Литмир - Электронная Библиотека

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Dobra, dziewczyny, obiecuję, że to już ostatnia! – zawołała Denise, i jednocześnie jej stanik przefrunął nad drzwiami przebieralni. Sharon i Holly jęknęły i opadły z powrotem na fotele.

– Godzinę temu mówiłaś to samo – utyskiwała Sharon. Zrzuciła buty i masowała teraz spuchnięte łydki.

– Tak, ale tym razem mówię szczerze. Mam dobre przeczucia co do tej sukni – szczebiotała rozemocjonowana Denise.

– To samo twierdziłaś godzinę temu – narzekała Holly.

Obeszły razem wszystkie sklepy z sukniami ślubnymi w mieście. Sharon i Holly opadały z sił. Zmęczenie zabiło w nich całą radość ze szczęścia Denise. Holly pomyślała, że jeśli jeszcze raz usłyszy jej drażniące popiskiwania…

– Bardzo mi się podoba! – radośnie zapiszczała Denise.

– Dobra, robimy tak – szepnęła Sharon na ucho Holly. – Nawet jeśli w tej sukni wygląda jak beza na rowerze, powiemy, że jest śliczna.

Holly roześmiała się.

– Oj, Sharon, tak nie wolno!

– Dziewczyny, zaraz zobaczycie! – zapiszczała ponownie Denise. – Zresztą… właściwie…

Holly zrobiła żałosną minę.

– Ta – dam!

Kiedy Denise wyszła z przymierzami, Holly wybałuszyła oczy. Zerknęła na Sharon i zagryzła wargi, żeby nie ryknąć śmiechem.

– Podoba się wam? – zapiszczała znowu Denise.

Holly skrzywiła się.

– Tak – powiedziała bez entuzjazmu Sharon.

– Sądzisz, że spodobam się w niej Tomowi na ślubnym kobiercu?

– Tak – powtórzyła Sharon.

– Uważacie, że jest warta tej ceny?

– Tak.

Holly patrzyła ze zdumieniem na Sharon. Zrozumiała, że koleżanka nie słucha już nawet pytań.

Denise trajkotała jak najęta. Ona też najwyraźniej nie słuchała pytań.

– No to kupuję…

– Nie! – wtrąciła Holly, zanim Sharon znowu przytaknęła.

– Nie? – spytała Denise. – Bo mnie pogrubia?

– Nie.

– Twoim zdaniem nie spodoba się Tomowi?

– Nie.

– Ale uważasz, że jest warta tej ceny?

– Nie.

– No tak. – Denise zwróciła się do Sharon. – Zgadzasz się z Holly?

– Tak.

– Dobra, wierzę wam – przyznała smętnie Denise. – Prawdę powiedziawszy, mnie też się nie bardzo podoba.

Sharon włożyła buty.

– Zjedzmy coś, zanim padnę z głodu.

Dowlokły się do kawiarni „Bewleya”. Udało im się znaleźć miejsce pod oknem z widokiem na Grafton Street.

– Nie znoszę robić zakupów w soboty – wyjęczała Holly, patrząc, jak ludzie potrącają się i gniotą na zatłoczonej ulicy.

– Minęły czasy zakupów w dni powszednie, bo skończyło się lenistwo – zażartowała Sharon, biorąc klubową kanapkę.

– Wiem, i przyznam, że jestem zmęczona, ale tym razem zasłużyłam na to zmęczenie – przyznała uszczęśliwiona Holly.

– Opowiedz o spotkaniu z rodzicami Gerry’ego – poprosiła Sharon.

– Nieładnie potraktowali Daniela. – Holly skrzywiła się.

– Nie mają prawa ci dyktować, z kim się możesz spotykać! – wybuchnęła Sharon.

– Wcale się z nim nie spotykam – sprostowała Holly. – Poszliśmy tylko na służbowy obiad.

– Aha, służbowy!

Sharon i Denise zaniosły się śmiechem.

– Miło go było, oczywiście, zjeść w miłym towarzystwie – dodała z uśmiechem Holly. – Kiedy wszyscy są zajęci, fajnie jest z kimś pogadać. Zwłaszcza z facetem.

– Rozumiem. – Sharon pokiwała głową. – Powinnaś wychodzić na miasto i poznawać nowych ludzi.

