Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Dzień płynął całkiem miło, tyle że jak zwykłe cierpiałem z powodu 30 – minutowych przerw między gonitwami. 30 minut to o wiele za długo. Potworna strata czasu. Czułem, jak życie ze mnie wycieka. Siedzisz na ławce, a wokół wszyscy rajcują o tym, który koń powinien wygrać i dlaczego. Rzygać się chce. Chwilami odnosisz wrażenie, że jesteś w domu wariatów. Bo faktycznie jesteś. Każdy z tych przemądrzałych buców uważa się za mądrzejszego od całej reszty przemądrzałych buców, z którymi siedzi na kupie. A wśród nich ja.

Lubię, kiedy coś się dzieje naprawdę, kiedy kalkulacje sprawdzają się na mecie i życie nabiera sensu, zaczyna pulsować w jakimś rozsądnym rytmie.

Natomiast przerwy między gonitwami są dla mnie istną torturą; siedzisz otoczony brzęczącym, bzyczącym rojem ludzkim, niepoprawnym i niedouczonym, który na domiar złego stale cofa się w rozwoju. Często straszyłem moją biedną żonę Sarę, że nie pójdę na tor, tylko będę siedział przez cały dzień w domu, tuzinami płodząc nieśmiertelne poematy.

Jakoś udało mi się przetrwać tamto popołudnie i jechałem do domu z łupem w wysokości ponad 100 dolarów. Wracałem w tłumie ludzi pracy. Cóż to była za zgraja. Wkurwieni, wykończeni, bez grosza, pędzili do domu pieprzyć się, jeżeli mieli z kim, oglądać telewizję, kłaść się wcześnie, żeby. od rana pchać ten sam wózek.

Wjechałem na podjazd. Sara podlewała ogródek. Była wspaniałą ogrodniczką. W dodatku była pogodzona z moim szaleństwem. Żywiła mnie zdrowo, strzygła mi włosy, obcinała paznokcie u nóg i generalnie rzecz biorąc, trzymała mnie przy życiu na wiele sposobów.

Wysiadłem z auta i wszedłem do ogródka pocałować ją na powitanie.

– Wygrałeś coś? – spytała.

– Jasne, że tak. Parę groszy.

– Nie było żadnych telefonów.

– To wszystko dość okropne – stwierdziłem. – I to po tym, jak Jon zagroził, że utnie sobie palec i tym podobne. Naprawdę szczerze mu współczuję.

– Może powinieneś go był zaprosić na wieczór.

– Zaprosiłem, ale twierdził, że umówił się z kimś i ma związane ręce.

– Czyżby związek sadomasochistyczny?

– Tego nie wiem. Wiem tylko tyle, że umówił się z parą lesbijek. Chce się jakoś rozerwać.

– Zwróciłeś uwagę na róże?

– Tak, wyglądają wspaniale. Ta czerwień, ta biel, ta żółć. Żółty to mój ulubiony kolor, mógłbym go jeść łyżkami.

Sara z wężem w ręku podeszła do hydrantu i zakręciła kran. Razem weszliśmy do domu. Czasami życie bywa całkiem znośne.

35

Potem nagle, jakby nigdy nic, film ruszył od nowa. Wiadomość jak zwykle przekazał mi przez telefon Jon.

– Tak jest – zapewnił mnie – od jutra rusza produkcja.

– Nic z tego nie rozumiem. Myślałem, że film całkiem padł.

– Firepower upłynniła część swojego majątku. Filmotekę i parę hoteli w Europie. Na dodatek udało im się wyłudzić sporą pożyczkę od Włochów. Mówi się, że włoskie pieniądze trochę śmierdzą, ale cóż… pieniądz to w końcu pieniądz. Tak czy owak, chciałbym, żebyście jutro wpadli z Sarą na plan.

– Czy ja wiem…

– Jutro wieczorem…

– No dobrze… Gdzie i kiedy?

Siedzieliśmy z Sarą w boksie restauracji. Panował miły nastrój piątkowego wieczoru. Siedzieliśmy sobie z Sarą, kiedy nagle zjawił się Rick Talbot. Przysiadł się do nas i oto siedział w naszym boksie. Chciał tylko napić się kawy. Oglądałem go wiele razy w telewizji, jak prezentował filmy. Jego partnerem w programie był Kirby Hudson. Świetnie prowadzili swój program, często bardzo się przy tym emocjonując. W dodatku byli szalenie dowcipni. Żaden z licznych naśladowców ich stylu nie umiał im dorównać.

Rick Talbot wyglądał o wiele młodziej niż w telewizji. Sprawiał też wrażenie bardziej zamkniętego w sobie, nieomal nieśmiałego.

– Oglądamy cię często – powiedziała Sara.

– Dziękuję…

– Czy mógłbyś mi powiedzieć, co cię najbardziej wkurza w Kirby Hudsonie? – spytałem.

