Przejrzała się w dużym lustrze. Zgodnie z zaleceniem Gerry’ego kupiła sobie nowy ciuch. Nie wiedziała jeszcze po co i kilka razy dziennie korciło ją, by zajrzeć do majowej koperty. Zostały już tylko dwa dni i pełne napięcia oczekiwanie nie pozwalało jej myśleć o niczym innym. Wybrała czarny strój. Odpowiadał jej obecnemu nastrojowi. Obcisłe czarne spodnie bardzo ją wyszczuplały, a czarny gorset uwydatniał biust. Leo fantastycznie ułożył jej włosy. Związał je z tyłu tak, żeby pojedyncze pasma opadały luźno na ramiona.
Wcale nie czuła, że dobiega trzydziestki. Ale właściwie co miałaby czuć? Kiedy była młodsza, uważała, że w tym wieku powinno się już mieć doświadczenie, rozsądek, stabilizację, męża, dzieci i osiągnięcia zawodowe. Nie posiadała niczego. Nie było więc powodu do świętowania.
Zadzwonił dzwonek, za drzwiami rozległy się podekscytowane głosy i śmiechy dziewczyn. Postanowiła się zmobilizować, wzięła głęboki oddech i na siłę próbowała się uśmiechnąć.
– Wszystkiego najlepszego! – zawołały chórem Sharon, Abbey, Ciara i Denise, przyjaciółka, której nie widziała od wieków.
Widok ich rozradowanych twarzy z miejsca wprawił ją w dobry nastrój. Zaprosiła je do salonu i pomachała w stronę kamery, którą trzymał Declan.
– Nie, Holly! Nie zwracaj na niego teraz uwagi! – syknęła Denise i pociągnęła przyjaciółkę za rękę na kanapę, gdzie dziewczęta otoczyły ją wianuszkiem i zaczęły zasypywać prezentami.
– Zacznij od mojego! ~ piszczała Ciara.
– Chyba najpierw powinnyśmy otworzyć szampana, a potem prezenty – zaproponowała Abbey.
– Dobrze, twój rozpakuję jako pierwszy – obiecała Holly siostrze. Abbey skoczyła do kuchni i wróciła z tacą pełną wysokich, smukłych kieliszków do szampana. – Która ma ochotę na bąbelki? Holly, czyń honory domu.
I wręczyła jej butelkę. Kiedy Holly mocowała się z korkiem, dziewczyny zaczęły się zasłaniać i chować.
– Ej, nie jestem aż tak niezdarna!
Kiedy szampan strzelił, wydały radosny okrzyk i wyszły z kryjówek.
– Dobra, to teraz rozpakuj mój prezent! – domagała się głośno Ciara.
– Przestań! – uciszyły ją koleżanki.
– Po toaście – wyjaśniła Sharon. Wszystkie podniosły kieliszki.
– Zdrowie mojej najukochańszej przyjaciółki, która ma za sobą trudny rok, ale okazała się najdzielniejszą i najsilniejszą ze wszystkich znanych mi osób. Może stanowić wzór dla nas wszystkich. Wypijmy za jej szczęście przez następne trzydzieści lat. Zdrowie Holly!
– Zdrowie Holly! – powtórzyły chórem.
Sączyły wolno szampana, a w oczach szkliły im się łzy. Tylko Ciara jednym haustem wychyliła kieliszek do dna.
– No dobrze – zakomenderowała. – Po pierwsze, włóż tę tiarę, bo jesteś dziś naszą księżniczką, a po wtóre to jest prezent ode mnie.
Dziewczęta pomogły włożyć Holly błyszczącą tiarę, która idealnie pasowała do czarnego mieniącego się gorsetu. Następnie rozwiązała wstążkę i zajrzała do pudełka.
– Co to takiego?
– Przeczytaj! – zawołała rozemocjonowana Ciara.
Holly zaczęła czytać na głos instrukcję.
– Przyrząd działa na baterię… Ciara, ty wariatko!
Gruchnął histeryczny śmiech.
Declan zrobił minę, jak gdyby go zemdliło.
Holly uściskała siostrę.
– Dobra, teraz moja kolej – powiedziała Abbey, kładąc paczuszkę na kolanach Holly.
Solenizantka otworzyła pudełko.
– Co za cudo!
