Ewa, zajęta lalką, nie zwróciła uwagi na słowa Myszki, ale Adam słuchał zaintrygowany.
– Myślisz, że jest w nas czegoś za mało?
– Jest w was za mało wad – odparła odruchowo Myszka.
Wąż za jej plecami zachichotał.
Kobieta szybko pojęła, co robić z lalką. Już po chwili nuciła jej kołysankę, trawiaste włosy zaplatała w warkocze i karmiła ją sokiem z jabłka.
– Wszyscy tam, na dole, mają dzieci? – spytała Myszki.
– Nie wszyscy, ale większość – odparła Myszka.
– Muszę mieć prawdziwe, żywe dziecko – szepnęła Ewa.
– Czasem dziecko rodzi się zepsute – powiedziała Myszka. – Co byś zrobiła, gdyby nie miało ręki? Nogi? gdyby miało chorą głowę, ciężkie ciało, brzydką twarz i nie umiało tańczyć?
– Tu, w Ogrodzie, rośnie małe, cherlawe drzewko. Wszystkie wokół są duże i piękne, a tylko to jedno choruje – zaczęła Ewa, a Myszka pomyślała z odrobiną satysfakcji: “Znowu coś Mu się nie udało”. Wąż za jej plecami poruszył się niespokojnie. – I wszystkie drzewa, poza tym jednym, w ogóle mnie nie potrzebują – ciągnęła tymczasem Ewa. – Za to ono codziennie beze mnie umiera i także codziennie na nowo odżywa, gdy podlewam je wodą i obrywam uschnięte listki. Chciałabym mieć właśnie takie dziecko jak to drzewko – powiedziała Ewa.
Tuliła do siebie lalkę, trzymając ją z taką wprawą, jakby przez całe życie nic innego nie robiła. Myszka pomyślała, że kobiety rodzą się z tą umiejętnością. Niektóre z nich rodzą się też z umiejętnością pokochania tego, kogo nikt nie chce. Być może Ewa do nich należała. Ale Adam?
– Czy umiałbyś pokochać zepsute dziecko? – spytała.
– Co to znaczy “pokochać”? – spytał Adam w odpowiedzi.
Przez Ogród przemknął lekki, łagodny wietrzyk. Trawy pochyliły się, a gałęzie dotknęły w przelotnej pieszczocie.
“Wiem…”, pomyślała nagle Myszka.
– Przytul ją – powiedziała do Adama. – Ona ma wprawdzie lalkę, ale ty masz je obie. Nie bój się… Wyciągnij ręce… Ooo, tak… Będzie wam dobrze, ciepło i bezpiecznie.
Adam niezgrabnie objął Ewę, najpierw zdziwiony jej bliskością, potem zaciekawiony, a wreszcie z wyraźną fascynacją.
– Wysssstarczy – zasyczał niecierpliwie Wąż, lecz Myszka go nie słuchała.
– A teraz ją pocałuj – podpowiedziała, przypominając sobie filmy z telewizora.
– Pokaż, jak – powiedziała niecierpliwie Ewa. Myszka złożyła wargi jak do pocałunku i cmoknęła Adama w policzek.
– Teraz ja – zdecydował Adam i pocałował Ewę. Plastikowy policzek Kobiety na ułamek chwili nabrał cielistego odcienia prawdziwej skóry.
– Pocałuj ją w usta – powiedziała Myszka szybko, aby nie tracić czasu. Już wiedziała, że jest szansa na to, by Barbie i Ken ustąpili miejsca prawdziwej Kobiecie i równie prawdziwemu Mężczyźnie. I trzeba do tego o wiele mniej, niż sądziła. Tylko trochę uczucia.
“Może oni są tylko uwięzieni w tej plastikowej skorupie, ale w środku są żywi?”, pomyślała.
Pocałunek tym razem trwał długo. Ramiona Adama mocniej objęły Ewę, a ona przylgnęła do niego. Myszka patrzyła, jak powoli zanika nienaturalna gładkość i sztuczna różowość ich ciał. Z każdą chwilą stawali się mniej plastikowi, a równocześnie zaczęli się zmieniać. Nogi Ewy już nie były długie, o wyrafinowanym kształcie, za to wydawały się mocniejsze; nadawały się do chodzenia, a nie tylko do stania w wyszukanej pozie; i nie były już tak gładkie, gdyż pokrył je puszek, a skóra na kolanach zgrubiała. Na jej twarzy pojawiły się drobne piegi, nos się powiększył, oczy zmalały, a kunsztowna, spiętrzona fryzura opadła w strąkach na ramiona. Na jej rękach uwypukliły się niebieskie żyłki. Podobne zmiany zachodziły w Adamie. Oboje już nie byli doskonale piękni; na oczach Myszki tworzył się inny rodzaj urody. Była to uroda skaz i wad; uroda spoconej skóry, z fałdkami i załamaniami, z meszkiem włosów, z drobnymi otworkami porów na poprzednio nienaturalnej gładkości. Uroda swojska, bliska, zapraszająca do dotyku, jakby nowo rodzące się uczucie torowało sobie drogę w poprzednim, odpychająco doskonałym wyglądzie, żłobiąc w nim bruzdy powszedniości.
