– Stawiam na Boston – powiedział Austin. – W hotelu Boston Harbor odbywa się teraz międzynarodowa konferencja finansistów. Są na niej przedstawiciele wszystkich krajów, które próbują podstawić nogę Razowowi.
– Więc reszta statków ma tylko nas zmylić?
– Nie wykluczam możliwości, że Razow zamierza zniszczyć wszystkie trzy miasta, ale Boston może być głównym celem.
Austin otworzył akta, które trzymał na kolanach. Wyjął dwie mapy narysowane na kalce i położył je na biurku prezydenta.
– Jedna to Rocky Point, druga to port bostoński z przyległościami.
Prezydent nałożył jeden arkusz na drugi i zaklął pod nosem.
– Są prawie identyczne.
Austin przytaknął.
– Uważam, że kiedy Razow szukał miejsca do wypróbowania swego urządzenia do robienia fal, wybrał Rocky Point, bo najbardziej przypominało okolice Bostonu.
Prezydent sięgnął do telefonu.
– To mi wystarczy. Zwołuję nadzwyczajne posiedzenie gabinetu z udziałem szefów połączonych sztabów. Rozważmy uderzenie z morza i powietrza. Do diabła z ryzykiem. Może będziemy musieli ewakuować te miasta. Ile mamy czasu?
– Operacja ma się rozpocząć za niecałe dwadzieścia cztery godziny – odpowiedział Yaeger.
– Masowa ewakuacja wywoła panikę – zauważył Sandecker – i spowoduje wiele ofiar. Mogę zaproponować coś innego, panie prezydencie?
Ręka Wallace’a zawisła w powietrzu.
– Słucham, ale nie mogę zapominać o moich obowiązkach naczelnego dowódcy sił zbrojnych.
– Nie prosimy o to. Przypuszczamy, że niebezpieczeństwo grozi przede wszystkim Bostonowi i może dwóm innym miastom. Według informacji Hirama, centrum dowodzenia Razowa znajduje się na jego jachcie. Proponuję unieruchomić je. Dla pewności wyślemy też na wszystkie trzy statki drużyny szturmowe, które rozbroją ładunki wybuchowe. Pod jakimś pretekstem spróbujemy też opóźnić ruch statków.
Prezydent w zamyśleniu podrapał się w brodę.
– Dobry pomysł. Oczywiście nie mogę wydać oficjalnej zgody na akcję na wodach międzynarodowych. Jeśli coś się nie uda, będę musiał wszystkiemu zaprzeczyć.
– To nie byłaby pierwsza operacja NUMA bez wiedzy rządu – odparł Sandecker.
– Tak – przyznał sucho prezydent. – Co o tym myślisz, Sid?
– Nie można tolerować poczynań Razowa. Ja bym go zlikwidował. Proponuję ogłosić pogotowie bojowe dla okrętów podwodnych i myśliwców. Jeśli plan admirała nie wypali, zatopią jacht i statki Atamana.
– Dobrze – zgodził się prezydent. – Admirale, ma pan moje błogosławieństwo. Ale to nie może wyjść poza ściany tego pokoju. Sid, zacznij działać. Porozum się natychmiast z dowództwami operacji specjalnych i odpowiednich sił zbrojnych.
Zerknął na zegarek.
– A teraz wybaczcie, ale mam spotkanie w Ogrodzie Różanym z zastępem skautów z mojego rodzinnego stanu.
Kiedy Gabinet Owalny pustoszał, Sandecker dotknął rękawa Sparkmana.
– Moglibyśmy zamienić kilka słów na osobności?
Wiceprezydent wydawał się zakłopotany.
– Oczywiście. Może wyjdziemy na świeże powietrze? Porozmawiamy o tym, jak utrzymać w tajemnicy romans Białego Domu z NUMA.
Wyszli z rezydencji do portyku południowego. Sandecker rozejrzał się po wypielęgnowanym terenie.
– Piękne miejsce, prawda?
– Najładniejszy widok w Waszyngtonie.
– Szkoda, że pan tu nigdy nie zamieszka.
Sparkman zaśmiał się nienaturalnie.
– Nie zamierzam się wyprowadzać z obserwatorium marynarki. Tutaj nie byłoby mnie stać na rachunki za ogrzewanie.
– Niech pan nie będzie taki skromny, Sid. Cały Waszyngton wie, że będzie pan następnym prezydentem.
– Nie ma gwarancji, że wygram wybory. Może nawet nie dostanę nominacji.
W tonie Sparkmana było coś dziwnego.
– Nie jest pan szczery. Ambicje polityczne to nie grzech.
– W tym mieście wszyscy je mamy. Nawet pan.
Sandecker odwrócił się twarzą do niego.
– Nie przeczę, Sid. Ale moich ambicji nie finansuje rosyjski szaleniec. Co Razow panu obiecał? Tylko niech pan nie odpowiada, że nie wiem, co mówię. Został pan złapany za rękę.
