Литмир - Электронная Библиотека

– Przecież na tym polega zespół Downa, idiotko – powiedziała sobie.

A gdy Myszka zaczęła drzeć na strzępy chusteczki higieniczne, Ewa zrozumiała, że którąkolwiek z książek o DS będzie studiowała – wszystko idealnie będzie pasowało do jej córki: darcie chusteczek, załatwianie się pod siebie, choć już mijały trzy lata, niszczenie zabawek, niekontrolowana agresja połączona z szokującą ufnością i potrzebą miłości. Lecz przede wszystkim te zawsze otwarte usta, z wysuniętym, wspartym o dolną wargę grubym językiem. Powód, dla którego usiłowała ukrywać Myszkę przed Adamem, o co nie było trudno, z racji jego coraz częstszej nieobecności. Pamiętała, że wtedy w szpitalu, gdy podarła papiery, które miała podpisać, Adam krzyczał, że nie zniesie w swoim domu śliniącej się idiotki, że nigdy nie uzna czegoś takiego za swoje dziecko. A przecież wówczas żadne z nich nie wiedziało, że ślinienie się to jedna z typowych cech DS. W ogóle wszystkie opisywane w medycznych książkach objawy DS Myszka prezentowała w nieskończonym wręcz bogactwie wariantów.

Ale teraz dziewczynka słuchała głosu matki i jej wargi były zaciśnięte, co dowodziło najwyższego stopnia skupienia. Jeśli w jej przypadku można mówić o jakimkolwiek skupieniu. Z Myszką nigdy nic nie było pewne. Ewa wciąż nie mogła pojąć, jakimi drogami i w jakim rytmie chodzą myśli Myszki. Czasem wydawało się, że płyną leniwie, tak wolno, że niemal stoją w miejscu. A były chwile, gdy w skośnych, mongolskich oczach Ewa dostrzegała światło rozumu i wyraz głębokich uczuć – jakby ktoś od grania na fortepianie jednym palcem przeszedł nagle do dziesięciopalcowych etiud.

– Maa – mówiła czteroletnia Myszka, wpatrując mc; w skupieniu w ścianę (trzymała się jej, bo dopiero teraz zaczynała samodzielnie chodzić, ale tych kilka kruków umiała postąpić tylko wtedy, gdy jej rączka wspierała się o podpórkę). Godzinę temu Ewa, stojąc przed nią w jasnym słonecznym świetle, wskazywała na niebie, powtarzając to dwusylabowe, ważne słowo. Myszka milczała jak zaklęta. Wydawała z siebie mruczące dźwięki, w których trudno było dosłuchać się sensu.

“Może jest jej obojętne, czy ja to ściana, czy ja to ja?”, myślała niekiedy z rosnącym poczuciem beznadziei.

– Maaa… – wypowiadała nagle Myszka, a Ewa przytulała ją do siebie w gwałtownym paroksyzmie radości.

Mama, tak… – mówiła z zachwytem, uznając Myszkowe “maa”, wypowiedziane w wieku trzech lat, za osiągnięcie równe płynnemu czytaniu przez czterolatka (niejeden raz zastanawiała się nad tym, czy przypadkiem mały geniusz nie jest równie wielkim kłopotem jak mały muminek).

A teraz codziennie czytała Myszce Biblię, przekonana, że dziewczynka jej słucha, zaciskając wargi. Ponieważ miała uczucie, że dziewczynce spodobały się tylko pierwsze strony, najbardziej wizyjne, mówiące o stwarzaniu świata, więc powtarzała je bez końca, zwłaszcza że sama poczuła w sobie ich zdumiewającą moc. Moc cudu.

“Wszystko, co On stworzył, było cudem i było dobre. To my, ludzie, zrobiliśmy z tym coś złego”, rozmyślała, a jej wzrok wędrował ku Myszce. Ewa zastanawiała się, czy stwarzanie takich istot było Jego świadomym zamysłem, czy też ich narodziny są skutkiem fatalnych decyzji człowieka. Człowieka, który idealnie zaplanował całe swoje życie, lecz nie pomyślał o tym, że zbyt późno urodzone dzieci mogą być albo wybitnie inteligentne, albo wybitnie niedorozwinięte – uśmiechnęła się bez wesołości.

