Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Baronowi nie szło zbyt dobrze. Zerwał kilka gwintów, zardzewiałych od wilgoci w wielkiej komorze, i musiał do odkręcania śrub użyć specjalnego narzędzia. Opierał się o pocisk, trzymając głowę blisko obudowy. Nagle przerwał pracę i zaczął nasłuchiwać.

– Jasna cholera! – zaklął.

Mason cały czas zaglądał mu przez ramię.

– Co jest? – zapytał.

Zanim Baron zdążył odpowiedzieć, ze sterowni odezwał się zastępca Masona.

– Nie wiem, czy to coś znaczy, panie poruczniku, ale wszystkie monitory i wskaźniki oszalały.

– Zaczekaj – odrzekł Mason i zwrócił się do Barona. – To ze sterowni. Przyrządy coś sygnalizują.

Mason nadstawił ucha. Komorę wypełnił głośny szum. Narastał. Baron rozejrzał się.

– To gówno zaraz wystartuje.

– Możesz coś zrobić? – zapytał spokojnie Mason.

– Jest szansa. Jeśli zdążę zdjąć ten panel, może uda mi się przeciąć obwód odpalający. Niech pan trzyma tamte obcęgi w pogotowiu.

Baron odkręcił kolejną śrubę i wziął się za następną. Nagle usłyszeli nowy hałas. Brzmiał jak odgłos zazębiania się wielkich trybów. Dochodził z dołu. Spojrzeli tam, co zapewne uratowało im wzrok; kable i węże nad ich głowami eksplodowały i oderwały się od pocisku. Padli na brzuchy. Pod nimi zaczęły się rozsuwać wrota basenu.

Wirniki bomby ożyły.

Dno basenu otworzyło się całkowicie. Znów nastąpiła eksplozja i odpadły naciągi, trzymające pocisk. Grube liny trzasnęły jak nitki i luźne końce przecięły powietrze. Zgilotynowałyby każdego na swojej drodze.

Bomba opadła.

W słuchawce Masona wrzeszczały liczne głosy. Inne drużyny miały taką samą sytuację.

– Omega Dwa – krzyczał Joe Louis. – Bomba opadła. Włączył się Carmichael.

– Omega Trzy. Nasza też.

Mason i jego ludzie podczołgali się do krawędzi pustego otworu po pocisku i spojrzeli w dół. Tam, gdzie wirniki bomby zniknęły w ciemnym morzu, zobaczyli spienione fale. Mieli wrażenie, że patrzą w otchłań piekła.

36

Olbrzym prowadzący ludzi Pietrowa, którego Austin ochrzcił mianem Mały, wysunął się naprzód i zdzielił ochroniarza w skroń drewnianą kolbą kałasznikowa. Pod facetem ugięły się nogi i runął na pokład. Nadbiegali następni przeciwnicy. Któryś zapalił latarkę i oświetlił Austina. Zaterkotał kałasznikow. Przy szybkostrzelności sześciuset pocisków na minutę nawet krótka seria była zabójcza. Zwłaszcza z bliskiej odległości.

Latarka potoczyła się po pokładzie, ale jej mignięcie wystarczyło ludziom Razowa. Zdążyli zlokalizować grupę szturmową i ocenić jej siły. W ciemności błysnął ogień z luf. Strzelanina tworzyła efekt stroboskopowy i ludzie Piętrowa wyglądali tak, jakby poruszali się w zwolnionym tempie.

Austin i Zavala padli na brzuchy i przetoczyli się za pachołek cumowniczy. Pociski przecięły powietrze nad ich głowami i odbiły się rykoszetem od dużego stalowego grzyba. Austin uniósł bowena i wypalił do ruchomego cienia. Nie był pewien, czy kogoś trafił. Zavala nacisnął spust swojego HK. Po błyskach z luf przeciwnika widać było, że ludzie Razowa rozdzielili się.

– Chcą nas otoczyć – zawołał Zavala.

Mały, leżący na brzuchu niedaleko Austina i Zavali, zamachał rękami, żeby zwrócić ich uwagę.

– Spadajcie stąd! – krzyknął. – Utrzymamy się.

Austin miał co do tego wątpliwości. Komandosi Małego mogli bronić przez chwilę wąskiego kawałka pokładu, ale w końcu musieli przegrać, jak Spartanie w wąwozie Termopile. Mały ponaglająco wskazał kciukiem za siebie. Austin i Zavala strzelili jeszcze kilka razy i wycofali się na leżąco pod szalupę.

Ludzie Razowa nadal ostrzeliwali ich poprzednią pozycję. Austin i Zavala wstali i pobiegli schyleni do drzwi salonu. Były otwarte. Weszli do środka z odbezpieczoną bronią. Kryształowe kandelabry były zgaszone. Paliły się tylko rzędy kinkietów na ścianach. W ich żółtej poświacie Austin zobaczył zarysy stołów, krzeseł i kanap. Przystanął przy parkiecie. W pobliżu mogli być ludzie Pietrowa. Żeby uniknąć fatalnej pomyłki, wywołał Pietrowa przez radio i podał mu swoją pozycję.

