Литмир - Электронная Библиотека

– Ooog… – powtórzyła głośno, postępując o mały krok naprzód, co wystarczyło, by znalazła się wewnątrz. I natychmiast zapomniała o kocie.

Ogród otoczył ją ze wszystkich stron, wydawał się nie mieć końca i tonął w słońcu, w różnych tonacjach cienia, w bujnej zieloności i zdumiewająco jaskrawych barwach kwiatów, w mnogości drzew i owoców, w aureoli fruwających motyli.

Ogród grał. Grał poszumem wysokich drzew i szelestem gęstych traw, delikatnym brzęczeniem tysięcy owadzich skrzydełek i harfianym dźwiękiem ptasich skrzydeł.

Ogród poruszał się. Trawa falowała na wietrze, gałęzie drzew wyciągały ku Myszce zielone palce, dżdżownice pełzały, a krety wyrzucały w górę kopczyki miękkiej, ciepłej ziemi; błyszczące żuki o twardych pancerzach wymijały majestatycznie nerwowe mrówki, a dojrzałe jabłka spadały z drzew i turlały się, nim znieruchomiały w zagłębieniach ziemi.

Ogród mówił. Mówił śpiewem ptaków, drżeniem liści, szmerem strumieni, ocieraniem się grzbietu jelenia o szorstki pień, rechotaniem żab, cykaniem świerszczy, rozstępowaniem się krzewów pod ciężarem łosia, cichym sykiem węża…

– Sssssssspójrz, jak pięknie – powiedział Wąż i dopiero teraz Myszka go spostrzegła.

Wąż oplatał dużą jabłoń swym wysmukłym, choć potężnym cielskiem. Podpełznął bliżej Myszki i z miękkim szelestem strącił na ziemię czerwone jabłko. Wąż był tak długi, że Myszka nie widziała jego końca. A może go nie miał? Miał za to prześliczną skórę: czarną, lśniącą od ozdobnych, kolorowych zygzaków, które naznaczały czerń, podkreślając jej połyskliwą głębię. Na widok wężów w telewizorze Myszka wzdrygała się i wiedziała, że nie podeszłaby do żadnego z nich. Tego Węża w ogóle się nie bała.

– Ssssssspójrz, jak pięknie – powtórzył, zwieszając wąski łeb tuż nad jej głową. Miał czarne paciorkowate oczy, ruchliwy rozdwojony język i drobne ząbki. Uśmiechał się, gdy do niej mówił, a może jedynie sprawiał wrażenie, że się uśmiecha, po to, by Myszka się nie bała? “Więc węże potrafią się śmiać?”, zdziwiła się.

– Pięknie, prawda? Sssssspójrz – powtórzył znowu, a ona jeszcze raz rozejrzała się po Ogrodzie i powoli odparła:

– Ta… ba… – Pomyślała chwilkę i dorzuciła ostrożnie: – Baaaa…

– Tak, za bardzo. Ogród jessst zbyt piękny. On częsssto przesssadza. Przesssadzanie to Jego ssspecjalność – zaśmiał się Wąż.

Znowu się poruszył, zbliżając wysmukłą, długą głowę do Myszki; jego cielsko przepłynęło miękko wśród konarów, a z drzewa spadło kolejne jabłko. Potoczyło się w stronę dziewczynki i znieruchomiało u jej stóp.

– Zjedz je – powiedział Wąż.

– Neeee. Neeee wooo…no – odparła odruchowo Myszka.

Gdy chodziły na zakupy do supermarketu, mama długo musiała ją uczyć, że nie wolno niczego brać do rąk.

– To nie twoje. Nie wolno – mówiła surowo Ewa, odbierając zabrany przedmiot. Czasem było za późno. Czekolada już była obśliniona, banan rozgnieciony, złotko na czekoladce podarte, a margaryna w kolorowym pudełku leżała na podłodze, przydeptana bucikiem.

Mama zbierała to, milcząc, w rytm utyskiwań ekspedientek. I choć trwało to długo, Myszka nauczyła się, że tego, co nie należy do niej, nie wolno samowolnie brać do rąk.

Czerwone, idealne w kształcie jabłko było cudze. Ten zbyt piękny Ogród też musiał być czyjś, nie mógł być ogrodem niczyim. Jego właścicielem na pewno nie był Wąż.

