Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Dlaczego noszą te śmieszne stroje i stare karabiny?

– To symbole. Razow wyposażył część swoich ludzi tak, jakby wciąż byli kawalerią carską. Niech pana to nie zmyli. Zgromadził mnóstwo nowoczesnej broni z byłego Związku Radzieckiego.

– Dlaczego nie załatwiliście tych facetów?

– Obserwowaliśmy ich i czekaliśmy na właściwy moment. Potem pan się wtrącił.

– Przepraszam, że pomieszałem wam szyki, ale musiałem pomóc tamtym ludziom.

– Podejrzewamy, że Razow wystąpi przeciwko Stanom Zjednoczonym, zanim zdobędzie władzę.

– Mogę wam pomóc w wykryciu, co zamierza.

Pietrow gwałtownie pokręcił głową.

– Nie potrzebujemy amerykańskich kowbojów, walących ze wszystkich luf.

– Ja też nie. Jestem teraz naukowcem z NUMA.

– Niech pan nie udaje. Wiem o pańskim Zespole Specjalnym. Mam w biurze wycinki prasowe o waszej roli w sprawie “Andrey Dorii” i spisku zmierzającego do przejęcia światowych zasobów wody pitnej.

– Nie lubimy się nudzić w wolnym czasie.

– Więc zajmujcie się oceanografią.

Austin zaplótł ręce na piersi.

– Nie wiem, czy dobrze cię rozumiem. Iwan. Chcesz, żebyśmy liczyli ryby, kiedy wasz świr zamierza siać terror w naszym kraju?

– Chcemy powstrzymać Razowa, zanim do tego dojdzie. Pańska ingerencja już mogła nam w tym przeszkodzić. Jeśli nie będzie pan stał z boku, podejmę odpowiednie kroki.

Austin zerknął na zegarek.

– Dzięki za radę, ale jestem już spóźniony na kolację z piękną młodą kobietą. Więc jeśli skończyłeś…

– Skończyłem – odparł Pietrow i rzucił po rosyjsku jakiś rozkaz. Faceci pilnujący Austina postawili go na nogi.

– Miło było znów cię zobaczyć, Iwan. Przepraszam za poprzednie spotkania.

– Co było, to było – odrzekł Pietrow i dotknął blizny. – Teraz obaj powinniśmy się martwić o przyszłość. Udzielił mi pan cennej lekcji, panie Austin.

– To znaczy?

– Należy poznać swojego wroga.

Eskorta poprowadziła Austłna ciemnym korytarzem do rozklekotanej windy. Kilka minut później siedział w taksówce. Kierowca starał się nie przekraczać szybkości dźwięku. Wkrótce zahamował dokładnie w tym samym miejscu, skąd zabrał Austina.

– Wyłaź – warknął.

Austin chętnie posłuchał. Taksówka wystartowała z piskiem opon. Musiał odskoczyć do tyłu, żeby nie przejechała mu po palcach. Odprowadził ją wzrokiem. Kiedy tylne światła zniknęły za rogiem, poszedł do portu. Z pokładu “Argo” zadzwonił do hotelu Kaeli. Nie było jej w pokoju. Zapytał w recepcji, czy zostawiła wiadomość.

– Tak, proszę pana – odpowiedział recepcjonista. – Jest wiadomość od panny Dorn.

– Mogę prosić o przeczytanie?

– Oczywiście. Napisała: “Czekałam godzinę. Musiało ci wypaść coś ważniejszego. Poszłam na kolację z chłopakami. Kaela”.

Austin zmarszczył brwi. Ani słowa o spotkaniu w innym terminie. Spacerując po pokładzie, przypominał sobie szczegóły rozmowy z Iwanem. Nie mógł zignorować zagrożenia. Wrócił do kajuty i wystukał numer na telefonie komórkowym.

Osiem tysięcy kilometrów dalej Jose “Joe” Zavala sięgnął po komórkę na desce rozdzielczej odkrytej corvetty rocznik 1961. Rozmyślał właśnie o tym, że życie jest piękne. Pracuje nad mało wymagającym projektem, więc ma mnóstwo wolnego czasu. Obok niego siedzi zgrabna blondynka, analityczka danych statystycznych z departamentu handlu. Jadą wiejską drogą przez MacLean w Wirginii. Czeka ich kolacja przy świecach w romantycznej gospodzie. Po kolacji wpadną na drinka do jego mieszkania w dawnym budynku biblioteki okręgowej w Arlington. A potem, kto wie?

Ucieszył się, kiedy usłyszał głos przyjaciela.

– Buena sera, Kurt, stary amigo. Jak tam wakacje?

– Skończyły się. Przykro mi to mówić, ale twoje też.

Zavala przestał się uśmiechać, kiedy usłyszał, jak Austin zaplanował mu najbliższą przyszłość. Westchnął ciężko, odłożył telefon i spojrzał czule w rozmarzone niebieskie oczy swojej pasażerki.

– Niestety, mam złą wiadomość. Właśnie umarła moja babcia.

