Sharon i Holly spotkały się z Denise podczas przerwy obiadowej w kawiarni „U Bewleya” na Grafton Street. Często się tam umawiały i oglądały świat toczący się w dole. Sharon zawsze twierdziła, że to najlepsza witryna, bo daje widok z lotu ptaka na wszystkie jej ulubione sklepy.
– Nie wierzę, że Gerry to wszystko zorganizował! – wykrzyknęła Denise, kiedy ją wtajemniczyły. Odrzuciła długie kasztanowe włosy na ramiona. W błękitnych oczach błysnął entuzjazm.
– Zapowiada się fajna zabawa, co? – zawołała podniecona Sharon.
– O Boże. – Holly ogarnęło przerażenie na samą myśl o występie. – Mam gulę w gardle, ale muszę chyba spełnić wolę Gerry’ego.
– To się nazywa siła charakteru – pochwaliła Denise. – Co nam zaśpiewasz, Hol?
– Nie mam pojęcia. Dlatego zwołałam naradę.
– Dobra, czego aktualnie słuchasz? – spytała Denise.
– Ostatnio Westlife.
Spojrzała z nadzieją na koleżanki.
– W takim razie zaśpiewaj coś z ich repertuaru – zachęciła ją Sharon. – Przynajmniej tekst nie będzie ci obcy.
Sharon i Denise zaczęły chichotać jak nastolatki.
– Możesz sobie fałszować do woli… – wykrztusiła Sharon między kolejnymi atakami śmiechu.
– Przecież będziesz znała tekst! – dokończyła Denise.
Z początku Holly się naburmuszyła, ale na widok koleżanek trzymających się za brzuchy w histerycznym ataku śmiechu nie wytrzymała. Miały rację: słoń jej nadepnął na ucho i w ogóle nie umiała śpiewać. Nie ma mowy, żeby dobrała sobie piosenkę, która jej dobrze pójdzie. Denise spojrzała na zegarek i jęknęła, że musi wracać do pracy.
Po wyjściu od „Bewleya” skierowały się do sklepu z ubraniami, który prowadziła Denise. Po Grafton Street jak zwykle przewalały się tłumy. Na każdym rogu jakiś uliczny artysta usiłował przyciągnąć uwagę przechodniów. Kiedy mijały jednego z grajków, Denise i Sharon zaczęły tańczyć jakiś irlandzki taniec. Skrzypek puścił do nich oko, a one rzuciły mu do tweedowej czapki garść drobniaków.
– Żegnam, moje panie. Wy się możecie obijać, a ja muszę wracać do pracy – powiedziała Denise, otwierając na oścież drzwi swego sklepu. Na jej widok rozpierzchły się młode ekspedientki plotkujące przy ladzie. Natychmiast zaczęły poprawiać ubrania na wieszakach. Holly i Sharon zagryzały wargi, żeby się nie roześmiać. Pożegnały się i rozeszły do swoich samochodów.
Dopiero o czwartej Holly ruszyła do domu. Podstępna Sharon namówiła ją na zakupy. Skończyło się tym, że wywaliła forsę na kupno idiotycznej bluzki, na którą – uznała – jest za stara. Naprawdę musi teraz zacisnąć pasa. Oszczędności stopniały, a myśl o szukaniu pracy napawała ją przygnębieniem. Zadzwoniła do mamy i spytała, czy mogłaby do niej zaraz wpaść.
– Oczywiście, że możesz, kochanie. – Elizabeth ściszyła głos. – Tylko wiedz, że jest u mnie Richard.
Co go naszło z tym odwiedzaniem rodziny?
Przez chwilę zastanawiała się, czy nie wrócić do siebie, ale w końcu stwierdziła, że Richard to przecież jej brat. Nawet jeśli ją denerwuje, nie może go unikać.
W domu panował harmider jak za dawnych lat. Kiedy weszła, mama położyła na stole jeszcze jedno nakrycie.
– Mam nadzieję, że nie sprawiłam ci zbytniego kłopotu.
– Ależ to żaden kłopot. Po prostu biedny Declan będzie musiał dzisiaj pogłodować – zażartowała, drocząc się z synem, który właśnie siadał do obiadu. Declan się skrzywił.
