W pierwszych dniach po powrocie z Lanzarote Holly nie odzywała się do koleżanek. Jakoś nie miała ochoty umawiać się z Denise czy z Sharon. Po wspólnie spędzonym tygodniu chyba wszystkie uznały, że zdrowo będzie na jakiś czas się rozstać. Ciara była nieuchwytna, bo albo pracowała w klubie Daniela, albo spędzała czas z Mathew. Jack ostatnie cenne tygodnie wolności wakacyjnej spędzał w Cork, a Declan… Bóg raczy wiedzieć, co porabiał Declan.
Życie może nie tyle ją nużyło, ile straciło dla niej sens. Przedtem żyła perspektywą wakacji, a teraz znów nie potrafiła znaleźć dostatecznego powodu, żeby rano wstać. W porównaniu ze słonecznym tygodniem w Lanzarote Dublin był mokry i obrzydliwy.
Czasami nie chciało jej się nawet zwlec z łóżka, oglądała tylko telewizję i czekała na kolejny miesiąc i kolejny list od Gerry’ego, zastanawiając się, co teraz wymyśli. Dawniej on stanowił sens jej życia, teraz musiała się zadowolić listami z przeszłości.
Poza tym chciała złapać ogrodowego krasnoludka. Pytała nawet sąsiadów, ale niczego się nie dowiedziała o tajemniczym ogrodniku. W końcu uznała, że ktoś przez pomyłkę uprawia jej ogród. Niewykluczone, że lada dzień przyjdzie rachunek. Codziennie sprawdzała pocztę, chociaż nie miała zamiaru płacić. Nic jednak nie przyszło. Przychodziło natomiast wiele innych rachunków: za elektryczność, telefon, ubezpieczenie. Jakby sprzysięgły się przeciwko niej. Nie wiedziała, jak poradzi sobie na dłuższą metę z opłatami. Ale zobojętniała na takie błahostki.
Pewnego dnia rano zadzwoniła Denise.
– Cześć, co słychać? – spytała.
– Kipię radością życia – mruknęła ironicznie Holly.
– Ja też! – zawołała Denise ze śmiechem.
– Naprawdę? A co cię tak cieszy?
– Nic specjalnego, życie – powiedziała. No tak, życie. Cudowne, piękne życie.
– Mów, co się dzieje?
– Dzwonię, żeby cię zaprosić na jutro wieczór na kolację. Umówiliśmy się o ósmej u „Chana”.
– My, czyli kto?
– Sharon z Johnem i jacyś znajomi Toma. Nie widziałyśmy się wieki, zobaczysz, że będzie fajnie.
Holly skrzywiła się.
– Dobra, no to do jutra.
Odłożyła słuchawkę rozdrażniona. Czyżby Denise zapomniała, że Holly nadal jest w żałobie? Pobiegła na górę i otworzyła szafę. Który ze swych starych, nielubianych ciuchów ma jutro włożyć? I skąd wytrzaśnie pieniądze na drogą kolację! Ledwo było ją stać na utrzymanie samochodu. Zaczęła wywlekać wszystkie ubrania z szafy i ze złością rozrzucać je po całym pokoju. Łkała przy tym bez opamiętania, aż w końcu się uspokoiła.
Przyjechała do restauracji dwadzieścia po ósmej, bo wiele godzin przymierzała rozmaite stroje. W końcu wybrała sukienkę, którą Gerry doradził jej na karaoke. Chciała poczuć się bliżej niego.
Kiedy ruszyła do stolika, rozejrzała się dyskretnie i serce jej się ścisnęło – wokół same pary.
Przystanęła w pół drogi, umknęła w bok, schowała się za węgłem. Chyba sytuacja ją przerosła. Rozglądała się spłoszona za najłatwiejszą drogą ucieczki. Za drzwiami do kuchni znajdowało się wyjście awaryjne. Kiedy owionęło ją chłodne świeże powietrze, poczuła się wolna. Idąc przez parking, obmyślała wymówkę dla Denise.
– Cześć, Holly.
Zatrzymała się i powoli odwróciła. Daniel stał oparty o swój samochód i palił papierosa.
– Cześć, Daniel. Nie wiedziałam, że palisz.
– Tylko kiedy jestem zdenerwowany.
– A jesteś?
