Литмир - Электронная Библиотека

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Miotała się, spóźniona, po sypialni, wybierając strój na bal. Najpierw przez dwie godziny się malowała, potem się popłakała, rozmazała i musiała poprawiać makijaż.

– Kopciuszku, zajechał królewicz! – zawołała Sharon z dołu. Serce jej załomotało. Całkiem zapomniała, po co wybiera się na ten bal. Teraz zobaczyła wszystko w czarnych barwach.

Nie powinna iść, bo cały wieczór przepłacze albo przesiedzi przy stoliku z tak zwanymi przyjaciółmi, którzy nie odezwali się do niej od śmierci Gerry’ego.

Powinna iść, bo podpowiada jej to intuicja.

Oddychała głęboko, żeby powstrzymać łzy.

– Weź się w garść. Dasz radę – szepnęła do swojego odbicia w lustrze. Powtórzyła to sobie kilka razy. Podskoczyła, kiedy skrzypnęły drzwi.

– Przepraszam – powiedziała Sharon, zaglądając do pokoju. – Och, Holly, pięknie wyglądasz! – zawołała.

– Koszmarnie – pożaliła się.

– Przestań tak gadać – zezłościła się Sharon. – Ja wyglądam jak balon i nie narzekam. Dostrzeż wreszcie w sobie atrakcyjną laskę! – Uśmiechnęła się do Holly w lustrze. – Zobaczysz, będzie dobrze.

– Dziewczyny, pospieszcie się – poganiał je z dołu John. – Taksówka czeka. Musimy jeszcze podjechać po Toma i Denise.

Przed zejściem na dół wyjęła z szuflady toaletki listopadowy list od Gerry’ego, który otworzyła kilka tygodni temu. Potrzebowała otuchy. Wyjęła kartkę z koperty i przeczytała:

W tym miesiącu Kopciuszek musi iść na bal. Będzie wyglądał olśniewająco i bawił się wspaniale, tak jak zawsze. Tylko tym razem nie w białej sukni. PS Kocham Cię…

Holly westchnęła i zeszła na dół.

– Och… – zdumiał się Daniel. – Przepięknie wyglądasz, Holly.

– Jak strach na wróble – zbyła go Holly, a Sharon spojrzała na nią karcąco. – Ale dziękuję – dodała szybko. Denise pomogła jej wybrać czarną suknię zapinaną z tyłu na szyi, z gołymi ramionami i wysokim rozcięciem pośrodku.

Zabrali się siedmioosobową taksówką. Ruch był wyjątkowo mały, toteż biorąc jeszcze po drodze Toma i Denise, dotarli do hotelu w rekordowym czasie.

Podeszli do stolika przy wejściu. Siedząca tam kobieta przywitała ich z uśmiechem.

– Witajcie, Sharon, John, Denise. Och, witaj Holly! Jak to dobrze, że mimo wszystko przyszłaś…

Przeglądała listę gości, zaznaczając nazwiska.

– Chodźmy do baru – zaproponowała Denise i wzięła Holly pod rękę. Kiedy szli przez salę, do Holly podeszła kobieta, która nie odzywała się do niej przez wiele miesięcy.

– Tak mi przykro z powodu Gerry’ego. To był wspaniały człowiek.

– Dziękuję.

Uśmiechnęła się, ale Denise pociągnęła ją dalej. W końcu dotarły do baru.

– Witaj, Holly – usłyszała za plecami znajomy głos.

– Witaj, Paul – powiedziała, odwracając się do biznesmena, który sponsorował ten bal na cele dobroczynne. Był wysoki, zażywny, miał czerwoną twarz zapewne z powodu wysiłku związanego z prowadzeniem interesów na tak wielką skalę. Poza tym sporo wypił.

– Wyglądasz ślicznie jak zawsze. – Pocałował ją w policzek. – Napijesz się czegoś?

– Nie, dziękuję.

– Nalegam. – Wezwał gestem barmana. – Na co masz ochotę?

Holly poddała się.

– W takim razie proszę białe wino.

– I temu twojemu nieszczęsnemu mężowi też postawię drinka – dodał ze śmiechem, rozglądając się za Gerrym. – Co on pije?