– A czemuż to, mistrzuniu, nie jesteś na zajęciach? – spytała Holly.
– Miałem zajęcia cały ranek – odparł Declan. – A o ósmej wieczorem jeszcze wracam do szkoły.
– Tak późno? – zdziwił się ojciec, polewając sosem mięso na talerzu.
– Bo dopiero o tej porze udało mi się zarezerwować montażownię.
– Macie tylko jedną montażownię, Declan? – wtrącił się do rozmowy Richard.
– Aha.
Wdzięcznym rozmówcą to on nie był.
– Nie mają pieniędzy na drugą?
– Nie, bo to mała uczelnia, Richard.
– Większe uczelnie są chyba lepiej wyposażone. I w ogóle we wszystkim lepsze.
Declan odciął się, na co zresztą wszyscy czekali.
– Nie powiedziałbym. Mamy najlepszy sprzęt. I wykładowcy pracują w branży. Nauka nie ogranicza się do teorii.
Brawo, Declan, poparła go w duchu Holly.
– O czym jest ten twój film, synu? – spytał Frank.
– Nie chcę się jeszcze zagłębiać w szczegóły, ale z grubsza opowiada o nocnym życiu Dublina.
– I my w nim będziemy? – spytała podniecona Ciara.
– Może pokażę tył twojej głowy – zażartował.
– Nie mogę się doczekać – powiedziała Holly, żeby dodać mu otuchy.
– Dziękuję. – Declan odłożył widelec i roześmiał się. – Czy dobrze słyszałem, że zgłosiłaś się do konkursu karaoke?
– Co?
Ciarze omal oczy nie wyszły z orbit.
Holly udawała, że nie wie, o czym brat mówi.
– Już się nie kryguj. Wiem o tym od Danny’ego. – Declan zwrócił się do pozostałych członków rodziny. – Danny jest właścicielem knajpy, w której ostatnio grałem, i powiedział mi, że Holly zapisała się do konkursu karaoke w klubie na piętrze.
Rozległy się jęki zachwytu i zdumienia. Ale Holly się nie poddawała.
– Daniel wpuszcza cię w maliny. Przecież wszyscy wiedzą, że nie umiem śpiewać!
I roześmiała się szeroko, jak gdyby sam ten pomysł wydał jej się zupełnie niedorzeczny.
– Nie kłam – mitygował ją Declan. – Przecież widziałem twoje nazwisko na liście!
Nie pozostawało jej nic innego, tylko się przyznać.
– Historia jest dość skomplikowana. Gerry zapisał mnie tam wiele miesięcy temu, bo chciał, żebym się przełamała. Teraz uważam, że powinnam to zrobić dla niego.
Wszyscy patrzyli na nią w osłupieniu.
– Według mnie to wspaniały pomysł – orzekł ojciec.
– Też tak uważam – zawtórowała mama. – Przyjdziemy wszyscy, żeby cię wesprzeć.
– Nie, mamo. Naprawdę nie trzeba. To nic wielkiego.
– Nie zamierzam siedzieć w domu, kiedy moja siostra będzie się produkowała w konkursie wokalnym – oznajmiła Ciara.
– Jasne! – zawołał Richard. – Wszyscy pójdziemy. Nigdy nie byłem na imprezie karaoke. Zapowiada się niezła zabawa. Kiedy to ma być?
Wyjął kalendarz.
– W sobotę – powiedziała z rezygnacją w głosie Holly. Richard zaczął zapisywać.
– Nieprawda – zaoponował Declan. – W najbliższy wtorek, oszustko!
– Cholera! – zaklął Richard ku zdumieniu reszty rodziny. – Czy ktoś ma korektor?
Holly co chwila biegała do toalety. Przez całą noc właściwie nie zmrużyła oka. Wyglądała fatalnie i tak się też czuła. Miała ciemne wory pod oczami i pogryzione wargi. Wreszcie nadszedł wielki dzień. A dla niej dzień najgorszego koszmaru – występ przed publicznością.
