Литмир - Электронная Библиотека

Pewnego dnia, gdy kartkowała Księgę, przeczytała o matuzalemowym wieku biblijnych praojców i zaczęła się śmiać: Adam spłodził syna, gdy miał 130 lat, 105-letni Set spłodził Enosa, Noe miał lat 500, gdy został ojcem Sema, Chama i Jafeta…

– …a wszyscy urodzili małe mongoły, i to po nich, po praprzodkach wszystkich ludzi, Myszka odziedziczyła dodatkowy chromosom! – krzyknęła na cały dom, a dziewczynka spojrzała na nią poważnym i, jak jej się zdawało, rozumiejącym wzrokiem.

Ewa nie pamiętała dnia, w którym odłożyła Księgę wysoko na półkę – aby nie wpadła w niszczące rączki Myszki – i więcej nie zamierzała po nią sięgać. Za to zdjęła z półki, podniszczony jeszcze w dzieciństwie, wygrzebany na strychu opasły egzemplarz baśni, w tym baśni braci Grimm i Andersena. Najpierw przeglądała go, przypominając sobie przeżycia związane z ulubioną lekturą z dzieciństwa, a potem starannie zaczęła wybierać baśń, którą zamierzała czytać Myszce.

Czerwony Kapturek…? Biegał, skakał i śpiewał, nim dotarł do babci. Myszka tego nie umiała, będzie jej przykro. Królewna Śnieżka… Czy krasnoludki nie są zbyt pokraczne? Może dziewczynka się wystraszy? Śpiąca Królewna… Pewnie jej nie zaciekawi, skoro śpi aż sto lat. Dziewczynka z zapałkami… Na końcu opowieści umiera. Kopciuszek…? Sierotka zostawiona przez ojca, do której przyjdzie dobra wróżka i wszystko cudownie odmieni?

Myszka miała już pięć lat. Wciąż nie chodziła do integracyjnego przedszkola, ponieważ nadal zdarzało się jej nie zawołać w porę i na rajtkach rozlewała się nagle bura plama. Ewa potrafiła wtedy zakląć, brutalnie i głośno, tak że trwożliwie dygotały ściany w tym eleganckim niegdyś domu. (Z zewnątrz wciąż był reprezentacyjny, “prawie rezydencja”, myślała z ironią; wewnątrz wszędzie widać było ślady niszczącej działalności Myszki i poddania się Ewy; na jasnych obiciach mebli przybywały nowe plamy z kakao, nutelli lub “nagłych przypadków” dziewczynki, Ewa zaś nie czyściła ich zbyt skrupulatnie, wiedząc, że i tak pojawią się nowe. Gdyby przewidziała narodziny takiego dziecka, obiłaby meble ciemnymi pokrowcami, zrobiłaby podłogi z łatwo myjących się kafelków, a ściany pomalowała na brązowo). Wciąż odwlekała decyzję o wysłaniu Myszki do przedszkola. To nie było typowe dziecko z DS – to było inne dziecko. Nie miała odwagi powiedzieć wprost, że gorsze.

Przerażeniem napełniała Ewę myśl o szkole. Dzieci z DS chodziły do szkół specjalnych, mimo że powstawały już pierwsze szkoły integracyjne. Ewa bała się i jednej – raz na zawsze bowiem sytuowała ona Myszkę w kręgu dzieci skrajnie niedorozwiniętych – i drugiej, która, jej zdaniem, miała zmusić normalne dzieci do tolerowania “innych”. Sprawnych inaczej, jak powtarzała sobie z ironią.

– A może te normalne wcale tego nie chcą? – myślała. – Ja bym na ich miejscu nie chciała…

Spoglądała na córkę i powtarzała z gniewną szczerością: Nie, nie chciałabym mieć w szkole takiej koleżanki… W ten sposób obie – Ewa i Myszka – skręciły do Zaułku Dla Niechcianych, z którego trudno było wyjść.