Kiedy Zavala próbował osłodzić zawód swojej partnerki, składając jej mnóstwo niesamowitych obietnic, w Instytucie Oceanograficznym Woods Hole dwumetrowy Paul Trout pochylał się jak modliszka nad próbkami mułu z najgłębszych części Atlantyku. Mimo brudnego zajęcia biały fartuch laboratoryjny Trouta był nieskazitelnie czysty. Paul zawsze nosił którąś ze swoich jaskrawych muszek, stanowiących jego znak rozpoznawczy. Kasztanowe włosy czesał z przedziałkiem na środku.

Wychował się w Woods Hole. Jego ojciec był rybakiem na Cape Cod. Paul wracał do tam, kiedy tylko miał okazję. Przyjaźnił się z wieloma naukowcami z instytutów o światowej sławie i często służył im swoją wiedzą geologa morskiego.

Z zamyślenia wyrwał go teraz czyjś głos. Spojrzał w górę i zobaczył laborantkę.

– Telefon do pana, doktorze Trout – powiedziała i podała mu aparat bezprzewodowy. Paul ciągle był myślami na dnie oceanu. Kiedy usłyszał głos Austina, pomyślał, że szef Zespołu Specjalnego dzwoni z centrali NUMA.

– Już wróciłeś do domu, Kurt?

– Jestem w Stambule. Za dwadzieścia cztery godziny ty też tu będziesz. Mam dla ciebie robotę na Morzu Czarnym.

Trout zamrugał piwnymi oczami. Zareagował zupełnie inaczej niż Zavala.

– Stambuł? Morze Czarne? Zawsze chciałem tam pracować. Moi koledzy zzielenieją z. zazdrości.

– Kiedy tu będziesz?

– Jak tylko wygrzebię się z mułu, polecę do Waszyngtonu.

Na drugim końcu linii zapadła cisza. Austin wyobraził sobie Trouta w błotnistej kałuży. Był przyzwyczajony do jego ekstrawagancji i wolał nie znać szczegółów.

– Możesz ściągnąć Gamay? – zapytał.

– Zrobi się. Do jutra.

Sześć metrów pod wodą na wschód od Marathon na Florida Keys żona Trouta, Gamay, nacinała nożem duży koral. Odłamała kawałek i włożyła do siatki przy pasie balastowym. Przeznaczyła część wakacji na pomoc ekipie badającej degenerację korali na Keys. Sytuacja pogorszyła się od zeszłego roku. Korale, których od razu nie zabił trujący wyciek z południowej Florydy, były brązowe i odbarwione. Wyglądały zupełnie inaczej niż zdrowe, kolorowe rafy na Karaibach i Morzu Czerwonym.

Gamay usłyszała ostre stukanie. Sygnał z powierzchni. Schowała nóż do pochwy, zwiększyła ilość powietrza w kompensatorze pławności i kilka razy machnęła płetwami. Wynurzyła się obok wyczarterowanej łodzi, mrużąc oczy w jasnym słońcu Florydy. Stary, siwy szyper o przezwisku Bud – od nazwy jego ulubionego piwa – trzymał młotek, którego używał do stukania w metalową drabinkę rufową.

– Właśnie dostałem przez radio wiadomość z kapitanatu portu – zawołał. – Mąż próbuje panią złapać.

Gamay podpłynęła do drabinki, podała mu butlę i pas balastowy, a potem wspięła się na pokład. Wyżęła wodę z ciemnorudych włosów i wytarła twarz ręcznikiem. Była wysoka i szczupła. Gdyby stosowała bardziej ścisłą dietę, miałaby figurę modelki. Wyjęła z siatki kawałek korala i pokazała Budowi.

Pokręcił głową.

– Jak będzie tak dalej, pójdę z torbami.

Rybak miał rację. Rafy mogła uratować tylko zakrojona na szeroką skalę akcja z udziałem wszystkich, od miejscowych po Kongres.

– Czy mój mąż zostawił wiadomość? – zapytała Gamay.

– Prosi o pilny kontakt. Dzwonił jakiś Kurt. Chyba skończyły się już pani wakacje.

Uśmiechnęła się, odsłaniając małą przerwę między olśniewająco białymi zębami. Rzuciła Budowi koral.

– Chyba tak – powiedziała.

10

Waszyngton

Waszyngton smażył się w gorącym słońcu. Upał i wilgotność zamieniły amerykańską stolicę w gigantyczną łaźnię parową. Kierowca turkusowego dżipa cherokee pokręcił z podziwem głową na widok turystów ignorujących skwar.

Kilka minut później samochód zatrzymał się przed bramą Białego Domu. Mężczyzna za kierownicą wyjął identyfikator NUMA ze zdjęciem i nazwiskiem admirała Jamesa Sandeckera. Jeden z wartowników zaczął sprawdzać podwozie lusterkiem na długim drążku. Drugi oddał dokument eleganckiemu rudemu kierowcy z bródką w stylu Van Dycka.

20
{"b":"197102","o":1}