“Doskonałość jest zimna i boi się zbliżenia”, uświadomiła sobie Myszka.
O dziwo, razem z Adamem i Ewą normalniał Ogród. Już nie przypominał kurtyny z wesołego miasteczka. Gładkie pnie drzew nabywały chropowatości; sypki i żółty piasek na ścieżkach zgrubiał i zszarzał; zmatowiały fluorescencyjny szafir nieba i szmaragdowa zieloność trawy. Czerwone wiewiórki zrudziały, kropki żyrafy zróżnicowały swoją wielkość, a paski na skórze zebry już nie przypominały piżamy Myszki. Dziewczynce przez chwilę zdawało się, że Adam i Ewa, a nawet drzewa, zaczęli rzucać cień. Trwało to jednak krótko i cień roztopił się zaraz w zbyt promiennym słońcu.
“Cień to czas”, uświadomiła sobie. “A tutaj nie ma czasu. Brak cienia to nierzeczywistość…”
– Dossskonale – wyszeptał Wąż, huśtając się na pobliskiej jabłoni. – Brak cienia to nieśmiertelność.
Nagle Wąż zasyczał niespokojnie. Ogród znieruchomiał, jakby zdziwiony tym, co się dzieje, i zamarł w oczekiwaniu. Dziewczynka już wiedziała, co wywołuje ten stan wyczekiwania. I rzeczywiście. Jego Głos dał się słyszeć równocześnie z mocnym tchnieniem wiatru.
– TO JEST DOBRE – zamruczał, a potężne, huczące echo wątpliwości odbiło się od grubych pni drzew i powróciło, zwielokrotnione i bezradne. W Ogrodzie zrobiło się cicho i jedynym dźwiękiem był miękki szelest, z jakim Wąż przesuwał się po pniu drzewa.
Myszka spojrzała pytająco na Węża, a on popchnął ją swym lśniącym łbem:
– On pyta siebie i nikogo więcej, nie rozumiesz? Każdej odpowiedzi szuka się najpierw w sssssobie.
“Ale czy to jest dobre?”, zaniepokoiła się Myszka, gdyż już wiedziała, że w tym Ogrodzie, pięknym, kolorowym i bezgrzesznym, jest miejsce dla Barbie i Kena, lecz nie ma go dla Adama i Ewy.
Wąż zatańczył swym cielskiem, kolebiąc płaską główką na wszystkie strony.
– Wtrącasz Mu się w sssstwarzanie, Myszko. Zabierasz Mu Jego odwieczne pytania. Czynisz za Niego zmiany – syknął.
Myszka rozejrzała się niespokojnie, lecz Ogród tajemniczo milczał.
– No idź już, idź… Ale wróć, póki trwa dzień siódmy i póki wciąż wypoczywamy – powiedział Wąż.
– A jaki będzie dzień ósmy? – spytała Myszka.
– Tego jeszcze nie wie nikt, nawet On – odparł.
Myszka spojrzała na niego wyczekująco.
– Idź – pokręcił głową. – Wprowadzasz tu zbyt wiele chaossssu… To miało być ssssspokojne miejsssce, nie sssssprawiające Mu kłopotów. On ssssstworzył wiele światów i wszyssstkie Go zawiodły. Niech chociaż w tym odpocznie, inaczej będzie tak zmęczony, że przez pomyłkę ssstworzy coś potwornego, a tego byś nie chciała. Czy nie masz dość potworności tam, na dole? Ale pamiętaj, że imiona tym potwornościom nadali ludzie, a nie On. Zossssstaw Go ssssamego i wróć do siebie.
– Nie wiem, czy tam, na dole, jest moje miejsce. Nie zawsze jest mi tam dobrze – odparła Myszka z wahaniem.
– Tam, na dole, nie wolno myśleć tylko o sssobie. Dopiero tu, w Ogrodzie, możesz odpocząć. Tam musisz myśleć o tym, co dajesz innym – powiedział Wąż.
– Co daję innym? – spytała Myszka.
Wąż patrzył na nią uważnie, milcząc. Potem znieruchomiał i sprawiał wrażenie, że słucha. Liście w Ogrodzie znów zaszeleściły, dotknięte miękkim, ciepłym wiatrem; poruszyły się gałęzie; położyła się trawa; chmury zatrzymały się w powolnym pełznięciu po błękicie nieba.
– Cierpienie – powiedział Wąż echem czyjegoś głosu.
– Czy nie daję go za dużo? Niekiedy myślę, że nie mam miary – odparła Myszka.
– Gdy miara się wypełni, wrócisz do Ogrodu – szepnął Wąż.
– I to będzie dzień ósmy – powiedziała Myszka ze zrozumieniem, a Wąż poruszył się na gałęzi, nic nie mówiąc, i popchnął ją leciutko.
Postąpiła jeden niewielki krok – i znalazła się na strychu. Kot spał w tekturowym pudle. Teraz otwarł oczy, przeciągnął się i otarł o jej nogi.
– Oć, oć… – powiedziała i oboje zeszli na dół.
I stał się kolejny wieczór dnia siódmego, który wciąż trwał i nie spieszył się przemienić w dzień ósmy, gdyż On jeszcze nie wiedział, jaki ten dzień ma być i czy w ogóle winien nastąpić.