– To jabłko musi być takie jak ziemia, na którą chcecie zejść – powiedziała. Jej bystry wzrok ogarnął prawie wszystkie owoce, gdyż było ich niewiele na tym drzewie. Większość nosiła na sobie piętno walki o życie. Nadgniła i pomarszczona przedwcześnie skórka sąsiadowała z pokrytą pleśnią lub poszarzałą czerwienią. Niektóre jabłka miały w sobie dziurki, z nich zaś wyglądały robaki. Wszystkie toczyła choroba.
– Musicie zjeść takie jabłko – powtórzyła Myszka, wskazując na to, które wydawało się najbrzydsze.
Ewa otrząsnęła się ze wstrętem, ale potem przyjrzała się owocowi, ostrożnie dotykając go palcem.
– Jest paskudny, ale zjemy go – powiedziała, decydując za siebie i za Adama.
– Ale ziemia… Ziemia jest taka osobna. Będziecie pukać i nikt nie otworzy. Będziecie płakać i nikt nie usłyszy – szepnęła Myszka, przypominając sobie dźwiękoszczelne, obite skórą drzwi pokoju ojca.
– Ooo, nie… Ziemia musi być cudowna – rozmarzyła się Ewa. – On… – wskazała na Węża – on mówi, że tam będę miała prawdziwe ciało.
– …i prawdziwe piersi – dorzucił Adam, trochę zdumiony tym, co mówi, gdyż w Ogrodzie piersi Ewy wydawały mu się zbędnymi wypukłościami.
– I tam będziemy mieć Dziecko. Może takie jak ty? – powiedziała Ewa.
“Nie, nie… Oczywiście, że inne”, pomyślała Myszka. “Ono nigdy nie zajrzy na żaden strych. Jego mama nie będzie przez nie płakać, a tato zawsze przystanie, gdy ono zawoła”.
– Tam nie będę nosił figowego liścia! – roześmiał się Adam.
“Wiem. Tam będziesz nosił garnitur, krawat, czarną teczkę, komórkę i laptopa”, pomyślała Myszka.
– Jak przekonacie Go, by się nie gniewał? – spytała.
– Nie będziemy pytać Go o zgodę – oświadczył buńczucznie Adam.
– On się zgadza – powiedział łagodnie Wąż, a Myszka pomyślała: “Oczywiście, że się zgadza. I ledwo sobie pójdą, on zacznie stwarzać kolejny Ogród i kolejnego Mężczyznę i Kobietę”.
– I tutaj, w tym Ogrodzie, zostanie sam? – spytała głośno i ze współczuciem.
– On nie jesst tu sssam – zaśmiał się Wąż.
– A kto z Nim jest? – spytała zafascynowana Myszka. Chciała zobaczyć te inne istoty zamieszkujące Ogród, których obecności jeszcze nie przeczuła.
– Poznasz je. Już niedługo – obiecał Wąż.
– Tak, poznasz je, bo tu zostaniesz – oświadczył Adam.
– Dlaczego? – spytała Myszka bez zdziwienia.
– Zassstanów się… Nie można przebywać równocześnie tu i tam – zasyczał Wąż. – Więc będziesz musiała się zdecydować, Myszko…
– Jeszcze nie – powiedziała prosząco dziewczynka. “Jeszcze tylu spraw nie zakończyłam tam, na dole. Mama już się śmieje, ale tato… Tato nadal biega”, pomyślała z niepokojem.
– Nie mamy wiele czassssu – odparł Wąż. – Ale On daje ci prawo wyboru. Więc jeśli chcesz tam zosssstać…
Wąż urwał i leciutko zatańczył na obie strony swym gadzim łbem.
“Tam… tam jestem taka ciężka…”, pomyślała Myszka, patrząc na niego, a on spojrzał na nią koralikowymi oczami i znów poruszył płaskim łbem w lewo i w prawo.
