– Ile ci jeszcze kopert zostało? – spytał, zdejmując palto. Podszedł do blatu.
– Ta jest ostatnia – odpowiedziała z przejęciem.
– I co potem zrobisz?
– Jak to? – spytała.
– Bo widzę, że traktujesz tę listę jak Biblię albo dziesięć przykazań. Wypełniasz wszystkie polecenia. A co zrobisz, kiedy zabraknie ci już wskazówek?
– Będę żyła dalej – odparła.
Odwróciła się, nalała wody do czajnika.
– Dasz radę? – Podszedł bliżej. – Będziesz musiała sama podejmować decyzje.
Przetarła ze znużeniem twarz.
– O co ci chodzi?
Przybrał nieco prowokacyjną pozę.
– Pytam, bo chcę ci powiedzieć coś, co będzie wymagało twojej własnej decyzji. – Spojrzał jej głęboko w oczy. Holly czuła, jak wali jej serce. – Lista się kończy, będziesz musiała się kierować własną wolą.
Holly odsunęła się trochę. Ogarnęło ją przerażenie.
– Chyba to nie jest najbardziej odpowiednia pora…
– Trudno o lepszą – sprzeciwił się. – I chyba wiesz, co chcę ci powiedzieć. Wiem też, że wiesz, co do ciebie czuję.
Holly milczała. Spojrzała na zegar. Wybiła północ.
Gerry dotknął jej nosa i uśmiechnął się, widząc, jak marszczy go przez sen. Uwielbiał patrzeć, jak śpi. Piękna i pogodna, wyglądała wtedy jak księżniczka.
Jeszcze raz połaskotał ją w nos, patrząc jak powoli otwiera oczy.
– Dzień dobry, śpiochu.
– Dzień dobry, przystojniaku. – Przytuliła się do niego i położyła mu głowę na piersi. – Jak się dziś czujesz?
– Mógłbym pobiec w londyńskim maratonie – zażartował.
– To się nazywa cudowne ozdrowienie. – Podniosła głowę, pocałowała go w usta. – Co zjesz na śniadanie?
– Ciebie – powiedział i ugryzł ją w nos.
– Dziś, niestety, nie ma mnie w karcie. Może coś ci usmażyć?
– Nie, nie. – Skrzywił się. – Smażenina jest ciężkostrawna – powiedział, lecz serce mu się ścisnęło, kiedy zobaczył jej posmutniałą minę. Postanowił się zrehabilitować. – Ale chętnie zjem dużą porcję lodów waniliowych!
– Lodów? Na śniadanie?
– Tak – powiedział z uśmiechem. – W dzieciństwie zawsze marzyłem o lodach na śniadanie, ale kochana mama mi nie pozwalała.
– W takim razie będą lody – zgodziła się wesoło Holly i wyskoczyła z łóżka. – Zaraz wracam.
Słyszał, jak zbiega po schodach, trzaska drzwiczkami w kuchni.
Ostatnio zauważył, że spieszy się tak za każdym razem, kiedy od niego odchodzi. Jak gdyby się bała zostawić go na dłużej. Wiedział, co to znaczy. Zakończyły się naświetlania, które nie przyniosły rezultatu. Teraz tylko leżał, bo był za słaby, żeby wstać. Bał się przyszłości i tego, co się z nim działo, bał się o Holly. Chciałby z nią zostać i dotrzymać wszystkich obietnic, ale wiedział, że to przegrana walka.
W ciągu ostatnich miesięcy zbliżyli się do siebie jeszcze bardziej. Wiedział, że potem będzie jej trudniej, ale teraz nie mógłby znieść oddalenia. Od rana gadali jak najęci i zaśmiewali się jak dawniej. Ech, jakie to były dobre czasy.
Choć przecież zdarzały się i złe dni.
Teraz wolał o nich nie myśleć. Zresztą całą jego uwagę pochłaniał nowy pomysł. Pragnął pozostać przy niej po swoim odejściu. I tylko tego się trzymał.
Usłyszał kroki Holly na schodach. Udało się!
– Kochanie, lody się skończyły – powiedziała smutno. – Może masz ochotę na coś innego?