Ewa nadal nie lubiła słowa: “niedorozwinięty”. Nawet angielski skrót “DS” brzmiał jej w uszach jak skrobanie paznokciem po szybie. Pewnego dnia w osiedlowym sklepie, gdy jakaś kobieta ukradkiem wpatrywała się w Myszkę, a w jej ciekawości było coś nachalnie agresywnego, Ewa najechała na kobietę wypełnionym zakupami wózkiem, stuknęła ją boleśnie w nogę i spytała ostro:

– Nie widziała pani dziecka pogryzionego przez pszczoły?!

Potem było jej wstyd. Nie własnej agresji. Było jej wstyd, że wstydzi się Myszki, jej nieforemnych kształtów, nabrzmiałej i obślinionej buzi.

A były dni, że bardzo się wstydziła; gdy Myszka była przeziębiona (chorowała często, jak wszystkie dzieci z DS), cieszyła się, że zostaną w domu, unikną ciekawskich lub współczujących spojrzeń na ulicy, w sklepie, w parku. To były dni, gdy doskonale rozumiała Adama i gdy zazdrościła mu łatwości, z jaką się od nich oddalił.

…więc Ewa codziennie czytała Myszce Biblię, mimo że dziewczynka miała dopiero cztery latka i trudno było przypuszczać, by coś z niej rozumiała. Ale to nie miało znaczenia. Głośne czytanie Biblii stało się dla Ewy czymś podobnym do recytowania mantry. Czytała słowo po słowie, zdanie po zdaniu, wyraźnie, melodyjnie, Starannie akcentując wyrazy. Im dłużej czytała, tym bardziej te długie, niezwykłe sekwencje równie niezwykłych zdań przypominały muzykę. Umykało znaczenie słów, pozostawała dziwna, hipnotyzująca melodia. Przewracała kartkę, kończyła na szóstym dniu stworzenia, przemykała się przez dzień siódmy, żałując, że nie ma ósmego (co On by wtedy stworzył…?) – i wracała do początku. ł

Gdy wracała, wszędzie znowu panował mrok, ziemia była niekształtna i pusta, wokół królowała ciemność, ale za chwilę ktoś znowu mówił: “Niech się stanie światłość” – i światłość stawała się równie szybko jak wówczas, gdy wchodziła do ciemnego pokoju i zapalała lampę.

Wkrótce pierwsze karty Księgi umiała na pamięć. (Klwracała je już tylko dla zasady, a potem, patrząc na Myszkę, śpiewnie recytowała słowa Genesis.

Początkowo Myszka wydawała się oczekiwać na tę chwilę. Lecz wkrótce widać było, że oswoiła się z czytaniem; gdy Ewa otwierała Księgę i nie patrząc na druk, melodyjnie wchodziła w pierwszą frazę – dziewczynka opadała na kolana i łokcie, wyruszając w swoje podróże po domu. Nie słuchała, nie mogła słuchać, nie w tym wieku, nie przy tak ospale pracującym umyśle, a jednak gdy Ewa opóźniała moment rozpoczęcia czytania, dziewczynka zatrzymywała się koło stolika, na którym leżała Księga, jakby czekając, kiedy matka weźmie ją do rąk.

Myszka raczkowała do ukończenia czwartego roku życia. Właśnie wtedy, gdy na stole stanął malutki urodzinowy torcik z czterema małymi świeczkami, dziewczynka zaczęła stawiać pierwsze samodzielne kroki, nie potrzebując już tak kurczowo chwytać się mebli czy opierać o ścianę. Wcześniej zaciskała dłoń na zabawce, na kubku z mlekiem, na ręce Ewy, którą to wzruszało, choć chwilę później przychodziła fala irytacji, gdyż Myszka nie zwalniała uścisku, trzymała mocno, niemal rozpaczliwie, Ewa zaś wiedziała – wyczytała z naukowych książek – że dzieci z DS nie mają problemu z chwytaniem, lecz długo i cierpliwie należy uczyć je rozluźniania uchwytu i wypuszczania przedmiotu.

…więc zanim Myszka stanęła na nogi, Ewa wciąż czytała jej te same dwie pierwsze stronice Księgi. Dziewczynka sapała, pociągała głośno nosem, wydawała różne mruczące, nieartykułowane dźwięki, w których Ewa dopatrywała się oznak zainteresowania lekturą.