Podniosła do góry album fotograficzny oprawny w srebro.
– Na twoje nowe wspomnienia – dodała Abbey cicho.
– Przepiękny – zachwycała się Holly. zarzuciła dziewczynie ręce na szyję i mocno ją uścisnęła. – Dziękuję.
– Mój prezent jest mniej romantyczny. Denise wręczyła jej kopertę.
– Genialny pomysł! – zawołała Holly po otwarciu. – Tygodniowy pobyt w klinice zdrowia i urody w Haven! Bardzo ci dziękuję! – Następnie mrugnęła do Sharon. – Wprawdzie twój prezent na końcu, ale bynajmniej nie szarym.
Rozpakowała oprawione w dużą srebrną ramę zdjęcie Sharon, Denise i Holly na balu gwiazdkowym sprzed dwu lat.
– Mam na sobie tamtą drogą białą suknię! – Ostatni bal z Gerrym. – Postawię je na odpowiednim miejscu – powiedziała i ulokowała prezent na kominku, tuż za zdjęciem ślubnym.
– Dość tego, dziewczyny – zawołała Ciara. – Zabieramy się poważnie do picia!
Po dwóch butelkach szampana i kilku czerwonego wina wytoczyły się z domu i wsiadły do taksówki. Holly uparła się, żeby usiąść obok kierowcy i odbyć z nim serdeczną rozmowę. Kiedy dojeżdżali do centrum, facet miał jej wyraźnie dość.
– Trzymaj się, John! – hałaśliwie pożegnały swego nowego przyjaciela i wysypały się na ulicę. Postanowiły poszukać szczęścia w „Boudoir”, najbardziej eleganckim klubie w całym Dublinie.
Klub zarezerwowano dla sławnych i bogatych. Od reszty wymagano kart wstępu. Denise podeszła do drzwi, bezczelnie machając bramkarzowi przed nosem kartą wypożyczalni wideo. Nie pomogło. Zatrzymano ją przy wejściu.
Kiedy dziewczyny wykłócały się z bramkarzami, do środka weszło kilku znanych prezenterów wiadomości z telewizji publicznej. Denise witała ich jak dobrych przyjaciół. Niestety, wkrótce potem Holly urwał się film.
Kiedy się obudziła, łomotało jej serce, a usta miała wyschnięte jak sandał Gandhiego. Uniosła się na łokciu i próbowała otworzyć oczy, które dziwnie jej się kleiły. W pokoju było widno, aż za bardzo, i wszystko jakby wirowało. W lustrze mignęło jej własne odbicie. Niesamowite! Czyżby w nocy miała jakiś wypadek? Osunęła się na plecy. Nagle rozległ się alarm antywłamaniowy. A bierz sobie, co chcesz, pomyślała. Tylko przynieś mi szklankę wody. Dopiero po chwili zorientowała się, że to nie alarm, lecz telefon przy jej łóżku.
– Halo – wyskrzeczała.
– Och, jak dobrze, że nie tylko mnie to spotyka – wystękał jakiś znękany głos.
– Kto mówi? – wychrypiała Holly.
– Podobno mam na imię Sharon. Mężczyzna, który leży obok mnie w łóżku, uważa, że go znam.
Holly usłyszała, jak John zanosi się śmiechem.
– Sharon, błagam, oświeć mnie. Co się zdarzyło w nocy?
– Alkohol… i to w dużych ilościach.
– A masz jeszcze jakieś rewelacje?
– Nie – przyznała sennym głosem Sharon.
– Wiesz, która jest godzina?
– Druga po południu, Holly.
– Niemożliwe!
– Wszystkiemu winna jest siła przyciągania ziemskiego. Dobrze nie wiem, tego dnia byłam na wagarach.
– Chyba jeszcze pośpię. Mam nadzieję, że jak się obudzę, ziemia przesianie się kręcić.
– Niegłupi pomysł. Witaj w klubie trzydziestolatków. Holly jęknęła.
– Dobranoc.
Zasnęła w kilka sekund. Budziła się kilka razy, żeby odebrać telefony. Rozmowy zlewały jej się ze snem.
