Czas nie mijał jednak tylko na przyjęciach — musieliśmy też się uczyć. Do końca kursu mieliśmy w pełni opanować umiejętność kierowania statkiem, szacowania wartości handlowej znalezisk oraz znajomość różnych technik przeżycia w niekorzystnych warunkach. Ja nie byłem zbyt mocny, Sheri szło jeszcze gorzej. Ze sterowaniem potrafiła sobie jakoś dać radę, miała też bystre oko, jeśli chodzi o wychwytywanie szczegółów pomocnych w ocenie wartości ewentualnych znalezisk. Ale zupełnie nie mogła wbić sobie do głowy programu kursu o technikach przeżycia.
Uczyliśmy się razem do egzaminu i było to straszne.
— No, dobrze — rzucałem na przykład — docierasz do gwiazdy typu F z planetą o ciążeniu na powierzchni 0,8 G, cząstkowym ciśnieniu tlenu równym 130 milibarów, średniej temperaturze na równiku wynoszącej +30°C.
Jak się ubierasz na taką okazję?
— To łatwe — odpowiedziała z wyrzutem. — Przecież to tak jak na Ziemi.
— No więc?
Podrapała się z namysłem pod biustem. Potem potrząsnęła z niecierpliwością głową. — Nic nie wkładam. Oczywiście jestem w skafandrze podczas lotu w dół, ale na planecie mogę chodzić praktycznie w bikini.
— Gówno prawda! Umrzesz w ciągu dwunastu godzin. Warunki zbliżone do ziemskich oznaczają duże prawdopodobieństwo życia biologicznego podobnego do życia na Ziemi. Pożrą cię więc patogeny.
— No, dobra — wzruszyła ramionami. — Zostanę więc w skafandrze dopóki nie sprawdzę, czy patogeny występują.
— Jak się do tego zabierzesz?
— Przy pomocy tego zasranego zestawu, ty ośle! To znaczy — dodała szybko, nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć — wyciągam z zamrażarki krążki na Metabolizm Podstawowy i uaktywniam je. Pozostaję na orbicie przez dobę, a kiedy dojrzeją — schodzę na powierzchnię, wystawiam je i robię odczyty za pomocą mojego C-44.
— C-33. Nie ma czegoś takiego jak C-44.
— No i dobrze. Poza tym pakuję również zestaw zastrzyków antygenowych, w przypadku więc najmniejszego problemu z jakimś mikroorganizmem zawsze mogę zrobić sobie taki zastrzyk i czasowo zwiększyć odporność.
— Chyba może być, jak na razie — powiedziałem, choć nie bez wątpliwości. Oczywiście, w praktyce nie potrzeba pamiętać tego wszystkiego. Zawsze może odczytać instrukcje z opakowań, przesłuchać taśmy z nagraniem kursu, czy wręcz zdać się na kogoś, kto już kiedyś leciał, i zna wszystkie sekrety. Istniała jednak zawsze taka możliwość, że przytrafi się coś nieprzewidzianego i będzie musiała polegać na sobie, nie mówiąc o tym, że czekał ją również egzamin końcowy, który trzeba było zdać.
— Co jeszcze, Sheri?
— No, to co zwykle. Muszę wymieniać? A więc radiołącze dodatkowe, ogniwo, zestaw geologiczny, zapasy żywności na dziesięć dni i — nie wolno mi jeść czegokolwiek, co znajdę na planecie, choćbym nawet wylądowała przy kiosku z hamburgerami McDonalda. Poza tym muszę wziąć zapasową szminkę i podpaski.
Milczałem. Uśmiechnęła się starając się mnie przeczekać. — A co z bronią? — powiedziałem w końcu.
— Bronią?
— No z bronią, do cholery! Przecież jeśli są tam prawie ziemskie warunki, to istnieje prawdopodobieństwo życia.
— No jasne, chwileczkę. Oczywiście, jeśli ma być potrzebna, to ją zabiorę. Ale, ale, wpierw badam z orbity za pomocą spektrometru, czy nie ma metanu. Jeśli brak sygnat metanu — to znaczy, że życia nie ma, więc nie muszę się martwić.
— To znaczy tylko, że nie ma ssaków i musisz się martwić. A owady? Gady? Dlaglacze?
— Dlaglacze?
— Tak sobie właśnie nazwałem formy życia, które nie wydzielają z kiszek metanu, ale za to pożerają ludzi.
— Tak, masz rację. Biorę więc pas z bronią i dwadzieścia naboi dum--dum. Dawaj dalej.
I tak to szło. Na początku naszych powtórek mówiliśmy w takich momentach: „Nie muszę się martwić, bo przecież będziesz ze mną”, albo „Pocałuj mnie, ty ośle”. Ale potem zachowywaliśmy się poważniej.
I mimo wszystko zdaliśmy. Cała nasza grupa.