“Tam jestem zamknięta w domu, bo mama boi się zabrać mnie do parku, do supermarketu, a nawet na ulicę”, myślała Myszka, nie odrywając wzroku od Węża. Jego łeb coraz szybciej tańczył w złocistym słońcu.
“Tam dzieci nie chcą się ze mną bawić i patrzą na mnie tak, jakby się bały lub brzydziły…”
Łeb Węża tańczył już tak szybko, że Myszka z trudem nadążała wzrokiem za jego ruchami. Nagle znieruchomiał, a jego małe oczy wpiły się w twarz Myszki.
“Tu mogę tańczyć…”, uprzytomniła sobie, wspięła się na palce i zawirowała, wykonując swobodny, lekki piruet. Owiał ją ciepły wiatr, a wirując, poczuła szaloną radość i nieskończoną wolność. Tak mogło być zawsze.
– Dobrze – powiedziała, zatrzymując się i oddychając głęboko. – Powiedz Mu, żeby ich puścił.
Zostanę z wami. Ale zejdę na dół jeszcze ten jeden, jedyny raz, aby się pożegnać. I zaraz wrócę. I stał się ostatni wieczór dnia siódmego.
Adam zajechał w nocy przed garaż i czekając, aż podniosą się elektronicznie uchylane drzwi, znów spojrzał na samotną jabłonkę na skraju trawnika.
“Musiała tam zawsze rosnąć”, stwierdził, wysiadł z auta i ruszył trawnikiem na przełaj. Nigdy wcześniej nie zwrócił na nią uwagi. “Trzeba spróbować własnego jabłka”, pomyślał. Miał dom, który był jak cudzy; żonę, która żyła we własnym świecie; córkę, której nie chciał; miał jabłoń o nieznanym smaku owoców.
Jabłonka stała nieruchomo w świetle księżyca. Nagle wiatr poruszył jej gałęziami i liście cicho zaśpiewały. Adamowi wydawało się, że słyszy czyjś cichy i dobrze znany głos:
– …aaasio-adasio… oć, oć… będziemy się bawić… oć, oć…
Potrząsnął głową. Niepokojący szmer ucichł. Wracał do domu, gryząc owoc. Był trochę kwaśny, trochę gorzki. I dziwnie smaczny.
Jedząc jabłko, przekręcał klucz w drzwiach gabinetu i nagle wydobył z pamięci tę twarz. Stanęła mu przed oczami jak żywa i właśnie gdy połykał kolejny kęs, przypomniał sobie nie tylko jej twarz, lecz także imię.
– Pani Aleksandra… Jak mogłem zapomnieć…
Jedyna przyjaciółka babci, mieszkająca z nimi drzwi w drzwi, znająca od dziecka jego zmarłą matkę. Pani Aleksandra, która prawie codziennie bywała u nich w domu lub zapraszała do siebie; która znała ich życie niemal od podszewki.
“Ona będzie wszystko wiedzieć. Ona mi powie, czy w mojej rodzinie zdarzały się choroby umysłowe lub upośledzenia. Ona mnie oczyści i będę wiedział, kogo mam winić, siebie czy Ewę, i czy możemy mieć nasze drugie, tym razem zdrowe dziecko. Nazwisko… mój Boże, jakie ona miała nazwisko?”
Nazwisko pani Aleksandry przypomniał sobie z ostatnim kęsem jabłka. Miejscowość znał. Przecież tam mieszkali z babcią i rodzicami, zanim, w trzy lata po tragicznym wypadku, przenieśli się tutaj. Jakby babcia pragnęła rozpocząć życie całkiem od nowa, w nowym mieście, w nowym mieszkaniu, bezpowrotnie wymazując przeszłość.
Nazwę ulicy w tamtym mieście cały czas miał w pamięci. Trudno zapomnieć ulicę własnego dzieciństwa, która jest przecież jedna jedyna – z podwórkiem, trzepakiem i wielkim, starym drzewem, pod którym jesienią zbiera się lśniące, brązowe, niemal magiczne kasztany.
“Jadę tam jutro”, postanowił.