– Nie. – Potrząsnął głową. – Marzę o lodach.
– Musiałabym skoczyć do sklepu – poskarżyła się.
– Mną się nie przejmuj. Wytrzymam kilka minut.
Zdjął komórkę ze stolika nocnego, położył sobie na piersi.
– No dobrze. – Holly zagryzła wargę. – Zaraz wracam. Pocałowała go i zbiegła po schodach.
Kiedy już wiedział, że wyszła, wstał. Usiadł na brzegu materaca, poczekał, aż przestanie mu się kręcić w głowie i podszedł do szafy. Z górnej półki zdjął stare pudełko po butach. Wyjął pustą kopertę i napisał „Grudzień”. Był właśnie pierwszy grudnia. Wyobraził sobie sytuację za rok, z pełną świadomością, że go już nie będzie. Holly została gwiazdą karaoke, wróciła wypoczęta po urlopie w Hiszpanii, czerpie satysfakcję z nowej pracy.
Próbował wyobrazić ją sobie za rok i długo myślał, co napisać. Łzy nabiegły mu do oczu, kiedy stawiał kropkę po ostatnim zdaniu. Ucałował papier, wsunął do koperty i schował z powrotem do pudełka po butach. Wrócił do telefonu, który dzwonił na jego łóżku.
– Halo? – odebrał, usiłując zapanować nad drżeniem w głosie. Uśmiechnął się na dźwięk najdroższego głosu na świecie. – Ja też cię kocham, Holly.
– Nie, Daniel, to mnie krępuje – powiedziała spłoszona Holly i wyjęła rękę z jego uścisku.
– Dlaczego? – spytał.
– Bo jeszcze na to za wcześnie – wyjaśniła, stropiona.
– Za wcześnie, bo tak mówią ludzie, czy dlatego, że tak mówi ci własne serce?
– Sama nie wiem! – odparła, chodząc nerwowo po pokoju. – I nie przypieraj mnie tak do muru! – W głowie jej się kręciło. To nie było w porządku. – Nie, nie mogę, jestem mężatką. Kocham Gerry’ego! – zawołała ze strachem.
– Gerry’ego? – spytał, a jego oczy stały się okrągłe jak spodki. Podszedł do stołu, złapał kopertę. – Tu jest Gerry! I z nim rywalizuję, ale to tylko kawałek papieru. Ta lista pomagała ci kierować swoim życiem przez ostatni rok. Dalej musisz myśleć już sama. Gerry odszedł – dodał serdecznie. – A ja jestem tutaj. Nie twierdzę, że kiedykolwiek mógłbym zająć jego miejsce, ale daj nam szansę.
Wyrwała mu kopertę, przycisnęła do piersi.
– Gerry wcale nie odszedł – szepnęła ze szlochem. – Jest tu za każdym razem, kiedy otwieram kopertę.
W milczeniu patrzył, jak Holly płacze.
– To kawałek papieru – powtórzył cicho.
– Nieprawda – ucięła ze złością. – Był człowiekiem, którego kochałam. Jest milionem szczęśliwych wspomnień.
– A kim ja jestem? – spytał Daniel cicho.
– Ty… – Zastanowiła się. – Jesteś dobrym, szlachetnym, niezwykle wyrozumiałym przyjacielem, którego szanuję i doceniam…
– Ale nie jestem Gerrym – przerwał jej.
– Nie chcę, żebyś nim byt. Bądź Danielem.
– A co do mnie czujesz? – dopytywał się nieco drżącym głosem.
Wbiła wzrok w ziemię.
– Dużo, ale potrzebuję czasu… sporo czasu.
– Poczekam.
Uśmiechnął się ze smutkiem i objął ją. Wtem zadzwonił dzwonek do drzwi.
– Twoja taksówka – powiedziała Holly.
– Zadzwonię jutro.
Pocałował ją w czubek głowy i wyszedł, lecz Holly stała jeszcze na środku kuchni z kopertą w ręce i zastanawiała się nad tym, co właśnie się wydarzyło.