– Jego tu nie ma – powiedziała Holly i poczuła się dziwnie.

– Co za safanduła! Co on kombinuje? – spytał Paul na cały głos.

– Umarł na początku roku – wyjaśniła spokojnie Holly, z nadzieją, że nie wprawi go tym w zakłopotanie.

– O kurczę! – Paul poczerwieniał teraz jak burak. Spojrzał w bok. – Bardzo mi przykro.

– Dziękuję – powiedziała Holly, licząc w myślach sekundy, zanim będzie mogła przerwać rozmowę. Ale Paul i tak po chwili odszedł, mówiąc, że musi zanieść żonie coś do picia. Holly została sama przy barze, Denise odeszła do grupy stojącej z kieliszkami w dłoniach. Wzięła więc swoje wino i ruszyła w ich stronę.

– Przybywam! – zadudnił w progu tubalny głos. Holly odwróciła się i zobaczyła Jamiego. Był urodzonym balowiczem. – Znów się wbiłem w strój pingwina, bo liczę na pyszną zabawę!

Wykonał kilka tanecznych kroków, ściągając na siebie spojrzenia gości. Podszedł do grona, w którym stała Holly. Witał się z mężczyznami uściskiem dłoni, a z kobietami pocałunkiem w policzek. Kiedy podszedł do Holly, zerknął kilka razy na Daniela, cmoknął ją w policzek i czmychnął. Wściekła Holly usiłowała nad sobą zapanować. Żona Jamiego, Helen, uśmiechała się do niej nieśmiało, ale nie podchodziła.

Holly zaśmiewała się właśnie z anegdoty opowiadanej przez Sharon, kiedy poczuła, że ktoś dotyka jej ramienia. Odwróciła się i zobaczyła Helen, stojącą ze smutną miną.

– Witaj – powiedziała wesoło.

– Co słychać? – spytała Helen cicho, dotykając jej ręki.

– Wszystko w porządku – odparła z uśmiechem. – Szkoda, że nie słyszałaś tej opowieści. Jest bardzo śmieszna.

– Chodzi mi o to, jak sobie radzisz po…

– Po śmierci Gerry’ego?

Helen się wzdrygnęła.

– Nie chciałam walić tak prosto z mostu.

– Dlaczego? Pogodziłam się z tym, co się stało.

– Długo cię nie widziałam i zaczęłam się martwić.

Holly roześmiała się.

– Przecież mieszkam tuż za rogiem. Jeśli się tak martwiłaś, mogłaś mnie łatwo znaleźć.

– Nie chciałam się narzucać.

– Przyjaciele się nie narzucają.

Rozległ się dzwonek na znak, że pora siadać do stołu. Goście zaczęli się schodzić do sali jadalnej. Holly zajęła miejsce przy stole.

– Wszystko w porządku? – spytał cicho Daniel, podchodząc z tyłu.

– Tak, dziękuję – odpowiedziała i wypiła łyk wina.

– Nie musisz być taka układna. To przecież tylko ja – przypomniał jej ze śmiechem.

– Ludzie chcą być mili i składają mi kondolencje, a ja się czuję znów jak na pogrzebie.

Pokiwał głową.

– Po rozstaniu z Laurą przez wiele miesięcy musiałem wszystkich napotkanych znajomym informować o naszym zerwaniu.

– A masz od niej jakieś wieści? – zapytała.

Cieszyła ją każda zła wiadomość na temat Laury, chociaż jej nie znała. Uwielbiała słuchać, gdy Daniel o niej opowiadał, i gdy potem przez cały wieczór przekonywali się, jaka to podła dziwka.

W ten sposób może trochę bezmyślnie zabijali czas, gdy brakowało jej tematu do rozmowy.

Danielowi rozbłysły oczy.

– Mam nawet nową plotkę. Mój kolega Charlie, który pracuje jako barman w hotelu ojca Laury, powiedział mi, że jej chłopak usiłował podrywać jakąś dziewczynę. Laura nakryła go na gorącym uczynku i z miejsca z nim zerwała.

Roześmiał się zjadliwie.

Holly zamarła. – A jaki to hotel?