Pierwszym słowem, jakie Myszka wypowiedziała – oczywiście o wiele później niż inne dzieci (miała około czterech lat) – nie było “mama”, “tata”, “baba”. Myszka powiedziała “buuu”. Ewa ani przez chwilę nie wątpiła, że naprawdę dziewczynka chciała powiedzieć “Bóg”. Było to możliwe, gdyż słowo to na stronach Księgi odmieniało się przez wszystkie przypadki, a Myszka słyszała je wiele razy na dobę. Doba wciąż przybierała u niej własny rytm, w którym światłość mogła być w nocy, noc zaś w dzień, co początkowo Ewę fizycznie wykańczało, lecz później przywykła.

– Buuuu – powtarzała Myszka, dotykając ścian, mebli, matki i zabawek, którymi nie umiała się bawić. Umiała je tylko niszczyć.

– Tak, Bóg – przytakiwała Ewa.

Mijały kolejne dni, tygodnie, miesiące i lata. Cud nie następował, ale Ewa już przestała się go spodziewać. Za to kształtował się wygląd Myszki tak typowy dla DS: krótki nosek, okrągła twarz, w której uderzały skośne, podpuchnięte oczy pod nawisem grubym powiek, otwarte usta, język wsparty o dolną wargę, nieforemny, spłaszczony tył głowy. Myszka miała też charakterystycznie szeroki i krótki kark, słabo umięśnione nogi i ręce oraz uderzająco krótkie i grube palce u rąk. Cała była gruba, nieforemna, jakby Stwórca pomylił proporcje. Echokardiografia, w zgodzie z większością opisów medycznych, wykazała wadę serca. Laryngolog potwierdził niedrożność nosa, internista przyznał, że Myszka ma kiepski system oddechowy, a wszyscy razem ostrzegli Ewę, że bardzo duży procent osób z zespołem Downa zapada wcześnie na alzheimera, zwłaszcza przy tak dużym stopniu upośledzenia.

– Na alzheimera… – powtórzyła Ewa i nagle uświadomiła sobie, że Adam miał rację. Skoro między zespołem Downa a chorobą Alzheimera występuje jakiś związek, zatem to ona obdarzyła córkę nadprogramowym chromosomem.

– Oczko! – powtórzyła znowu z histerycznym śmiechem. – Tak, to moja osobista wygrana. Adam wiedział, o co mnie oskarża…

Słowa kobiety ze szpitala, Anny – to zdumiewające, niepojęte określenie: Dar Pana – rozbrzmiewały jej czasem w uszach, zwłaszcza wtedy, gdy zabierała Myszkę na zakupy, a dziewczynka miała właśnie biegunkę (przewód pokarmowy dzieci z DS był również słaby) i w najmniej pożądanym momencie, gdy znajdowały się wśród kolorowych towarów, na rajtuzach Myszki rozlewała się burobrązowa, cuchnąca plama. Wszyscy powoli odsuwali się i prawie nie było przypadku, by ktoś nie powiedział głośno:

– Czy musi pani z takim dzieckiem wchodzić do spożywczego?

Te słowa – Dar Pana – przychodziły jej także na myśl, gdy ukośne spojrzenie Myszki wędrowało ku niej ze świadomym zamysłem, na ustach pojawiał się ufny i czuły uśmiech, a chropawy i gruby głos powtarzał: “Maaa…oć…oć…”

A przecież była jeszcze ta nie rozpoznana, niepokojąca ciemna plamka na mózgu. Ewa nie wiedziała, czy właśnie ta plamka jest przyczyną znaczniejszego niż u innych dzieci z DS opóźnienia w rozwoju, czy też jest sprawczynią rzadkich momentów, w których wydaje się, że córka rozumie więcej, niż potrafi okazać.

“Gdyby przyszła na świat wówczas, kiedy byłam na ostatnim roku studiów… Wtedy gdy Adam dopiero rozkręcał firmę i przytrafiła się nam tamta wpadka… Tak to nazwaliśmy: «wpadką». I usunęliśmy tę «wpadkę», wierząc, że jeszcze nie mamy warunków na dziecko… Gdybyśmy jej wtedy nie usunęli, może byłby w niej tylko ten ufny uśmiech i całkiem normalna reszta”, myślała czasem Ewa, lecz zaraz świadomie wyrzucała tę myśl z pamięci. Gdybanie nie miało sensu. A zresztą niemowlę urodzone dziesięć lat temu nie byłoby ulepszoną Myszką, lecz całkowicie innym dzieckiem. “Może właśnie tym wymarzonym przez Adama synem?”, myślała z gorzką ironią.

6
{"b":"87879","o":1}