Dopiero po dłuższej chwili, nadal w szoku, ruszyła na górę. Włożyła szlafrok Gerry’ego, wgramoliła się do łóżka jak dziecko, naciągnęła kołdrę pod brodę, zapaliła lampkę nocną. Patrzyła na kopertę, ważąc w myślach słowa Daniela.
Zdjęła słuchawkę z widełek. Chciała się nacieszyć tą szczególną, ostatnią chwilą, pożegnać z Gerrym, wciąż tak obecnym.
Powoli otworzyła kopertę, starając się jej nie uszkodzić.
Nie bój się zakochać jeszcze raz. Otwórz serce, pójdź za jego głosem. I pamiętaj, mierz wysoko. PS Zawsze Cię będę kochał…
– Och, Gerry.
Szloch wstrząsnął jej ciałem i ramionami, kiedy polały się bolesne łzy.
Tej nocy mało spała, a kiedy udało jej się zdrzemnąć, sen przynosił zamazane obrazy twarzy Daniela i Gerry’ego, które zlewały się ze sobą. Obudziła się o szóstej rano, zmęczona i zlana potem. Postanowiła wstać i pójść piechotą do pracy, żeby pozbierać myśli. Z ciężkim sercem szła przez park.
Jak mogła dopuścić do takiej sytuacji? Jak mogła wikłać się w idiotyczny trójkąt miłosny. W dodatku jednej z osób nie było pośród żywych. A poza tym… Gdyby nawet zakochała się w Danielu, chybaby o tym wiedziała? Jeśli natomiast go nie kocha, powinna mu to wyraźnie powiedzieć. Myśli kłębiły jej się pod czaszką.
Dlaczego Gerry namawia ją na nową miłość? Co myślał, pisząc te słowa? Czy było mu tak łatwo pogodzić się z faktem, że ona się z kimś zwiąże?
Po wielu godzinach udręki wróciła do domu.
– Dobra, Gerry – powiedziała od progu. – Przemyślałam twoje słowa i doszłam do wniosku, że odebrało ci rozum, kiedy to pisałeś.
Do Bożego Narodzenia zostały jeszcze trzy tygodnie, będzie musiała unikać Daniela przez piętnaście roboczych dni. To nie takie trudne. Miała nadzieję, że do wesela Denise zdoła podjąć decyzję. Ale musi przeżyć pierwsze święta sama.
– Mów gdzie ją postawić? – spytał zdyszany Richard, wciągając choinkę do salonu. Od samochodu, przez korytarz i salon, biegła dróżka sosnowych igieł. Będzie musiała jeszcze raz przejechać odkurzaczem podłogę. – Holly! – zawołał.
Ocknęła się.
– Wyglądasz jak gadająca choinka – zaśmiała się. Spod drzewka wystawały tylko brązowe buty, które przypominały chudy pieniek.
– Holly – powtórzył ze złością, bo już uginał się pod ciężarem.
– Przepraszam – wymamrotała. – Postaw pod oknem. Posłuchał.
– Gotowe. – Wytarł ręce, zrobił krok w tył, żeby ocenić swoje dzieło.
– Chyba trochę goła, co? – Musisz ją ubrać.
– Chodzi mi o to, że ma pięć gałązek na krzyż. Same prześwity – zżymała się.
– Radziłem, żebyś kupiła drzewko wcześniej. A nie czekała do Wigilii. Najlepsze sprzedałem wiele tygodni temu.
Nadąsała się. Właściwie w tym roku nie chciała mieć choinki. Ale Richard nalegał, no więc zgodziła się, żeby wesprzeć dział sprzedaży w jego rozrastającej się firmie ogrodniczej.
Tyle że drzewko okazało się okropne i żadne błyskotki nie mogły tego ukryć.
Nie potrafiła uwierzyć, że nadeszła Wigilia. Pracowała po godzinach, żeby dokończyć styczniowy numer. Nie odbierała telefonów od Daniela i prosiła Alice, żeby – gdy zadzwoni do redakcji – odpowiadała, że jest na spotkaniu. A wydzwaniał prawie codziennie. Nie chciała być niegrzeczna, ale potrzebowała czasu. Spojrzenie Richarda przywołało ją do porządku.