Wertując równie grubą jak Biblia księgę z baśniami (już odkryła, że księgi jednak są dwie; wszystkie pozostałe to “zwykłe książki”) – zdecydowała się na Kopciuszka. Opowieść o upośledzonej przez życie, pozbawionej matki i ojca dziewczynce wydawała się pasować do nich. Ona także wyobrażała sobie niekiedy, że jest złą macochą: wtedy gdy nie wytrzymywała nerwowo i potrząsała brutalnie Myszką, chcąc wydobyć z niej artykułowane zdanie lub choćby dwa słowa; albo gdy Myszka, choć mozolnie uczyła się “porządku”, znów zawołała za późno i nie zdążyły dobiec do łazienki. Zdarzało się jej także trzepnąć dziewczynkę, gdy bezmyślnie – lub w przypływie agresji – niszczyła książki, zabawki, tłukła filiżanki i kubki (“…dzieci z DS bywają bardziej agresywne niż normalne”…).

“Tak, jestem macochą”, myślała wtedy, patrząc na wybuchy spontanicznego gniewu lub namiętnej rozpaczy córki.

Myszka, którą długo i cierpliwie uczyła, jak wypuszczać z ręki kubek z mlekiem i stawiać na stole, wydawała się jej podobna do Kopciuszka siedzącego w ciemnej kuchni i mozolnie oddzielającego groch od maku.

– …ale do nas nigdy nie przyjdzie dobra wróżka – powiedziała głośno i otworzyła księgę z baśniami.

I wtedy zaczęły się lata z Kopciuszkiem. Dokładnie – dwa. Dwa pełne lata, gdy codziennie czytała córce tę jedną, jedyną baśń, a jeśli czyniła jakiekolwiek odstępstwo, wprowadzała najmniejszą zmianę w treści, Myszka krzywiła się i wybuchała spazmatycznym płaczem. Kopciuszek musiał przeżywać wciąż i wciąż to samo, opowiadane tymi samymi słowami, ba, z równie długą przerwą na oddech, czy nawet poprzez tę samą mimikę czytającej Każda, nawet drobna zmiana stawała się katastrofą. A katastrofa w wydaniu dziecka z DS była rozdzierającym, nie kończącym się krzykiem o pomoc.

Ewa zrozumiała, że poczucie bezpieczeństwa Myszki tkwi w niezmienności. Niezmienności słów Biblii, nie-zmienności losów i uczuć Kopciuszka, niezmienności rozkładu wnętrz tego domu, w powtarzającym się rytuale rozpoczynania i kończenia dnia, w cykliczności, z jaką nadchodzi noc i dzień. A nawet w stałości, z jaką unikał ich Adam. Ale przede wszystkim w nieodmienności faktu, że Kopciuszek pod koniec baśni przeobrażał się w lekką, zwinną, piękną dziewczynę, tańczącą na balu.

Myszka próbowała czasem zatańczyć tak, jak zapewne Kopciuszek tańczył na balu u księcia, ale Ewa nigdy by się tego nie domyśliła, patrząc na dziwaczne, ciężkie, pozbawione wdzięku podrygi córki.

– Co robisz? Skaczesz? – pytała wyrozumiale i odwracała szybko głowę, gdyż konwulsyjne ruchy dziewczynki wprawiały ją w stan irytacji i zażenowania, których nie chciała okazać.

Myszka miała sześć lat, chodziła już sama bez żadnych podpórek; umiała wyjść i zejść po schodach, ale tych rozpaczliwych i ciężkich podskoków, nieporadnych wymachów rąk i szurania niezgrabnych nóg po podłodze jej matka nigdy nie skojarzyła z tańcem.

A jednak Myszka tańczyła. Tańczyła jak Kopciuszek na balu. Jak motyl w letni dzień. Tańczyła pięknie, zwinnie i leciutko, jak panie w telewizorze lub zwiewna wróżka z reklamy płynu do zmiękczania tkanin, która fruwała ponad kolorowymi ręcznikami.

Ewa nie od razu zorientowała się, że Myszka nie zawsze lubi oglądać telewizję, że częściej się jej boi. Jak wszystkie matki miała zwyczaj sadzać córkę na podłodze przed szklanym ekranem, myśląc, że ruchliwość i wesołe barwy dobranocek lub MTV przykują jej uwagę, sama zaś będzie mogła zająć się kuchnią lub przejrzeć kolorowe magazyny. Ale feeria barw MTV i zmienność kadrów szybko nużyły Myszkę, do tego stopnia, że zamykała oczy, by od nich uciec. Ewa dostrzegła też, że Myszkę niepokoją telewizyjne dobranocki. Sprawiała wrażenie, jakby chciała wiedzieć, co dzieje się z ich bohaterami poza ekranem, dokąd poszli i o czym mówią, gdy już ich nie widać. Niekiedy dobranocki ją wręcz przerażały, i to wtedy, gdy miały być wesołe. Gdy pies Pluto przejeżdżał swoim pojazdem po małym kocie – który rozpłaszczał się jak dywanik – Myszka krzyczała. I nie pomagał widok zwierzaka, który za kilka sekund podnosił się z ziemi, otrzepywał i przeobrażał w Kota Któremu Nic Się Nie Stało. Zwierzak z kreskówki biegał wesoło, lecz Myszka nadal krzyczała i nie chciała przestać.