Uściskali się na powitanie.
– Zastanawiam się, czy przyłączyć się do wesołych par. Holly nie mogła powstrzymać uśmiechu.
– Ty też?
Roześmiał się.
– Jak chcesz, mogę im nie mówić, że cię widziałem.
– Czyli wchodzisz?
– Kiedyś muszę wziąć byka za rogi – oznajmił ponuro.
Holly rozważyła w myślach jego słowa.
– Chyba masz rację.
– Nie wchodź, jeśli nie masz ochoty. Nie chcę cię mieć na sumieniu.
– Przeciwnie, miło byłoby mieć przy sobie drugą samotną duszę. Tak niewiele ich już zostało.
Daniel roześmiał się i podał jej rękę.
– Idziemy?
Wzięła go pod ramię.
– Tylko będę musiała wcześniej wyjść, żeby zdążyć na ostatni autobus – zaznaczyła.
Od wielu dni brakowało jej pieniędzy na zatankowanie auta.
– No to mamy idealną wymówkę. Ja powiem, że muszę cię odwieźć do domu o godzinie…
– Pół do dwunastej?
O północy zamierzała otworzyć wrześniową kopertę.
– Dla mnie w sam raz.
Z uśmiechem wmaszerował do restauracji.
– Już są! Idą! – zawołała Denise, kiedy podeszli do stolika. Holly usiadła obok Daniela.
– Przepraszamy za spóźnienie.
Denise przystąpiła do prezentacji.
– Holly, poznaj Catherine i Thomasa, Petera i Sue, Joannę i Paula, Tracey i Bryana… Sharon i Johna znasz… Tam dalej siedzą Geoffrey i Samantha, a na końcu, choć wcale nie szarym, Des i Simon.
Holly skinęła wszystkim głową.
– A my jesteśmy Daniel i Holly – przedstawił się zgrabnie Daniel.
– Już musieliśmy złożyć zamówienie – wyjaśniła Denise. – Ale zamówiliśmy mnóstwo dań, więc będziemy się dzielić.
Holly i Daniel pokiwali z aprobatą głowami.
Kiedy wszyscy wrócili do rozmowy, Daniel zapytał Holly:
– Udał ci się wyjazd?
– Znakomicie wypoczęłam – przyznała. – Za wszystkie czasy. I to bez żadnych szaleństw.
– Dobrze ci to zrobiło – pochwalił. – Słyszałem, że o włos uniknęłyście śmierci.
Holly wytrzeszczyła oczy.
– Oj, chyba Denise przedstawiła ci przesadzoną wersję.
– Nie sądzę. Opowiedziała tylko, że otoczyły was rekiny i że ratowano was helikopterem.
– Nie wygłupiaj się!
– Rzeczywiście się wygłupiam.
– Proszę o uwagę! – podniosła głos Denise. – Pewnie zastanawiacie się, dlaczego zaprosiliśmy was tu dzisiaj. Chcieliśmy coś ogłosić.
Z uśmiechem potoczyła wzrokiem po zebranych. Holly słuchała zaciekawiona.
– Otóż, słuchajcie uważnie, Tom i ja zamierzamy się pobrać! – obwieściła radośnie Denise.
Holly nie posiadała się ze zdziwienia. Nie przypuszczała, że coś takiego się kroi.
– Och, Denise! – zawołała i podeszła, żeby ich uściskać. – To świetna wiadomość! Moje gratulacje!
Spojrzała na Daniela, który zbladł jak papier. Otworzono butelkę szampana, wzniesiono toast.
– Chwileczkę, chwileczkę! – powstrzymała gości Denise. – Sharon, nie dostałaś kieliszka?
Wszyscy patrzyli na Sharon, która trzymała szklankę soku pomarańczowego.
– Ja dziękuję – przeprosiła.
– Dlaczego?
Denise skarciła koleżankę, że nie chce spełnić toastu. Sharon spojrzała na Johna.
– Nie chciałam dziś o tym mówić, bo to specjalny wieczór Denise i Toma. – Przyjaciele domagali się jednak wyjaśnień. – Jestem w ciąży! Spodziewamy się dziecka!
Holly przeżyła wstrząs. Tego również nie przewidziała. Łzy nabiegły jej do oczu, kiedy podeszła do Sharon i Johna, żeby im pogratulować. Usiadła i zaczęła głęboko oddychać. Nie potrafiła się opanować.
