Литмир - Электронная Библиотека

Przez chwilę stał, zastanawiając się, co zrobić, a potem odwrócił się i wyszedł – gdyż nagle zdał sobie sprawę, że pielęgniarka tragicznie się pomyliła. To nie był ten pokój. To nie była ta staruszka. Nie widział, babci od dziewięciu lat i wziął za nią obcą kobietę. W dodatku ją zirytował. I pośrednio się przyznał, że jej nie pamięta. Tak, ta kobieta była do niej podobna, lecz przecież nie do tego stopnia. Babcia była szczupła, ale tęższa. I wyższa. A w fotelu siedziała drobna i chuda starsza pani. I miała chyba mniej niż osiemdziesiąt lat.

– Pielęgniarka zaprowadziła mnie do niewłaściwego pokoju – oświadczył w recepcji.

– Niemożliwe – odparła kobieta. – Zaraz sprawdzimy.

Ostry dzwonek ponownie przywołał pielęgniarkę.

– To pan się myli – powiedziała z wyraźnie zaakcentowaną pewnością. – Nasi pacjenci od lat mieszkają w tych samych pokojach. Był pan w pokoju, który od początku należy do pana babci. Nasi pacjenci noszą te same numery co pokoje, właśnie dlatego, aby ich nie pomylić.

– Proszę jeszcze raz sprawdzić nazwisko – zażądał. Kobieta z recepcji rozłożyła grubą książkę.

– Numer pokoju i nazwisko są zgodne.

– Babcia mogła zamienić z kimś swój pokój – oświadczył spokojnie, choć był coraz bardziej zdenerwowany.

– Nie mogła. Musielibyśmy o tym wiedzieć – odparła kobieta.

– Ale osoba, do której pani mnie zaprowadziła, w ogóle mnie nie poznaje! – zawołał gniewnie.

Obie kobiety spojrzały na niego uważnie, jedna badawczo, druga z widoczną ironią. To pielęgniarka odezwała się pierwsza:

– A kiedy był pan u niej ostatnio?

Zacisnął zęby. Nie zamierzał się przed nikim tłumaczyć, a już zwłaszcza przed kimś obcym, komu w dodatku płacił niemałe pieniądze.

– Staruszka, do której mnie pani zaprowadziła, miała dwóch wnuków. Moja babcia miała tylko mnie. W przypadku tej obcej pani jeden wnuk nie żyje, drugi wyjechał za granicę. Ja, jak pani widzi, stoję tu cały i zdrowy, a za granicę jeżdżę na krótko.

Kobieta wpatrywała się w milczeniu to we wpis w książce, to w Adama.

– Tu jest napisane, że pana babcię przywiozła krewna, a nie pan. Pani Ewa…?

– Moja żona – przerwał.

– Zatem to ona była ostatnią osobą, która widziała starszą panią. I odwiedziła ją kilka razy. Parę lat temu, ale zawsze… Pana tu nigdy nie było, a starzy ludzie szybko zapominają. Lepiej, by przyjechała tu pana żona. Myślę, że ona rozpozna babcię.

– A te opowieści o dwóch wnukach… To pani nie dziwi? – zaczął Adam agresywnie, ale kobieta przerwała mu, tym razem już z nie skrywanym chłodem:

– Nic mnie nie dziwi w przypadku mieszkańców tego domu. Wielu z nich cierpi na sklerotyczne zmiany. Inni czują się osamotnieni i porzuceni, więc zmyślają powody, dla których rodzina ich nie odwiedza. Jeszcze inni potrafią sobie stworzyć urojoną rodzinę. Wtedy jest im lżej.

Adam zamilkł. Z trudem wykrztusił z siebie słowa obojętnego pożegnania. Miał ochotę zwyzywać recepcjonistkę, ale opanował się. Dotarło do niego, że byłaby to agresja, zwrócona bardziej ku sobie niż ku niej.

Wsiadał do auta, myśląc o tym, że powinien tu przywieźć Ewę. Nie chciał jednak z nią o tym rozmawiać. Nie chciał też odrywać jej od córki, z którą spędzała każdą chwilę (“jak niewolnica”, pomyślał), a nie mógł – i nie chciał – przywozić ich tu obu: Ewy z Myszką.