W końcu o dziewiątej wieczorem postanowiła zamówić chińskie jedzenie na wynos. Skuliła się w piżamie na kanapie i oglądała telewizję, zajadając się chińszczyzną. Rozpierała ją duma, że przeżyła urodziny bez Gerry’ego. Po raz pierwszy od jego śmierci poczuła się dobrze. Na horyzoncie zarysowała się szansa, że może jakoś sobie poradzi.
Późnym wieczorem zadzwonił Jack.
– I jak tam, siostrzyczko?
– Oglądam telewizję i objadam się chińszczyzną.
– Słyszę, że jesteś w dobrej formie. Czego nie mogę powiedzieć o swojej dziewczynie.
– Nigdy więcej nie wyjdę z tobą na miasto, Holly – rozległ się krzyk Abbey.
– Ona twierdzi, że niczego nie pamięta.
– Ja też nie. Może to naturalny stan dla osób po trzydziestce.
– A może po prostu nie chcecie powiedzieć, coście zmalowały. – Roześmiał się. – Dzwonię, żeby zapytać, czy wybierasz się jutro wieczorem na występ Declana.
– A gdzie on gra?
– W pubie „U Hogana”.
– Nie ma mowy. Moja noga więcej nie postanie w pubie, zwłaszcza tam, gdzie grają głośnego rocka.
– Nie musisz pić, ale proszę, przyjdź. Przy obiedzie u rodziców nie zamieniliśmy słowa.
– Przecież i tak nie pogadamy, jeżeli Orgiastyczna Ryba będzie nam dudniła za plecami.
– Przemianowali się na Czarne Truskawki. Brzmi trochę bardziej sympatycznie – powiedział ze śmiechem.
Holly jęknęła.
– Proszę cię, Jack, nie namawiaj mnie.
– Idziesz, i już. Declan oszaleje ze szczęścia, jak mu powiem. Zwykle na takich imprezach nie zjawia się nikt z rodziny.
Nazajutrz wieczorem w pubie „U Hogana” panował straszny tłok. Popularny trzykondygnacyjny lokal stał w samym centrum miasta. Na pierwszym piętrze znajdował się modny nocny klub, odwiedzany przez pięknych i kulturalnych młodych ludzi. Na parterze tradycyjny irlandzki bar dla gości w średnim wieku. W mrocznej, obskurnej suterenie grały mniej lub bardziej profesjonalne kapele.
W zadymionej, dusznej piwnicy trudno było złapać oddech. Przy małym barze w kącie tłoczyli się studenci w obszarpanych dżinsach. Pomachała Declanowi, żeby widział, że przyszła, ale postanowiła nie przeciskać się przez otaczającą go grupkę dziewcząt. Nie chciała mu wchodzić w paradę. Ominęło ją studenckie życie. Zrezygnowała z pójścia na uczelnię, zaraz po szkole zatrudniając się jako sekretarka. Gerry skończył marketing na Uniwersytecie Dublińskim, ale on też nie spędzał zbyt dużo czasu z kolegami ze studiów.
W końcu Declan przedarł się do niej przez tłum fanek.
– Witaj, gwiazdorze. Czuję się zaszczycona, że zechciałeś ze mną porozmawiać – zaśmiała się Holly.
Declan zatarł ręce.
– Świetny zespół! Coś czuję, że damy dziś czadu – powiedział z przechwałką w głosie.
– Miło słyszeć coś takiego z ust własnego brata – odparła ironicznie Holly. Nie miała ochoty podtrzymywać rozmowy z Declanem, bo w ogóle na nią nie patrzył, tylko bez przerwy lustrował napływających do pubu gości.
– Dobra, wracaj sobie flirtować ze swoimi ślicznotkami. Po co masz się męczyć ze starszą siostrą.
– Nie o to chodzi – powiedział. – Podobno ma dziś do nas zajrzeć przedstawiciel wytwórni płyt.
– Super! – Holly ożywiła się. Potoczyła wzrokiem po sali w poszukiwaniu kogoś, kto wyglądałby na przedstawiciela takiej wytwórni. Dostrzegła mężczyznę, który wyglądał dojrzale, sprawiał wrażenie jej rówieśnika. Miał na sobie czarną skórzaną kurtkę, czarne spodnie, czarny podkoszulek. Bacznie obserwował scenę. Tak, to na pewno ktoś z wytwórni. Wyróżniał go ponadto niedbały zarost.