Z NR-1 wyszli dwaj następni mężczyźni. Austin rozpoznał kapitana Logana i sternika; widział wcześniej ich zdjęcia. Pojawili się jeszcze czterej ludzie. Mieli ponure gęby i broń automatyczną. Wyglądali na ochroniarzy. Dwuosobowa załoga NR-1 została wprowadzona po schodkach na górę i zniknęła z oczu. W ślad za nimi udała się obsługa basenu z workami morskich śmieci. Reflektory zgasły. Pozostała tylko poświata nad głowami Austina i Trouta.
– Co teraz? – zapytał Paul.
– Mamy dwie drogi: w górę albo w dół.
Trout spojrzał w ciemność pod sobą, a potem chwycił się wyższego szczebla i zaczął się wspinać. Z każdym krokiem sprzęt do nurkowania wydawał im się cięższy. Na szczęście po około sześciu metrach dotarli do wąskiego podestu. Trout stęknął z wysiłku i podciągnął się. Przelazł przez poręcz, zrzucił butle tlenowe i pas balastowy. Potem pomógł Austinowi. Usiedli, żeby złapać oddech.
Austin oparł się plecami o grodź i wyciągnął bowena z wodoszczelnej torby. Trout miał szwajcarski pistolet sig-sauer, kaliber 9 mm. Doszli do miejsca, gdzie krótki podest łączył się pod kątem prostym z pomostem. Przejście prowadziło do jasno oświetlonego korytarza. Po kilku krokach trafili do dużej niszy. Stała w niej biała lśniąca półkula z małymi bulajami. Natychmiast rozpoznali komorę dekompresyjną.
Upewnili się, że nikogo w niej nie ma, wrócili po sprzęt do nurkowania i włożyli go do środka. Ściągnęli skafandry i dołożyli je do butli tlenowych. Niedaleko komory dekompresyjnej znaleźli szatnię. Na grubym drągu wisiały ociekające wodą skafandry nurków, którzy przyczepiali NR-1 do wyciągów. Austina bardziej zainteresowały starannie złożone kombinezony na półkach. Włożyli je na ocieplacze.
Trout miał ponad dwa metry wzrostu i ważył sto dwadzieścia dwa kilogramy. Nie mógł znaleźć odpowiedniego dla siebie rozmiaru. Nogawki sięgały mu do kostek, rękawy były za krótkie.
– Jak wyglądam? – zapytał.
– Jak strach na wróble. Ale może na chwilę nabierzesz tych, których spotkamy.
Trout przygarbił się.
– A teraz?
– Przypominasz Quasimodo.
– A ciebie zdradzają włosy. Miejmy nadzieję, że spotkamy samych ślepców. Co dalej?
Austin wziął z półki dwie czapki. Jedną rzucił Troutowi, drugą wcisnął sobie na głowę. Nasunął daszek na oczy. – Idziemy na spacer.
29
Austin przystanął na skrzyżowaniu korytarzy i rozejrzał się jak zdezorientowany turysta.
– Cholera! Chyba się zgubiliśmy.
– Powinniśmy byli sypać za sobą okruchy – odrzekł smutno Trout. – To nie domek z piernika. Nie jesteśmy Jasiem i… Cicho!
Austin wskazał kciukiem drzwi na lewo. Usłyszał, że ktoś przekręca klamkę.
Trout cofnął się, ale Austin złapał go za ramię.
– Za późno – szepnął. – Udawajmy tutejszych.
Pochylił głowę i położył rękę na broni ukrytej pod kombinezonem. Trout przyklęknął na jedno kolano, rozwiązał sznurowadło i zaczął je zawiązywać.
Drzwi otworzyły się i weszli dwaj mężczyźni. Austin podniósł na nich wzrok, uśmiechnął się przyjaźnie i sprawdził, czy nie mają broni. Obaj nosili okulary i wyglądali na intelektualistów. Rozmawiali z ożywieniem i ledwo zerknęli na ludzi w kombinezonach. Zniknęli w głębi korytarza.
Austin popatrzył za nimi.
– Możesz już wstać. Wyglądali na naukowców. Mamy problem. Dokładne przeszukanie tego statku zajęłoby pewnie kilka dni. Im dłużej tu jesteśmy, tym większe ryzyko, że ktoś nas rozszyfruje mimo bardzo wymyślnego przebrania.
Trout podniósł się i rozmasował kolano.
– Nie mówiąc o tym, jak ucierpią moje starzejące się stawy. Co robimy?
Austin spojrzał nad jego ramieniem i uśmiechnął się.
– Na początek proponuję, żebyś obejrzał się za siebie.
Na ścianie znajdował się schemat statku, przedstawiający go z góry i z boku.
– Najwyraźniej nie tylko my mamy kłopoty w poruszaniu się po tej krypie.
Austin uważnie przestudiował schemat i postukał w czerwoną kropkę oznaczającą ich pozycję.
