Литмир - Электронная Библиотека

Pozwoliłem jej to zrobić, ale i tak nie zostałem. Zebrałem swoje rzeczy i poszedłem w kierunku zlotni, zostawiłem je potem w recepcji, gdzie poprosiłem z powrotem o mój pokój i gdzie skorzystałem z piezofonu. Wspominając o Miecznikowie przypomniała mi o czymś, co miałem już wcześniej zrobić.

Mieczników pomarudził, ale w końcu zgodził się spotkać ze mną w sali wykładowej. Przyszedłem tam przed nim. Zatrzymał się na progu, rozejrzał i zapytał: — A gdzie jest ta, jak jej tam…?

— Klara Moynlin? Jest u siebie. — Zwięzła, prawdziwa, wymijająca… modelowa odpowiedź.

— Hm. — Wskazującym palcem pogładził spotykające się pod podbródkiem bokobrody. — No to chodź. — Prowadząc mnie rzucił przez ramię: — Myślę, że ona by więcej skorzystała niż ty.

— Z pewnością. Dane.

— Hm. — Zawahał się u wypukłości w podłodze, która stanowiła wejście do jednego ze statków instruktażowych, potem wzruszył ramionami, otworzył właz i wgramolił się do środka.

Wchodząc za nim pomyślałem, że był wyjątkowo otwarty i życzliwy. Kucał przed monitorem selektora lotów ustawiając cyfry. W ręku trzymał przenośny czytnik danych podłączony do głównego komputera Korporacji. Wiedziałem, że włącza jedno ze znanych ustawień, więc nie zdziwiło mnie, że kolory pojawiły się prawie natychmiast. Stuknął kciukiem w dostrajacz i spoglądając na mnie przez ramię czekał, aż cały ekran utonie w przeraźliwej różowości.

— W porządku — powiedział. — Dobre, jasne ustawienie. Teaz spójrz na dolną część spektrum.

Chodziło o wąskie, od czerwieni do fioletu, pasmo tęczy po prawej stronie ekranu. Fiolet był na samym dole i kolory przechodziły jeden w drugi, od czasu do czasu przerywane jedynie jaskrawym pasmem lub czernią. Wyglądało dokładnie jak to, co astronomowie nazywają liniami Frauenhofera, kiedy tylko spektroskop może im pomóc ustalić, z czego zbudowana jest jakaś gwiazda lub planeta. Ale to nie były linie Frauenhofera, tamte wykazują, jakie pierwiastki występują w źródle promieniowania (lub w obiekcie, jaki zaplątał się między to źródło, a obserwatora). Bóg jeden wie, co te linie wskazywały.

Bóg — i być może Dane Mieczników. Prawie się uśmiechał był zadziwiająco rozmowny. — Widzisz to pasmo trzech czarnych linii na niebieskim? — spytał. — Prawdopodobnie związane jest z ryzykiem misji. W każdym razie odczyty komputera wskazują, że jeśli jest tu sześć lub więcej smug — statek nie wraca.

Słuchałem go z pełną uwagą. — Boże! — westchnąłem, myśląc o wszystkich ludziach, którzy nie żyją, ponieważ o tym nie wiedzieli. — Dlaczego o takich rzeczach nie mówi się nam w szkole?

— Nie bądź idiotą, Broadhead — odpowiedział z dużą cierpliwością jak na niego. — To wszystko są najnowsze odkrycia. A i tak dużo w tym domysłów. Poza tym zależność między liczbą linii poniżej sześciu, a bezpieczeństwem wyprawy nie jest tak oczywista. Niestety, to nie tak, że się dodaje poszczególne linie za kolejne stopnie niebezpieczeństwa. Można by się spodziewać, że przy pięciopasmowych ustawieniach będzie wysoki procent strat, zaś przy braku smug — pełne bezpieczeństwo. Tylko, że nie ma tak dobrze. Najbezpieczniejsze są wyprawy przy jednej lub dwóch liniach. Przy trzech też nie jest źle, choć zdarzają się i straty. Przy zerowej liczbie statystyka jest podobna, jak przy trzech.

Po raz pierwszy pomyślałem, że naukowcy Korporacji rzeczywiście zasługują na pieniądze, które dostają. — Dlaczego zatem nie latamy tylko do miejsc bezpiecznych?

— Wcale nie jesteśmy do końca przekonani, że są one rzeczywiście bezpieczne — nadal cierpliwie jak na siebie odpowiadał Mieczników. Jego ton był dużo bardziej stanowczy niż słowa. — Poza tym gdy masz opancerzony statek, powinieneś łatwiej poradzić sobie z niebezpieczeństwem. Skończ już z tymi głupimi pytaniami, Broadhead.

— Przepraszam. — Zaczynało mi być niewygodnie, gdy tak klęczałem za nim i zaglądałem mu przez ramię, kiedy obrócił się, by na mnie popatrzeć, jego bokobrody wręcz przejechały mi po nosie. Nie chciałem jednak zmieniać pozycji.