– Wznieśmy toast za zaręczyny Toma i Denise, a także za dziecko Sharon i Johna!
Zaczęto trącać się kieliszkami. Holly jadła w milczeniu, bez apetytu. Po kolacji wyszli z Danielem wcześniej niż pozostali goście. Nikt jej nie zatrzymywał. Zostawiła swoje ostatnie trzydzieści euro na rachunek.
W drodze powrotnej oboje milczeli. Holly cieszyła się szczęściem przyjaciółek, ale nie opuszczało jej poczucie, że została za nimi daleko w tyle. Wszyscy mieli powody do radości oprócz niej.
Daniel podjechał pod jej dom.
– Masz ochotę wstąpić na kawę albo na herbatę?
Była pewna, że odmówi. Zdziwiła się, kiedy przyjął zaproszenie. Naprawdę polubiła Daniela, ale właśnie teraz chciała zostać sama.
– Niesamowity wieczór, co? – spytał, popijając kawę.
Pokiwała głową.
– Znam te dziewczyny całe życie, a tak mnie zaskoczyły. Sharon nie piła, kiedy byłyśmy na urlopie, rano wymiotowała, ale twierdziła, że to choroba morska.
Nagle w głowie Holly wszystko zaczęło się układać w całość.
– Choroba morska? – spytał zdziwiony Daniel.
– Po tej przygodzie, kiedy omal nie zginęłyśmy – wyjaśniła.
– Rozumiem.
Tym razem żadne z nich się nie roześmiało.
– Dziwne – powiedział, sadowiąc się na kanapie. No nie, pomyślała Holly. Nigdy stąd nie wyjdzie.
– Koledzy zawsze twierdzili, że ja i Laura pobierzemy się pierwsi. Nie przypuszczałem, że Laura może wziąć ślub… przede mną.
– Wychodzi za mąż? – dopytywała się Holly.
– I to za mojego przyjaciela – roześmiał się gorzko.
– Rozumiem, że teraz już byłego?
– Jasne.
Siedzieli jeszcze chwilę w milczeniu, Holly spojrzała na zegar. Minęła północ. Chętnie by go już pożegnała. Nie mogła się doczekać, żeby otworzyć kopertę.
Daniel jakby czytał w jej myślach.
– A jak twoje listy z góry?
– Właśnie dzisiaj mam otworzyć kolejny, dlatego… – urwała i spojrzała na Daniela.
– Rozumiem – powiedział i zerwał się. – W takim razie zostawię cię już samą.
Zagryzła wargę.
– Stokrotne dzięki za podrzucenie mnie do domu.
– Niema za co.
Uścisnęli się na pożegnanie.
– Do zobaczenia – powiedziała, ogarnięta skrupułami, które jednak natychmiast ją opuściły, kiedy zamknęła za nim drzwi.
– A teraz powiedz, Gerry – szepnęła – co przygotowałeś dla mnie na ten miesiąc.
Ściskając w ręku kopertę, spojrzała na kuchenny zegar. Wskazywał kwadrans po północy. Zwykle Sharon i Denise już o tej porze dzwoniły. Najwyraźniej wobec zaręczyn i ciąży pamięć o Gerrym zeszła na dalszy plan. Złajała się w duchu za swą zgryźliwość. Najchętniej wróciłaby do restauracji i świętowała z przyjaciółmi jak dawniej. Ale nie mogła się zdobyć nawet na uśmiech.
Zazdrościła im szczęścia. Przepełniała ją złość, że ich życie biegnie naprzód. Nawet w towarzystwie koleżanek, nawet wśród tysiąca ludzi czuła samotność. Ale najbardziej doskwierała jej ona we własnym pustym domu.
Nie pamiętała, kiedy ostatnio była naprawdę szczęśliwa. Jakże pragnęła zasnąć, nie walcząc z natręctwem myśli. Tęskniła za świadomością, że jest kochana, że Gerry przygląda jej się, gdy oglądają telewizję lub jedzą kolację. Tęskniła za spojrzeniem, którym ogarniał ją, gdy wchodziła do pokoju. Za jego dotykiem, uściskiem, radą, za czułymi słowami miłości.