– Jesteśmy w pobliżu zakazanej strefy. Zobaczmy, co próbują ukryć. Jeżeli nie ma tutaj wstępu, może jest mniejsze ryzyko, że natkniemy się na zbirów Razowa.
Ledwo skończył mówić, rozległy się męskie głosy. Austin bez namysłu dał krok w stronę drzwi, z których wyszli naukowcy. Przekręcił klamkę. Drzwi otworzyły się. Przywołał gestem Trouta. Wewnątrz było ciemno, ale po zapachu chemikaliów domyślił się, że są w laboratorium. Zamknął cicho drzwi, zostawiając je lekko uchylone. Po kilku sekundach zobaczył dwóch zwalistych ochroniarzy z bronią automatyczną. Minęli pracownię i zniknęli w głębi korytarza. Austin znalazł włącznik i na chwilę zapalił światło. Istotnie byli w laboratorium. Sprawdził, czy droga wolna i wymknęli się z powrotem na korytarz.
Doszli ostrożnie do zamkniętych drzwi. Austin, który uczył się rosyjskiego w czasie pracy w CIA, odczytał napis cyrylicą: “Nieupoważnionym wstęp wzbroniony”. Poruszył klamką. Drzwi nie otworzyły się. Sięgnął do torby i wyjął komplet wytrychów. Jeszcze jedna pamiątka z czasów kariery w firmie. Trout czuwał, podczas gdy Austin wypróbował kilka wytrychów. W końcu dopasował właściwy. Przekręcił klamkę i weszli do środka.
Konsola w kształcie podkowy przypominała stanowisko kontrolne w centrum komputerowym Yaegera. Ale pomieszczenie było dużo mniejsze. Zamiast podium dla aktywowanego głosem hologramu Max, za konsolą stał wielki monitor, obsługiwany klawiaturą. Yaeger wyśmiałby taki zabytek.
Trout podszedł bliżej i obejrzał sprzęt. Był całkiem dobry. Paul znał się na komputerach. Specjalizował się w modelowaniu fenomenów dna morskiego na dużych głębokościach, choć nie mógł dorównać Yaegerowi.
– I co? – zapytał Austin.
Trout wzruszył ramionami.
– Spróbuję.
Usiadł na obrotowym krześle. Przez chwilę przebierał w powietrzu palcami niczym pianista szukający zgubionego akordu. Potem poprosił Austina o przetłumaczenie rosyjskich napisów na klawiaturze. Wziął głęboki oddech i wcisnął “Enter”. Ławica ryb, służąca za wygaszacz ekranu, zniknęła. Zastąpiła ją ikona z oślepiającym słońcem.
– Jak na razie w porządku – powiedział Trout. – Nie włączył się żaden alarm.
Austin pochylał się nad jego ramieniem i wpatrywał w monitor. Poklepał go zachęcająco po plecach.
Trout skoncentrował się na swoim zadaniu. Kliknął ikonę i wyświetliły się opcje. Przez kilka minut stukał w różne klawisze, mamrocząc pod nosem. W końcu wyprostował się i splótł ręce na piersi.
– Potrzebuję hasła.
– To może być każde słowo.
Trout ponuro przytaknął.
– Musimy myśleć po rosyjsku. Przychodzi ci coś do głowy?
Austin strzelił w ciemno.
– Kozak.
Nie wypaliło.
– Ataman.
Nic.
Jeszcze jedna nieudana próba i komputer zignoruje następne. Austin już miał się poddać, gdy przypomniał sobie pierwszą rozmowę z Pietrowem w Stambule.
– Trojka.
– Jest! – wykrzyknął triumfalnie Trout, ale kiedy ekran wypełniły rzędy słów, opadły mu ramiona. – To coś po rosyjsku.
Przez kilka minut próbował rozszyfrować zagadkę. Na czoło wystąpiły mu krople potu. Wreszcie odchylił się do tylu, rozłożył ręce w powietrze i pokręcił głową.
– Przykro mi, Kurt. Nie dam rady. Przydałby się nam jakiś kilkunastoletni hacker.
Austin nie zastanawiał się długo.
– Zaczekaj chwilę. Dam ci coś w zastępstwie.
Wyjął swój telefon satelitarny i wystukał numer, zgłosił się Yaeger.
– Cześć, Hiram – przywitał go Austin. – Nie mam czasu na szczegóły, ale Paul potrzebuje pomocy.
Oddał telefon Troutowi. Obaj mężczyźni pogrążyli się w dyskusji o ścianach przeciw ogniowych, filtrach pakietowych, aplikacjach, koniach trojańskich, obwodach wejściowych, tunelach i pułapkach. Trout zwrócił telefon Austinowi.
– Spróbuję wyjaśnić problem – powiedział Yaeger. – Wyobraźcie sobie komputer jako ciemny pokój. Wchodzicie i nie widzicie, co jest napisane na czarnej tablicy. Więc zapalacie światło. Paul już to zrobił. Ale napis jest w obcym języku, którego nie znacie.