Denise zachichotała.

– Cieszę się, że dobrze się czujesz w jego towarzystwie, bo będziesz musiała z nim tańczyć na naszym weselu.

– Niby dlaczego? – spytała ze zdziwieniem Holly.

– Bo druhna musi tradycyjnie zatańczyć z drużbą – odparła.

– Chcesz mnie poprosić na druhnę?

Denise pokiwała głową.

– Nie martw się, rozmawiałam już z Sharon. Naprawdę nie ma nic przeciwko temu.

– Bardzo chętnie! – zawołała uradowana Holly. – Ale, Sharon, na pewno nie będzie ci przykro?

– Wystarczy, jak będę z tym brzuchem stała w orszaku. Chyba ubiorę się w namiot, który pożyczę od Denise.

– Bylebyś nie zaczęła rodzić na weselu – powiedziała Denise.

– Nie martw się. Termin jest dopiero w styczniu. O właśnie, zapomniałabym wam pokazać zdjęcie dziecka!

I wyjęła z torby niewielką fotografię.

– Gdzie ono jest? – spytała Denise, wytężając wzrok.

– Tutaj.

Sharon pokazała jej niewyraźny kształt na zdjęciu.

– O rany, ale wielki chłopak! – zawołała Denise.

Sharon wzniosła oczy do nieba.

– Denise, to jest noga. Jeszcze nie znamy płci.

– Ach. – Denise zarumieniła się. – Moje gratulacje! Czyli szykuje ci się mały ufoludek.

– Oj, przestań – powiedziała Holly ze śmiechem. – Moim zdaniem to małe cudo.

– Fajnie, że ci się podoba. – Sharon spojrzała na Denise, która skinęła głową. – Bo razem z Johnem chciałam cię prosić na matkę chrzestną.

Oczy Holly zaszły łzami.

– Ejże, jak ja cię prosiłam, żebyś została druhną, to nie płakałaś – obruszyła się Denise.

– Och, Sharon, to dla mnie zaszczyt! I Holly uściskała przyjaciółkę.

Holly przedarła się przez tłum w pubie „U Hogana” i weszła na piętro do „Klubu Diwa”. W progu dosłownie oniemiała. Grupa muskularnych młodzieńców w samych kąpielówkach grała na hawajskich bębnach. Modelki w skąpych bikini witały gości, wieszając im kolorowe wieńce lei na szyjach. Klub zmienił się nie do poznania.

Barmani, również w strojach plażowych, stali w wejściu z tacami pełnymi niebieskich drinków. Sięgnęła po jeden i pociągnęła łyk. Omal się nie skrzywiła, taki był słodki. Podłogi wysypano piaskiem, na stołach rozstawiono wielkie bambusowe parasole, z wielkich bębnów zrobiono stołki barowe, a w powietrzu unosiła się cudowna woń pieczonych mięs z grilla. Holly podeszła do najbliższego stolika, wzięła kebab i natknęła się na Daniela.

– Witaj. Bar wygląda nieziemsko – pochwaliła.

– Fakt. Nieźle to wyszło.

Miał zadowoloną minę. Był ubrany w wytarte dżinsy i niebieską hawajską koszulę w wielkie różowo – żółte kwiaty. Dziś też był nieogolony. Zaczęła się zastanawiać, czy całowanie się z takim nieogolonym facetem nie sprawia bólu.

Oczywiście nie miała na myśli siebie, tylko w ogóle…

– Przepraszam za tamten wieczór.

– Mnie było przykro tylko z twojego powodu. Nie powinni ci dyktować, jak masz żyć.

Uśmiechnął się i położył jej ręce na ramionach, jak gdyby chciał powiedzieć coś więcej, ale ktoś go odwołał do baru, gdzie wyniknął jakiś problem.

Przecież się nie spotykamy – mruknęła Holly do siebie. Od tamtego wieczoru Daniel dzwonił niemal codziennie. Teraz uzmysłowiła sobie, że czeka na jego telefony. Znów zaczęła ją nurtować jakaś niejasna myśl. Holly zauważyła Denise, podeszła. Koleżanka spoczywała na leżaku, popijając niebieski płyn.

– I co sądzisz o nowym rozgrzewającym drinku na zimę? Wskazała butelkę.