Rodzina i przyjaciele, serdeczni jak zwykle, zasypali ją kartami ze słowami otuchy. Sharon i John przysłali jej nawet bukiet kwiatów, który postawiła w przewiewnym miejscu, na stoliku obok wolno dogorywającego storczyka.
Włożyła strój, który Gerry kazał jej kupić w kwietniu. Rozpuściła włosy, żeby jak najbardziej zakrywały twarz, pociągnęła rzęsy wodoodporną mascarą, przewidując, że wieczór zakończy się płaczem.
John i Sharon przyjechali po nią taksówką. Przez całą drogę nie zamieniła z nimi ani słowa. W duchu przeklinała wszystkich za to, że zmusili ją do udziału w konkursie. Była pewna, że wystawia się na pośmiewisko. Nie mogła usiedzieć w miejscu. Bez przerwy nerwowo otwierała i zamykała torebkę.
– Odpręż się – uspokajała ją Sharon. – Wszystko będzie dobrze.
– Odchrzań się – warknęła.
W końcu dotarli do „Hogana”. Z przerażeniem stwierdziła, że klub jest wypchany po brzegi. Rodzina, zgodnie z jej prośbą, zajęła stolik przy toalecie.
Richard usadowił się na stołku, ale odstawał od reszty gości, bo wystroił się w garnitur.
– Tato, przypomnij mi szybko zasady konkursu. Co Holly będzie musiała zrobić?
Frank wdał się w wyjaśnienia, a Holly zaczęła denerwować się jeszcze bardziej.
– To fantastyczne! – emocjonował się Richard, rozglądając wokół. Chyba po raz pierwszy w życiu znajdował się w klubie nocnym.
Widok estrady przeraził Holly do reszty. Nie spodziewała się, że będzie taka duża.
Jack i Abbey siedzieli objęci i oboje uśmiechali się do Holly, chcąc ją jakoś wesprzeć na duchu. Ona jednak spoglądała na nich ponuro.
– Cześć, Holly – przywitał się Daniel. W ręku trzymał duży notatnik. – Pierwsza śpiewa Margaret, drugi Keith, potem ty.
– Czyli jestem trzecia.
– Tak, a po tobie…
– Reszta mnie nie obchodzi! – przerwała mu niegrzecznie Holly. Marzyła o tym, żeby wszyscy zostawili ją w spokoju.
– Przepraszam, że zawracam ci głowę w takim momencie, ale powiedz, która z twoich koleżanek to Sharon?
– Siedzi tam. – Holly wskazała przyjaciółkę. – Zaraz, a dlaczego pytasz?
– Chciałem ją poznać, bo rozmawiałem z nią przez telefon. Kiedy podszedł do Sharon, Holly zeskoczyła ze stołka.
– Cześć, Sharon. Jestem Daniel. Rozmawialiśmy przez telefon.
– Przez telefon? Nie dosłyszałam imienia.
– Daniel. – Holly gwałtownie gestykulowała za plecami Daniela. Mężczyzna odchrząknął nerwowo. – To nie ty dzwoniłaś do klubu?
– Nie, mój drogi. Musiałeś mnie z kimś pomylić – powiedziała Sharon. Daniel miał speszoną minę. Holly kiwała gorączkowo głową.
– Aaa… – Sharon udawała, że się zastanawia. – Czekaj, przepraszam! Coś mnie dzisiaj przymuliło. Pewnie za dużo wypiłam – dodała ze śmiechem i podniosła kieliszek.
Daniel odetchnął z ulgą.
– W takim razie miło mi cię poznać osobiście – rzekł i odszedł.
– Co to za historia? – Sharon natarła na Holly, kiedy Daniel był już na tyle daleko, że nie mógł ich słyszeć.
– Później ci wyjaśnię – powiedziała Holly, bo gospodarz wieczoru karaoke wchodził już na scenę.
– Witam państwa bardzo serdecznie – przywitał się rutynowo. – Czeka nas wieczór pełen atrakcji. Jako pierwsza wystąpi przed państwem Margaret z Tallaght. Zaśpiewa „My Heart Will Go On”, standard Celine Dion z filmu „Titanic”. Wielkie brawa dla Margaret!