— Popatrz tutaj, na kolor żółty. — Wskazał na pięć jasnych linii. — Ten odczyt wydaje się mieć związek z powodzeniem wyprawy. Bóg raczy wiedzieć, co one wyznaczają, lub raczej, co Heechowie tym wyznaczali, jeśli jednak chodzi o finansowe korzyści, istnieje dość wyraźna zależność między liczbą linii tej częstotliwości, a sumą pieniędzy, jakie otrzymują załogi.

— O rany!

Kontynuował nie zwracając na mnie uwagi. — Oczywiście, Heechowie nie wymyślili tego, by liczyć twoje lub moje dochody. Muszą to być pomiary czegoś innego, tylko czego? Może gęstości zaludnienia w tym regionie lub poziomu rozwoju technicznego. Może to po prostu przewodnik Michelina i mówi nam jedynie o tym, że w danej okolicy znajdowała się restauracja z pięcioma gwiazdkami. W każdym razie coś w tym jest. Loty przy pięciu żółtych smugach mają przeciętnie pięćdziesiąt razy wyższe zyski niż te z dwoma paskami, a dziesięć razy wyższe niż większość innych wypraw.

Ponownie odwrócił się i jego twarz znalazła się dosłownie parę centymetrów ode mnie, a jego oczy wpatrywały się w moje.

— Czy chcesz zobaczyć inne ustawienia? — spytał tonem, który wymagał zaprzeczenia, więc zaprzeczyłem. — Okay — skończył na tym.

Wstałem i cofnąłem się, żeby mieć trochę więcej miejsca. — Tylko jedno pytanie. Z pewnością masz jakiś powód, że mówisz mi o tym wszystkim, zanim stanie się to powszechnie wiadome. Jaki to powód?

— Tak — odpowiedział. — Chciałbym, żeby ta, jak jej tam… znalazła się w mojej załodze, jeśli polecę Trójką lub Piątką.

— Klara Moynlin.

— No właśnie. Jest odporna, nie zajmuje zbyt wiele miejsca i potrafi dogadać się z ludźmi lepiej niż ja. Ja mam z tym czasem kłopoty — wyjaśnił. — Oczywiście, tylko w przypadku, jeśli polecę Trójką lub Piątką. A nie mam na to zbytniej ochoty. Tak naprawdę, to chciałbym znaleźć Jedynkę. Jeśli jednak nie będzie wolnej Jedynki z dobrym ustawieniem, będę potrzebował ludzi, na których mogę polegać, którzy mi nie wejdą na głowę, znają się na rzeczy, potrafią pokierować statkiem, i tak dalej. Też możesz lecieć, jeśli chcesz.

Kiedy wróciłem do swego pokoju, pojawił się Shicky, zanim jeszcze zabrałem się do rozpakowywania rzeczy. Wyraźnie cieszył się z naszego spotkania. — Bardzo mi przykro, że wasza wyprawa była nieudana — powiedział ze swoją niewyczerpaną delikatnością i serdecznością. — Bardzo mi również przykro z powodu waszego przyjaciela Kahane. — Przyniósł mi termos herbaty i ulokował się na szafce naprzeciw mego hamaka, tak jak za pierwszym razem.

Fatalna podróż już prawie wywietrzała mi z pamięci, umysł zaprzątały mi teraz wizje kokosów, jakie miała mi przynieść rozmowa z Miecznikowem. Nie mogłem się powstrzymać, by o tym nie porozmawiać, opowiedziałem więc Shicky'emu wszystko, co usłyszałem od Dane'a.

Słuchał, jak dziecko słucha bajki, a jego czarne oczy błyszczały. — To naprawdę ciekawe — zauważył. — Słyszałem już plotki, że mają coś ogłosić. Wyobraź sobie tylko, że moglibyśmy wyruszyć bez strachu, że zginiemy, lub… — zawahał się trzepocąc gazą skrzydeł.

— To wcale nie jest niezawodne, Shicky — powiedziałem.

— Tak, oczywiście, ale chyba przyznasz, że to i tak jest krok naprzód. — Przerwał i przyglądał mi się, jak pociągam łyk prawie pozbawionej aromatu japońskiej herbaty. — Bob — zaczął — jeśli ruszysz na taką wyprawę i będziecie potrzebowali dodatkowego człowieka… To prawda, że w lądowniku nie byłoby ze mnie zbyt wiele pożytku, ale na orbicie mogę robić to wszystko, co inni.

— Oczywiście, Shicky — starałem się załatwić sprawę taktownie. — Czy wiedzą o tym w Korporacji?

— Zgodziliby się, żebym poleciał jako członek załogi na miejscu, którego nikt nie zechce.

— Aha. Wolałem jednak nie mówić, że nie bardzo miałbym ochotę na lot, na który nikt inny nie reflektuje. Shicky wiedział o tym. Znał już Gateway bardzo dobrze. Krążyły plotki, że miał kiedyś odłożony niezły kapitalik, wystarczający na Pełny Serwis Medyczny i tak dalej. Ale albo go oddał, albo stracił i tak żył jako kaleka. Wiem, że mnie rozumiał, ale ja byłem daleki od zrozumienia Shikitei Bakina.

34
{"b":"303692","o":1}