– Ssssmaczne jabłko – powtórzył tymczasem smukły kusiciel, a Myszce pociekła ślina z kącika ust. Miała ochotę zjeść owoc, a równocześnie wiedziała, że nie wolno.

– Jesssssssteś małą, głupią dziewczynką – zasyczał Wąż z irytacją. – Zerwij zatem sssssama jabłko i zjedz, a ssssspełni się twoje największe marzenie.

– Taaaaa…? – spytała Myszka z niedowierzaniem.

– Tak, głuptasie! Właśnie to! Więc zerwij jabłko i zjedz! Czy wiesz, czym sssą nigdy nie ssssspełniające się marzenia?

I Wąż przechylił głowę tak, że patrzył teraz prosto w jej oczy. Dwa czarne, okrągłe paciorki naprzeciw skośnych, podpuchniętych, wąskich oczu, w nieokreślonym kolorze.

– Wieeee – odpowiedziała z powagą Myszka. Pewnie, że wiedziała, co znaczą nigdy nie spełniające się marzenia. I to nie jedno, lecz wiele. – Je jaaaa? – spytała ponownie, czując, że cała drży. Czyżby to małe jabłko miało moc większą niż wróżka z bajki o Kopciuszku?!

– Jedz, ssspróbuj – zasyczał śpiewnie Wąż.

I Myszka podskoczyła, by zerwać owoc. Nawet nie zdążyła wydać z siebie typowego dla niej sapnięcia, jakie towarzyszyło jej przy każdym wysiłku, gdy już porwała w rączki czerwone, zdumiewające swoją urodą jabłko i ugryzła duży, soczysty kawałek. Smakowało wspaniale, nie tak jak kupowane przez mamę owoce.

– Zaczarowane? – spytała Węża, głośno ciamkając, a struga soku spłynęła jej po brodzie.

Wąż przyglądał się jej, milcząc i przekrzywiając głowę. Czekał w milczeniu, aż zje cały owoc.

– Co czujesz? – spytał. Myszka nie czuła nic.

– Nic – odpowiedziała, uszczęśliwiona. – Nie czuję nic! – zawołała w głąb Ogrodu, tak głośno, że dwie wystraszone wiewiórki stoczyły się z pnia pobliskiego drzewa i przebiegły błyskawicznie przez dróżkę.

Rzeczywiście, po raz pierwszy w swoim krótkim życiu Myszka nie czuła nic. Nie czuła ciężaru niezdarnego ciała. Nie czuła braku koordynacji rąk i nóg. Nie czuła strużki śliny sączącej się z kącika ust, ani cienia grubych powiek, zawsze opadających na źrenice. Ba, nie wątpiła w to, że oczy ma teraz duże i okrągłe. I przepełniona nie znanym sobie poczuciem własnej urody, okręciła się na czubkach palców, jak baletnica, którą widziała w telewizorze, a z jej ust, zamiast bełkotliwej mowy, wypłynęła melodyjna, dźwięczna fraza:

– Tatusiu…! Patrz!

Zawirowała w tańcu, w rytm tej samej muzyki, do której miała zatańczyć tylko dla niego, wtedy gdy podglądał ją zza uchylonych drzwi, gabinetu. Teraz wirowała jak najwspanialsze tancerki w telewizorze. Ba, one tańczyły gorzej niż ona. Wirowała jak motyl płynący nad trawnikiem, jak liść na wietrze, jak pszczoła nad kielichem kwiatu. Jej rączki, szczupłe i zgrabne, wyginały się jak gałązki młodego drzewka, a nogi, długie, smukłe, silne, wyrzucała w górę jak prawdziwa akrobatka, to znów unosiła jedną na wysokość ciała, drugą wspierając na czubkach palców.

– Tatusiu! Tato! – wołała, tańcząc, ale im dłużej i szybciej wirowała, tym bardziej była pewna, że jej głos nie dotrze do ojca.

– Muszę zejść na dół i zatańczyć! – zawołała, zatrzymując się gwałtownie, ale Wąż okręcił się wokół jej ciała, przytrzymując ją w mocnym, choć bezbolesnym uścisku.

– Ssssssstój! – zasyczał. – Nawet gdybyś zjadła wszysssssstkie jabłka z Ogrodu, to tam, na dole, ich czar nie działa.