Zorganizowaliśmy sobie małe party z okazji zaliczenia: Sheri, ja, cała czwórka Forehandów, pozostali, którzy przybyli razem z nami z Ziemi, oraz sześć czy siedem osób, które zjawiły się nie wiadomo skąd. Nie zapraszaliśmy nikogo spoza naszego grona, ale nauczyciele nie byli przecież kimś obcym. Wszyscy przyszli z życzeniami. Klara zjawiła się dość późno, wypiła jednego szybkiego drinka i wszystkich ucałowała bez względu na płeć, nawet młodego Fina z wrodzoną niezdolnością do nauki języków, który musiał mieć wszystko na taśmie. Ten to dopiero miał kłopoty. Wprawdzie taśmy instruktażowe są w każdym, dosłownie w każdym języku, a jeśli przypadkiem nie możesz znaleźć taśmy ze swoim dialektem, komputerowy translator łatwo ją przygotuje wykorzystując taśmę w dialekcie zbliżonym, To wystarczy do zaliczenia, ale problem zaczyna się później. Trudno oczekiwać, że załoga przyjmie z otwartymi ramionami faceta, z którym nie można się dogadać. Przez swą ułomność Fin nie mógł nauczyć się żadnego języka obcego, a na Gateway nie było nikogo, kto mówiłby po fińsku.
OGŁOSZENIA DROBNE
GILETTE, RONALD C. Opuścił Gateway w zeszłym roku. Osoby posiadające informacje o jego obecnym miejscu pobytu proszone są o skontaktowanie się z żoną Annabelle, Poselstwo Kanadyjskie, Tharsis, Mars. Nagroda.
PILOCI ZEWNĘTRZNI, WIELOKROTNI zdobywcy Kosmosu! Niech wasze pieniądze pracują dla was podczas wypraw. Lokujcie w kapitały, papiery wartościowe, ziemię. Inne możliwości. Przystępne ceny za konsultacje. 88-301.
PORNODYSKI na długie, samotne wyprawy. 50 godzin za jedyne 500 dol. Wszelkie upodobania lub na zamówienie. Zatrudnimy modelki. 87-108.
Zajęliśmy tunel na długość trojga drzwi w każdą stronę od naszych, to znaczy moich, Forehandów i Sheri. Tańczyliśmy i śpiewaliśmy tak długo, dopóki nie zaczęliśmy padać z nóg. Wtedy wyświetliliśmy na piezowizorze listę wolnych lotów. Przesiąknięci piwem i trawką wyciągnęliśmy karty, by ustalić, kto pierwszy wybiera i ja wygrałem.
Coś dziwnego stało się w mojej głowie. Nie to, że nagle wytrzeźwiałem, nie w tym rzecz. Ciągle jeszcze czułem się radosny, rozgrzany i otwarty na wszystkie napływające do mnie sygnały osobowe. Część mego umysłu po prostu przejaśniała, a para wyraźnie widzących oczu spenetrowała przyszłość i podjęła za mnie decyzję.
— Wiecie co? Chyba na razie nie skorzystam. Sess, ty byłeś drugi. Wybieraj.
— 3109 — odpowiedział natychmiast. Forehandowie musieli to już między sobą dawno ustalić. — Dziękuję ci, Bob.
Pomachałem mu z pijacką beztroską. Nie miał za co dziękować. Była to Jedynka, a ja za żadne skarby nie poleciałbym sam. W ogóle na liście nie było niczego, co by mnie interesowało. Uśmiechnąłem się do Klary i puściłem do niej oko, przez chwilę zachowywała powagę, ale potem też mrugnęła, choć wyraz jej twarzy pozostał poważny. Wiem, że zdała sobie sprawę z tego, co i ja właśnie zrozumiałem: to wszystko były odrzuty. Najlepsze natychmiast po ogłoszeniu złapali stali pracownicy Korporacji oraz ci, którzy niedawno powrócili.
Sheri miała być piąta i kiedy przyszła jej kolej, spojrzała prosto na mnie:
— Zdecyduję się chyba na tę Trójkę, o ile uda mi sie ją zapełnić. Co ty na to, Bob? Polecisz?
Zachichotałem. — Sheri — odpowiedziałem z pełną rozsądku słodyczą — zobacz, że nikt z powracających tego nie wziął. To opancerzony statek. Cholera wie, gdzie poleci. Jak na mój gust, jest też za dużo zielonego na pulpicie sterowniczym. — Nikt naprawdę nie wiedział, co te kolory oznaczają, ale szkolny przesąd głosił, że dużo zieleni to oznaka szczególnie niebezpiecznej wyprawy.
— To jedyna wolna Trójka i ma jeszcze premię.
— To nie dla mnie, kochanie. Spytaj Klary. Ona się na tym zna, a ja szanuję jej zdanie.
— Ale ja ciebie pytam, Bob.
— A więc nie. Zaczekam na coś lepszego.
— Ja nie będę czekać. Rozmawiałam już z Willą Forehand, ona się chętnie zgodzi. W najgorszym razie dobierzemy sobie kogokolwiek — powiedziała patrząc na Fina, który z pijackim uśmiechem gapił się na listę misji. — Kiedyś mówiliśmy, że polecimy razem.