Ewa nie zwróciła też uwagi na to, że najbardziej niepokoją Myszkę telewizyjne “Wiadomości”. Sama oglądała je z rutynową ciekawością, a wojny, katastrofy, wypadki i przestępstwa zaliczała raczej do tajemniczej kategorii – newsów niż do autentycznych wydarzeń. Kolorowy ekran, na którym po relacji o katastrofie pociągu lub wybuchu kolejnej wojny w odległym, niewielkim kraju pojawiała się reklama margaryny, neutralizował jej emocje, odrealniał dramatyzm wydarzeń. Nie pomyślała, że w przypadku.Myszki może być inaczej: że szklany ekran był dla niej światem, stwarzanym na jej oczach, podobnie jak świat w Księdze, i wszystko, co się w nim działo, dziewczynka traktowała z ogromną powagą. Wojna miała dla niej wymiar wojny, a katastrofa była prawdziwą katastrofą, a nie zręcznym montażem paru filmowych klatek oglądanych jako dodatek do kolacji. Za to Ewa zauważyła, że Myszka z ogromnym zainteresowaniem ogląda reklamy. Niektóre z nich wzbudzały jej żywą reakcję, jak na przykład klip zachwalający telefony komórkowe. Przez szklany ekran przebiegał elegancki, przystojny mężczyzna z telefonem przy uchu i z czarną teczką, który niezwykle się śpieszył. Myszka krzyczała wówczas, śliniąc się bardziej niż zwykle:

– Ta! O!

To Ewa od razu pojęła: mężczyzna z reklamy kojarzył się Myszce z ojcem. I rozumiała, dlaczego: obaj uciekali, choć każdy w sobie wiadomym kierunku. Obaj śpieszyli się i żaden nie miał czasu dla Myszki.

Ale najbardziej Myszka lubiła wideoklipy i reklamy, w których ludzie sprawiali wrażenie, że tańczą – lub tańczyli naprawdę. Dziewczynka zastygała wtedy nieruchoma w swym skupieniu, z buzi sączyła się jej ślina, z nosa kapało częściej niż zwykle, i wpatrywała się w ekran aż do bólu mongolskich oczu. Taniec był dla Myszki w dostępnym jej świecie czymś najpiękniejszym, co mogła zobaczyć.

Myszka mówiła “ta, o!”, mając na myśli uciekającego “tatę” z reklamy i prawdziwego tatę z ich domu, ale mówiła też “taaaa”, co oznaczało taniec – tego Ewa nigdy nie rozszyfrowała. Rozmowy z Myszką bowiem pełne były szyfrów i choć Ewa większość z nich odgadła, owo “taaaa” pozostało sekretem, bardzo długo znanym wyłącznie dziewczynce.

Teraz, gdy miała już sześć lat, nie tylko umiała sama chodzić. Umiała sama się bawić. Zaczęła wymawiać więcej słów, a nawet całe zdania – lecz były one zrozumiałe tylko dla Ewy. Tajemnicze “buuuu” (Ewa przestała sądzić, że oznacza Boga, uznała je za dźwięk przypadkowy) zastąpiło oczywiste “baaa” – czyli bajka. Mogłoby to też oznaczać “babcia”, ale babci nie było.

“Dlaczego nie ma babci?”, zamyśliła się Ewa, mając na myśli babcię Adama, lecz szybko odrzuciła tę myśl. Ta myśl była ciężarem, a jeden ciężar w postaci Myszki w zupełności wystarczał.

– Baaa psuta? – pytała czasem Myszka przestraszonym głosem i Ewa wiedziała, o co chodzi: Myszka sądziła, że bajka o Kopciuszku jest zepsuta, bo Ewa znowu, bezwiednie, przekręciła słowo.

7
{"b":"87879","o":1}