Blef admirała udał się. Sparkman przez moment wyglądał tak, jakby chciał wybuchnąć, potem nagle się załamał.
– Miałem dostać dużą część zysków z wydobycia hydratu metanu u wybrzeży Stanów Zjednoczonych – wyznał drżącym głosem. – To byłby miliardowy interes.
– Teraz, kiedy zna pan prawdziwą przyczynę podmorskich poszukiwań Atamana, zmienił pan front?
– Oczywiście! Słyszał pan, co mówiłem w Gabinecie Owalnym. To ja zaproponowałem twardą linię.
– Chyba nie dlatego, żeby pańska tajemnica nie wyszła na jaw?
Sparkman uśmiechnął się słabo.
– Wiem, że nie lubi pan tracić czasu, admirale. Przejdźmy do rzeczy. Czego pan chce?
– Po pierwsze, żeby pan wiedział, że jeśli choć słowo z rozmowy w Gabinecie Owalnym przedostanie się do Razowa, wykończę pana.
– Mogę być chciwy, ale nie jestem zdrajcą, admirale. Nie ma mowy, żebym ostrzegł Razowa po tym, czego się dowiedziałem o jego planach.
– W porządku. Po drugie, natychmiast po zakończeniu tej sprawy złoży pan rezygnację.
– Nie mogę…
– Może pan i zrobi to. Inaczej pańska rola w tej aferze zostanie ujawniona przez CNN. Zgoda?
– Zgoda – szepnął Sparkman z żałosną miną.
– I jeszcze coś. Niech pan przekaże Razowowi, że nadal nie wiemy, po co porwano NR-1. Mała dezinformacja nie zaszkodzi.
Sparkman skinął głową.
– Dziękuję, panie wiceprezydencie. Nie będę panu dłużej zabierał czasu. Wiem, że ma pan masę roboty. Musi pan wykonać polecenia prezydenta.
Sparkman wyprostował się.
– Ktoś z mojego personelu będzie z panem w stałym kontakcie, żebyśmy mogli koordynować działania.
Rozstali się bez uścisku dłoni. Sparkman wrócił do Białego Domu, Sandecker poszedł na parking. Czekała tam reszta delegacji NUMA. Admirał był wściekły, że Sparkman okazał się takim durniem. Kiedy wsiadał za kierownicę dżipa, w jego niebieskich oczach płonął zimny ogień.
– Panowie – powiedział – nadszedł czas, żeby zagonić charty pana Razowa do budy.
34
U wybrzeża Bostonu
– Na wypadek, gdybym kiedyś pisał pamiętniki – zagadnął Zavala – chciałbym wiedzieć, co się właściwie dzieje?
– To wyprawa naukowa Syberyjskiego Urzędu Ochrony Roślin na okręcie podwodnym Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych pod nadzorem NUMA – wyjaśnił Austin. – Oficjalnie nie istnieje.
Zavala pokręcił głową.
– Chyba jednak nie będę pisał pamiętników.
Austin rozejrzał się po przestronnej kajucie oficerskiej.
– Nie przejmuj się. I tak nikt by ci nie uwierzył.
Musiał mówić podniesionym głosem, żeby przekrzyczeć kilkunastu twardzieli w czarnych kombinezonach komandosów. W drugim końcu kajuty smarowali twarze czarną i zieloną farbą kamuflującą. Śmiali się i żartowali hałaśliwie.
W grupie krążyła butelka wódki. Pietrow był ubrany jak inni komandosi. Pokrył farbą bliznę na policzku i powiedział coś po rosyjsku. Mężczyźni zareagowali wybuchem wesołości. Jeden walnął go w plecy z taką siłą, że każdemu zwykłemu człowiekowi połamałby żebra. Pietrow złapał butelkę i podszedł do Austina i Zavali.
– Co to był za dowcip? – zapytał Austin.
Pietrow roześmiał się i poczęstował go wódką. Austin odmówił. Zavala również, mówiąc, że woli tequilę.
Pietrow był najwyraźniej w swoim żywiole. Austin pierwszy raz widział go w takim humorze.
– Przypomniałem moim ludziom stare przysłowie: “Kto z wilkami żyje, z wilkami wyje”. – Widząc, że Austin nie rozumie, wyjaśnił: – To coś w rodzaju powiedzenia: “Ciągnie swój do swego”.
Pomazał farbą czoło i policzki Austina na wzór indiańskich barw wojennych.
– Teraz i pan jest przygotowany do akcji.
– Dzięki, Iwan – odrzekł Austin i dokończył makijaż. – Na pewno czujesz się na siłach wziąć w tym udział?
– Sugeruje pan, że jestem za stary? O ile pamiętam, jestem o miesiąc młodszy od…