Denise zrobiła minę.

– Mocny. Wypiłam tylko kilka, a już mi szumi w głowie.

Przez cały wieczór Holly dobrze się bawiła. Śmiała się i rozmawiała z Denise i Tomem. Ledwo zamieniła słowo z Danielem, którego zajmowały obowiązki gospodarza. Patrzyła, jak wydaje polecenia personelowi, który natychmiast je wykonywał. Wyraźnie cieszył się szacunkiem. Potrafił dopiąć swego. Za każdym razem, kiedy zmierzał w jej stronę, kłoś go zatrzymywał z prośbą o wywiad albo po prostu o rozmowę. Najczęściej, ku irytacji Holly, były to dziewczęta w bikini.

Denise zamknęła szufladę kasy biodrem i podała klientowi paragon.

– Dziękuję – odparła z uśmiechem, który szybko zniknął z jej twarzy, kiedy klient odwrócił się od lady. Głośno westchnęła, widząc długą kolejkę. Podminowana, wzięła od następnego klienta zakupione ubranie, zdjęła przywieszkę, wczytała, zapakowała.

– Przepraszam, czy pani Denise Hennessey? – usłyszała niski, zmysłowy głos. Przed nią stał policjant. Zaczęła grzebać w pamięci, czy ostatnio dopuściła się jakiegoś występku. Uznała jednak, że nie ma nic na sumieniu i uśmiechnęła się.

– Owszem.

– Porucznik Ryan. Proszę, żeby zechciała pani udać się ze mną na komisariat.

Właściwie było to żądanie, a nie prośba. Denise oniemiała. Absolutnie nie widziała w nim atrakcyjnego funkcjonariusza, lecz złego glinę, który na pewno zamknie ją w ciasnej celi bez ciepłej wody i bez dostępu do makijażu. Przełknęła ślinę.

– Za co?

– Wszystkiego dowie się pani na komisariacie.

Policjant obszedł ladę, Denise spojrzała bezradnie na długą kolejkę. Wszyscy się na nią gapili.

– Sprawdź jego dokumenty, złotko – poradziła jedna z klientek. Głos jej drżał, kiedy poprosiła go o legitymację służbową, co i tak nie miało sensu, bo nigdy nie widziała legitymacji policyjnej ani nie wiedziała, jak wygląda.

Ręce jej się trzęsły, kiedy na nią patrzyła, ale nie przeczytała ani litery.

– Nie pójdę, dopóki mi pan nie powie, o co chodzi – uparła się.

– Panno Hennessey, radzę się podporządkować, w przeciwnym razie będę musiał zastosować inne środki.

I wyciągnął parę kajdanków.

– Przecież ja nic nie zrobiłam! – zawołała, wpadając w panikę.

– Omówimy to na komisariacie. On też już wpadał w złość.

Denise skrzyżowała ręce.

– Powiedziałam, że nie pójdę, dopóki się nie dowiem, o co chodzi.

– No dobrze. – Wzruszył ramionami. – Skoro pani nalega.

Miał jeszcze coś dodać, ale Denise krzyknęła, bo poczuła, że na nadgarstkach zatrzaskuje jej zimne srebrne kajdanki. Wstrząśnięta, nie odezwała się słowem, kiedy wyprowadzał ją ze sklepu.

– Powodzenia, złotko – zawołała za nią życzliwa klientka.

W głowie wirowały jej wizje wspólnej celi z psychopatycznym mordercą. Może znajdzie ptaszka ze złamanym skrzydłem, otoczy go opieką i nauczy latać, żeby jakoś przeżyć lata za kratami.

Aż spąsowiała, kiedy wyszli na Grafton Street. Tłum natychmiast się rozstąpił. Szła ze spuszczoną głową w nadziei, że nikt znajomy jej nie zauważy. Serce waliło jej jak oszalałe, kiedy policjant prowadził ją do wysłużonego mikrobusu z zaciemnionymi szybami, w znanym granatowym policyjnym kolorze. Usiadła w pierwszym rzędzie dla pasażerów za kierowcą i chociaż czuła, że ktoś siedzi za nią, trzymała się sztywno, zanadto przerażona, żeby się odwrócić i poznać przyszłych towarzyszy niedoli.

32
{"b":"88481","o":1}