“Te kobiety doszłyby do wniosku, że cała nasza rodzina jest niedorozwinięta”, pomyślał z gorzką ironią. “Ja, bo nie rozpoznaję babci, babcia, bo mnie nie pamięta, a ja i Ewa dlatego, bo spłodziliśmy nienormalne dziecko. Mamy to w genach…”

Nagle zapragnął pojechać do tamtego szpitala, do którego po wypadku zawieziono jego rodziców, tylko po to, by stwierdzić, że nie żyją. To babcia nie zabrała go tam z sobą, choć długo się przy tym upierał. A gdy wydoroślał, nie chciał oglądać tego miejsca i nigdy tam nie był, ale wciąż pamiętał nazwę miejscowości.

“Może zrobiono im sekcję? Pobrano próbki krwi?”, pomyślał teraz. “Może jest jakiś ślad w szpitalnych dokumentach, nawet jeśli minęło tyle lat?” Któreś z nich zginęło na miejscu, ale drugie, jak mówiła babcia, jeszcze żyło jakiś czas. Jak długo? Dzień? Dwa? Może lekarz zrobił notatkę z rozmowy. Przed operacjami, przed podawaniem leków lekarze pytają o przebyte choroby.

Odczuwał nieprzepartą potrzebę uzyskania pewności, że to geny Ewy są winne narodzinom Myszki.

“I wtedy wezmę rozwód”, postanowił. “Bo chcę mieć syna. Normalne dziecko. Przecież po to pracuję, po to osiągam sukcesy. Tylko po to, żeby to wszystko komuś zostawić…”

Geny Ewy są winne. Tak. Przyjechał do tego domu, aby się o tym przekonać. Tylko o tym chciał rozmawiać z tą obcą kobietą, która kiedyś, być może, była jego babcią, a teraz roi sobie coś w głowie i nie chce go pamiętać.

Nie to jednak było teraz ważne. Już wiedział, co go uwierało – niemożność podjęcia decyzji. Lecz właśnie ją podjął. I poczuł ulgę. Przecież to było jasne: rozwiedzie się, ale wcześniej udowodni swoją genetyczną czystość.

“Dlaczego urodziłem się w XX wieku? Gżeniu nie przyszedłem na świat teraz, na początku XXI wieku, gdy człowiek już panuje nad genetyką! Gdy wkrótce nie człowiek będzie zależny od genów, ale one od niego!”, myślał sfrustrowany. “Już za pięć albo dziesięć lat każdy mężczyzna, zanim się ożeni, sprawdzi genom kandydatki na żonę. Zanim spłodzi dziecko, upewni się, jakie ono będzie, lub wręcz wpłynie na jego wygląd, umysłowy rozwój, na charakter. Wykluczy się tragedie, niedobrane związki, upośledzone dzieci…”

Wsiadł do samochodu i z nadmierną prędkością ruszył prosto do miejscowości zaznaczonej na mapie małym punkcikiem, w której zakończyło się życie jego rodziców. Kiedyś, gdy był dzieckiem, całymi godzinami wpatrywał się w ten czarny punkcik. Niewiele większy od kropki. To nie było miasto czy miasteczko, ale najwyżej mieścina.

“Swoją drogą, co oni tam robili?”, zamyślił się, nie po raz pierwszy. “To niemal drugi koniec kraju… Czego tam szukali? W dodatku z psem… Jechali na wakacje, a mnie podrzucili babci? Może byłem nie chcianym dzieckiem i nic o tym nie wiem?”

“Nie chcianym, jak moja córka…”?, zaświtała mu w głowie niespokojna myśl, ale zaraz ją odrzucił. Pamiętał, że go kochali. Tego się nie zapomina. “Nie zapomina się też odrzucenia”, usłyszał podszept, ale zaraz skoncentrował się na prowadzeniu auta.

Przenocował w nędznym hoteliku gdzieś po drodze. W nocy śniła mu się Myszka. Tańczyła. Naprawdę tańczyła. Lekko, zwiewnie, pięknie. Tańczyła w wielkim, rozsłonecznionym sadzie. A tańcząc, wołała:

– Tato! Tatusiu! Patrz!

Ten krzyk go obudził. Nie spał już do rana, przewracając się na twardym hotelowym łóżku, spocony, zły, zdecydowany.

*

Po wydarzeniach w supermarkecie Ewa po raz pierwszy zatelefonowała do Anny. Przez osiem lat utrzymywały ze sobą kontakt sporadyczny i oficjalny. To Anna telefonowała co jakiś czas, na początku miesiąca, a potem coraz rzadziej, pytając, co słychać.