Znieruchomiała, choć już ją puścił, i pomyślała z rozpaczą: “Nikt nigdy nie zobaczy mnie w prawdziwej postaci…”

– Nikt nigdy – przytaknął Wąż, a ona nie zdziwiła się, że czyta w jej myślach.

Jej myśli były teraz szybsze niż kiedykolwiek, równie lekkie i zwinne jak ona cała. Wiedziała, że gdyby miała teraz na nogach wysokie buciki, to zasznurowałaby je nie mniej sprawnie niż inne dzieci. I nikt nie brzydziłby się siedzieć koło niej, patrząc, jak je. I mogłaby bardzo szybko wypowiedzieć każde, nawet najdłuższe zdanie, a głos miałaby wysoki i śpiewny jak mama.

Mogłaby zanucić każdą melodię, złapać zręcznie piłkę, przejechać na łyżworolkach całą alejkę w parku. Mogłaby przytulić wszystkie koty świata i żadnego z nich nie zadusiłaby z miłości, gdyż będąc tak doskonała, potrafiłaby okazać miłość w sposób najdelikatniejszy.

Ale tam, na dole, będzie tą samą Myszką, którą przestała być tu i teraz. W Ogrodzie.

Miała wielką ochotę pozwolić łzom, by wypłynęły z jej nowych, okrągłych oczu, ale bała się je zepsuć. Nigdy nie było wiadomo, co może im zaszkodzić, skoro były zaczarowane.

– Porozglądam się – powiedziała, wstrzymując łzy i usiłując znaleźć coś, co odwróciłoby jej uwagę od okrutnych słów Węża.

– Tak, sssssspójrz, jak tu pięknie – zasyczał Wąż, ale już z mniejszym przekonaniem.

Nowe oczy Myszki patrzyły lepiej, dalej i bardziej przenikliwie.

– Ta trawa jest zbyt zielona – zauważyła, wpatrując się w szmaragdowy kobierzec pod swymi stopami. – I za miękka – dodała, przykucając, aby jej dotknąć. Trawa miała w sobie puszystość najlepszego i najdroższego dywanu z salonu rodziców.

Zaczęła rozglądać się i widziała coraz więcej dziwnych cech Ogrodu, które wcześniej jej umknęły. Pnie jabłoni były równiutkie i zbyt brązowe, choć powinny być spękane i szare, a niebo nad jej głową miało nieprawdopodobną barwę intensywnego szafiru. Gdy się w nie wpatrzyła, poczuła, że od natężenia koloru bolą oczy.

Kolory kwiatów wśród traw były niezwykle jaskrawe. Tak jaskrawe, że musiała zmrużyć swoje okrągłe, wszystkowidzące oczy. Zwłaszcza pomarańczowe nagietki wyglądały jak odblaskowe światełka samochodu taty.

“Gdybym była na dole, mamusia dotknęłaby pilota i wszystkie te barwy by zszarzały”, pomyślała niedorzecznie.

Wąż był także niezadowolony. Patrzył na nią, potem na Ogród, znowu na nią; jakby czymś zirytowany, mrużył paciorkowate oczy, kręcił się wokół zbyt gładkiego pnia, jakby mu było niewygodnie. Wreszcie zasyczał:

– Poprawimy to.

– TO JEST DOBRE…

Myszka usłyszała nagle Głos, który wprawdzie nikogo nie pytał, ale przecież znów czuło się, że był jednym wielkim, pełnym udręki pytaniem.

– Nie, nie! – zawołała, nie chcąc mu robić przykrości. – To jest wspaniałe!

Ale wiedziała, że powinna powiedzieć prawdę: “Nie, to jest zbyt wspaniałe. To przypomina obrazki z mojej książki z bajkami. I jeszcze coś… nie pamiętam, co…”

Tak, Ogród przypominał jej jeszcze coś, co widziała kiedyś, dawno temu, ale nie umiała sobie tego przypomnieć. Wesołe miasteczko…? Kurtyna do robienia pamiątkowych zdjęć?

– Wróć do siebie, na dół. Poprawimy to – powiedział Wąż do Myszki.

– Nie, chcę jeszcze zostać – odparła prosząco. – Tu jest tyle rzeczy, które muszę zobaczyć, i tyle spraw, o które muszę spytać…

27
{"b":"87879","o":1}