasz błąd! Proszę go naprawić! – Denise wymachiwała rękami przed nosem osłupiałemu recepcjoniście. – Nie będę wysłuchiwała żadnych usprawiedliwień. Proszę znaleźć dziesięć pokoi dla moich gości!

Holly przełknęła ślinę. Denise zachowywała się jak nawiedzona. Holly stanęła w kolejce. Dwadzieścia minut później dotarła do kontuaru.

– Przepraszam, mogłabym się dowiedzieć, w którym pokoju mieszka Daniel Connelly?

Recepcjonista pokręcił głową.

– Przykro mi, nie wolno nam udzielać takich informacji.

– Ale ja jestem jego znajomą – powiedziała Holly i uśmiechnęła się przymilnie.

Mężczyzna elegancko odwzajemnił uśmiech.

– Przykro mi, to wbrew naszym zasadom.

– Proszę zrozumieć! – krzyknęła tak głośno, że zamilkła nawet Denise, która wrzeszczała za jej plecami. – To jest dla mnie bardzo ważne!

– Holly. – Denise położyła jej rękę na ramieniu. – Co się stało?

– Próbuję się dowiedzieć, który pokój zajmuje Daniel! – zawołała, ale już nieco ciszej.

Denise nie posiadała się ze zdziwienia.

– Trzysta czterdzieści dwa.

– Dziękuję.

Holly pobiegła w stronę wind. Pędziła korytarzem, ciągnąc za sobą walizkę i sprawdzając numery pokojów. Przy właściwym zapukała natarczywie do drzwi. Kiedy drzwi się otworzyły, aż jej dech zaparło. Stała w nich Laura.

– Kochanie, kto to jest? – usłyszała głos Daniela. Wyszedł z łazienki owinięty tylko małym ręcznikiem.

– To ty! – rozdarła się Laura.

Holly patrzyła to na jedno, to na drugie. Ich półnegliż wskazywał, że Daniel wiedział zawczasu o zaproszeniu Laury na ślub. Na jego twarzy malowało się najwyższe zdumienie. Na twarzy Laury – wściekłość. Holly znieruchomiała. Przez chwilę wszyscy milczeli.

– Co ty tu robisz? – syknęła w końcu Laura. Holly otworzyła usta, po czym je zamknęła.

Daniel aż zmarszczył czoło z zakłopotania. Przenosił spojrzenie z jednej kobiety na drugą.

– Czy wy… – Urwał, jak gdyby pytanie wydało mu się zgoła absurdalne. – Czy wy się znacie?

– Ha! – Laura skrzywiła się z pogardą. – Przyłapałam tę wywłokę, jak całowała się z moim chłopakiem – wrzasnęła i zaraz ugryzła się w język.

– Z twoim chłopakiem? – zawołał Daniel.

– Przepraszam… oczywiście byłym chłopakiem – bąknęła, wbijając wzrok w podłogę.

Holly uśmiechnęła się zgryźliwie.

– Chodzi ci o Steviego, prawda? Jeżeli dobrze pamiętam, przyjaźnił się z Danielem.

Daniel spurpurowiał. Nic już nie rozumiał. Laura przeszyła go wzrokiem, zastanawiając się ze złością, skąd ta kobieta zna Daniela.

– To mój przyjaciel – wyjaśniła Holly.

– Jego też przyszłaś mi ukraść? – spytała kąśliwie. – I ty chcesz mnie pouczać?

– Całowałaś się ze Steviem? – zapytał z oburzeniem Daniel.

38
{"b":"88481","o":1}