– W porządku – mówiła sucho Ewa.

Kobieta wyczuwała jej niechęć i po kilku zdawkowych pytaniach odkładała słuchawkę. Ewa podejrzewała Annę, że pobiera honoraria z jakiejś instytucji opiekuńczej i dlatego interesuje się dziećmi z zespołem Downa.

“Przekonywanie matek do własnych dzieci to też jakiś fach, choć niełatwy. Trudno, by robiła to za darmo”, myślała z gorzkim uśmiechem.

Nigdy nie rozstrzygnęła, czy wtedy, osiem lat temu, wróciła do domu z Myszką wskutek rozmowy z Anną, czy z własnego wyboru.

Nie, to nie był wybór. Wybór to świadoma decyzja, a ona ani wtedy, ani dziś nie umiała racjonalnie jej uzasadnić. Wiedziała tylko, że była to decyzja nagła, i gdy ją już podjęła, postanowiła sprostać jej za wszelką cenę. Nie wiedziała, że ta cena będzie aż tak wysoka.

“Gdybym wiedziała, czy wzięłabym Myszkę?”, zadała sobie w duchu pytanie, ale nie znalazła odpowiedzi.

A teraz zapragnęła, żeby Anna przyszła i zobaczyła Myszkę. I żeby znalazła jakieś słowa, lub choćby jedno, jedyne słowo, które da jej siłę, by wytrwać.

– Będę za godzinę – powiedziała tamta tak szybko, jakby obawiała się, że Ewa się rozmyśli.

Już na początku wizyty doszło między nimi do starcia. Anna przyniosła pudło czekoladek, które Myszka natychmiast otworzyła i zaczęła jeść, pakując garściami do buzi i obśliniając wszystkie po kolei.

– Chowam przed nią słodycze. Nie widzisz, że jest za gruba? – spytała Ewa agresywnie. Nie mogła wydrzeć Myszce prezentu, gdyż wiedziała, że reakcja dziewczynki będzie gwałtowna i histeryczna. Jedynym sposobem na to, aby Myszka nie przejadała się, było chowanie tego, co szczególnie lubiła. Zwłaszcza słodyczy.

– Myślałam, że wiesz o otyłości dzieci z DS – wytknęła Annie jej zachowanie. “Gdyby była tak mądra, jak udaje, toby nie dała Myszce tych czekoladek”, pomyślała ze złością. Nagle uświadomiła sobie, że jest niepotrzebnie agresywna i chorobliwie podejrzliwa. “Czy taka jestem wobec całego świata?”, wystraszyła się.

– Tak, wiem – powiedziała ze skruchą Anna. – Ale czasem myślę, że te dzieci mają tak niewiele przyjemności. Wiem, że to nieprawda. Mają bogaty wewnętrzny świat. Przekarmiamy je wyłącznie z poczucia bezradności, że nie umiemy do tego świata zajrzeć. Koniecznie chcemy coś im z siebie dać, zatem dajemy rzeczy najprostsze. Ja też utuczyłam Elżbietę – zaśmiała się niepewnie.

Obie czuły się nieswojo, choć każda z innego powodu. Anna przyglądała się ukradkiem Myszce i miała poczucie winy. Bez dodatkowych wyjaśnień, gołym okiem było widać, że dziewczynka ma jedną z cięższych postaci DS. A może nawet coś bardziej skomplikowanego? Może powinna się znaleźć w zakładzie? Ewa domyślała się, o czym tamta myśli, i odruchowo miała jej to za złe.

– Pokaż mi jej zdjęcie – powiedziała Ewa i Anna bez słowa sięgnęła do torebki. Przez jej twarz przebiegł trudny do ukrycia niepokój.

Ze zdjęcia uśmiechała się do Ewy szesnastoletnia Elżbietka. Oczywiście była za gruba, a czujne oko odróżniało charakterystyczną mongolską fałdę, kartoflowaty nosek i za duży język wsparty w uśmiechu o dolną wargę. A jednak ktoś nie znający objawów syndromu Downa mógł uznać tę prawie dorosłą dziewczynę za osobę normalną, choć o nietypowej urodzie. Myszka była przy niej okazem znacznie gorszej postaci choroby.

33
{"b":"87879","o":1}