– Wygląda na to, że wszedł pan do gniazda szerszeni – odpowiedział Pietrow.

– Trudno. Nie wiem tylko, jak długo Mały się utrzyma.

– Zdziwi się pan – odrzekł beztrosko Pietrow. – Niech pan wyjdzie przez drzwi na pokład. Będziemy uważać na pana.

Austin wyłączył się, otworzył drzwi i wyszedł. Na pokładzie nie było śladu Pietrowa i jego ludzi. Potem z ciemnych miejsc, gdzie kryli się komandosi, wyłoniły się cienie. Do Austina podszedł Pietrow.

– Mądrze zrobiliście, że nie wystawiliście głów na zewnątrz. Moi ludzie są trochę spięci. Posłałem kilku na drugą stronę. Powinni się odezwać za…

Przerwały mu wybuchy granatów. Strzały padały sporadycznie.

– Moi ludzie przerzedzili szeregi przeciwnika powiedział Pietrow. – Proponuję, żebyście robili swoje. Potrzebujecie pomocy?

– Dam ci znać, jeśli będziemy potrzebowali – odrzekł Austin i podszedł do drabinki, która prowadziła po ścianie nadbudówki na mostek.

– Powodzenia! – zawołał Pietrow.

Austin i Zavala byli w połowie drogi na górę, gdy zaczęły nadchodzić przerażające meldunki od drużyn Omega. Austin zatrzymał się, żeby przekazać Zavali złe wiadomości, które usłyszał.

– Opadły wszystkie bomby – powiedział.

Zavala wspinał się pierwszy. Przystanął przed wejściem na następny pokład, odwrócił się do Austina i wyrzucił z siebie potok hiszpańskich przekleństw.

– I co teraz? – zapytał.

W odpowiedzi Austin błyskawicznie uniósł rękę i wycelował rewolwer w Zavalę. Joe zamarł. Huknął strzał. Pocisk minął głowę Zavali o centymetry. Podmuch rozwiał mu włosy. Z góry z łomotem spadło coś na pokład. Zavala zamrugał oczami, spoglądając na Kozaka rozpostartego na dole. Obok wyciągniętej ręki trupa leżała szabla.

– Przepraszam, Joe – powiedział Austin. – Ten facet właśnie zamierzał skrócić cię o głowę.

Zavala przesunął palcami po włosach w miejscu, gdzie przeszedł pocisk.

– W porządku. Zawsze chciałem mieć przedziałek po tej stronie.

– Z bombami już nic nie zrobimy – odrzekł ponuro Austin. – Ale możemy załatwić tego skurwiela, który je odpalił.

Przejął prowadzenie. Wspinali się coraz wyżej, dopóki nie dotarli pod skrzydła mostka, wystające z obu stron sterowni. Rozdzielili się. Austin wbiegł cicho po schodach. Przywarł plecami do ściany, przysunął się do otwartych drzwi i wyjrzał zza rogu. Przestronna sterownia tonęła w karmazynowej poświacie.

W sterowni był tylko jeden człowiek. Stał tyłem do Austina przed dużym monitorem komputerowym. Austin szepnął przez radio do Zavali, żeby czuwał, a on zbada sytuację. Wszedł do środka.

Charty Razowa musiały go wyczuć. Przybiegły pędem, stukając pazurami i merdając ogonami, i skoczyły na Austina. Odpychał je wolną ręką, ale psy zdradziły jego obecność. Zaintrygowany Razow odwrócił się i zmarszczył brwi. Wydał ostry rozkaz. Charty zaskomlały, podkuliły ogony, spuściły łby i wróciły do niego. Jego wąskie wargi rozciągnęły się w złowrogim uśmiechu.

– Spodziewałem się pana, panie Austin. Zawiadomiono mnie, że pan i pańscy przyjaciele jesteście na pokładzie. Cieszę się, że znów pana widzę. Szkoda, że musiał pan tak nagle przerwać swoją ostatnią wizytę.

– Może zmieni pan zdanie, kiedy przeszkodzimy panu w doprowadzeniu do końca pańskiej operacji.

– Trochę za późno na to – odparł Razow i wskazał monitor. Ekran był podzielony na trzy pionowe części. Każda pokazywała punkt szybko opadający w kierunku pofalowanowej linii dna morskiego.

– Wiem, że odpalił pan bomby.

– Więc wie pan, że nie może pan nic zrobić. Kiedy pociski uderzą w dno, wirniki wprowadzą je w głąb, gdzie nastąpi eksplozja. Wybuchy uwolnią hydrat metanu i szelf się zapadnie. Osunięcia wywołają tsunami, które zniszczą trzy z waszych głównych miast nadmorskich.

– Nie mówiąc o tym, że pański obłędny plan spowoduje globalne ocieplenie.

Razow wyglądał na zaskoczonego, potem uśmiechnął się i pokręcił głową.

74
{"b":"197102","o":1}