– Galway Inn. Fajnie, co? Gdybym spotkał dziewczynę, która doprowadziła do rozpadu ich związku, kupiłbym jej najdroższą butelkę szampana, jaką bym znalazł.

Holly uśmiechnęła się bez przekonania.

– Naprawdę? – Patrzyła na Daniela ze zdziwieniem. Przecież tych dwoje kompletnie do siebie nie pasowało. Ta dziewucha nie może być w jego typie! – Daniel?

Uśmiechnął się do niej, nadal z roziskrzonym spojrzeniem.

– Tak?

– Z twoich relacji Laura wygląda mi na niezłą zdzirę. – Patrzyła na niego badawczo, czy przypadkiem go nie uraziła. – Ciekawe, co ty w niej widziałeś? Przecież jesteś inny. W każdym razie tak mi się wydaje.

Uśmiechnął się smutno.

– Wcale nie jest zdzirą. Wprawdzie zostawiła mnie dla mojego najlepszego przyjaciela, ale poza tym nie mogę powiedzieć na nią złego słowa. Owszem, ma skłonność do konfliktów. Nawiasem mówiąc, bardzo mi odpowiadał dramatyzm naszego związku. Nakręcał mnie, podniecał. – Mówiąc te słowa, wyraźnie się rozpromienił. – Uwielbiałem rano po obudzeniu zastanawiać się, w jakim będzie humorze. Uwielbiałem żarliwość naszych kłótni przenoszoną potem do łóżka. Zawsze z wszystkiego robiła wielką aferę, ale mnie to odpowiadało. Uważałem, że dopóki się piekli, to znaczy, że jej zależy. Nie traktowała mnie źle. Po prostu ma skłonność do…

– Konfliktów – dokończyła za niego Holly, bo wreszcie zrozumiała.

Pokiwała głową.

Obserwowała, z jaką błogością Daniel zanurza się w kolejnym wspomnieniu. Chyba jednak każdy może się zakochać w każdym.

– Tęsknisz za nią – powiedziała ciepło.

Nagle ocknął się z zadumy i spojrzał jej prosto w oczy, aż przeszły ją ciarki.

– I znów się mylisz, Holly Kennedy. – Pokiwał głową, jak gdyby wygłosiła herezję. – Z gruntu się mylisz.

Wziął nóż i widelec, zabrał się do łososia.

Po kolacji i kilku butelkach wina Daniel zaprowadził Holly za rękę na parkiet. Właśnie skończyła się poprzednia melodia i zagrano „Wonderful Tonight” Erica Claptona. Holly poczuła dławienie w gardle. Dotąd tańczyła to tylko z Gerrym.

Daniel objął ją lekko w pasie i zaczęli krążyć po parkiecie. Dziwnie się czuła w objęciach innego mężczyzny. Przeszedł ją nagły dreszcz, wzdrygnęła się. Daniel widocznie uznał, że jest jej chłodno, bo mocniej ją przytulił. Dała się prowadzić jak w transie, dopóki melodia nie ucichła.

Do tej pory jakoś sobie radziła. Zachowała spokój mimo ciągłych nagabywań o Gerry’ego. Ale ten taniec przelał czarę goryczy. Czas wrócić do domu, zanim się rozklei.

Wróciła do stołu, żeby się pożegnać.

– Chyba nie zostawisz mnie samego – odezwał się Daniel ze śmiechem. – Odwiozę cię taksówką.

Gdy znaleźli się pod jej domem, była za kwadrans dwunasta. Chciała zaraz otworzyć ostatnią kopertę od Gerry’ego. Ku jej irytacji Daniel też wysiadł i ruszył za nią. Gdy tylko weszli do domu, zamówiła mu taksówkę, żeby wiedział, że nie zabawi u niej długo.

– A więc to jest ta słynna koperta – powiedział, podnosząc ją z kuchennego stołu.

Holly nie miała najszczęśliwszej miny. Nie podobało jej się, że Daniel dotyka koperty.

– Grudzień – przeczytał, wodząc palcami po literach. Kiedy ją w końcu odłożył, odetchnęła z ulgą.

35
{"b":"88481","o":1}