– Palec… Nie cierpię, kiedy pokazuje palcem…

Akurat nadeszła Francine Bowers. Wcisnęła się do boksu. Powitaliśmy ją wszyscy. Okazało się, że znają się z Rickiem. Francine miała przy sobie mały notatniczek.

– Słuchaj, Hank, chciałabym, żebyś opowiedział mi więcej o Jane. Była Indianką, prawda?

– Pół Indianką, pól Irlandką.

– Dlaczego piła?

– Picie było dla niej ucieczką, a także formą powolnego samobójstwa.

– Czy wziąłeś ją kiedykolwiek ze sobą gdzie indziej niż do baru?

– Wziąłem ją na mecz baseballowy na Wrigley Field, jeszcze w czasach, kiedy L.A. Angels grali w lidze Pacific Coast.

– I co?

– Oboje daliśmy nieźle w szyję. Jane wściekła się na mnie i zwiała, kiedy mieliśmy wsiadać do samochodu. Kilka godzin jeździłem rozglądając się za nią. Kiedy wreszcie wróciłem do domu, zastałem ją nieprzytomną na łóżku w naszym pokoju.

– Jaki miała głos? Głośno mówiła?

– Potrafiła milczeć godzinami. Potem nagle ni stąd, ni zowąd dostawała szału, zaczynała przeklinać, wrzeszczeć i ciskać przedmiotami. Trwało to zwykle jakieś 20 minut, po czym uspokajała się, piła i zaczynała od nowa. Bez przerwy wyrzucano nas z kolejnych mieszkań. Wyrzucono nas w sumie tyle razy, że nie byliśmy w stanie spamiętać wszystkich miejsc, w których mieszkaliśmy. Kiedyś, szukając mieszkania, zastukaliśmy do drzwi. Stanęła w nich właścicielka, która dopiero co nas wyrzuciła. Na nasz widok zbladła i z wrzaskiem zatrzasnęła drzwi.

– Jane już nie żyje? – zaciekawił się Rick Talbot.

– Od dawna. Nikt już nie żyje. Żaden z tych, z którymi piłem.

– Co ciebie trzyma przy życiu?

– Lubię pisać. Pisanie mnie podnieca.

– Poza tym karmię go witaminami, unikam tłuszczów w diecie, a z mięsa podaję wyłącznie ryby i drób – dodała Sara.

– Dalej pijesz? – spytał Rick Talbot.

– Głównie kiedy piszę albo znajduję się wśród ludzi. Nie czuję się najlepiej między ludźmi, a kiedy piję, przestaję odczuwać ich obecność.

– Powiedz mi jeszcze coś o Jane – poprosiła Francine.

– Hmm… Trzymała pod poduszką różaniec.

– Chodziła do kościoła?

– Kiedy jej odbiło, szła na coś, co nazywała „mszą przeciwkacową”. O ile sobie przypominam, msza zaczynała się o ósmej trzydzieści i trwała około godziny. Nie cierpiała mszy o dziesiątej, która potrafiła się wlec przez dwie godziny.

– Czy chodziła do spowiedzi?

– Nie pytałem…

– Czy mógłbyś opowiedzieć o niej coś, co by mi przybliżyło jej charakter?

– Może to, że chociaż zachowywała się koszmarnie klęła, była pierdolnięta i uwielbiała wypić wszystko, co robiła, robiła z pewną klasą. Łudzę się, że sam nabrałem przy niej pewnej klasy.

– Bardzo ci dziękuję. Myślę, że to wszystko jakoś mi pomoże.

– Nie ma za co.

Francine ulotniła się ze swoim notatnikiem.

– Chyba nigdy tak dobrze nie bawiłem się na planie – wyznał Rick Talbot.

– Co masz na myśli? – zaciekawiła się Sara.

– Ogólny klimat, klimat balangi, który unosi się czasem nad niskonakładowymi filmami. Tutaj wyczuwam go ze zdwojoną siłą…

Widać było, że nie łże. Oczy mu się świeciły. Uśmiechał się z niekłamaną radością. Zamówiłem jeszcze jedną kolejkę.

– Dla mnie tylko kawa – poprosił. Przyniesiono zamówienie do stolika.

– Patrzcie! Jest Sesteenov! – ucieszył się Rick.

– Kto taki? – spytałem.

– Zrobił ten genialny film o cmentarzach dla zwierząt. Ej, Sesteenov!

Sesteenov podszedł do nas.

– Siadaj – zaprosiłem. Sesteenov wcisnął się do boksu.

– Zamówić ci coś? – zaproponowałem.

– Nie, nie…

– Patrzcie – ucieszył się Rick Talbot. – Przyszedł Illiantovitch! Illiantovitcha znałem. Zrobił kilka dziwacznych, ponurych filmów, których tematem był triumf ludzkiej odwagi nad gwałtem, jaki niesie życie. Filmy, mimo ponurego patosu, były zupełnie niezłe.

Illiantovitch był bardzo wysoki. Chodził ze zwieszoną głową, wodząc oczami szaleńca, którymi przewiercał cię na wylot. Było to nieco krępujące.

35
{"b":"122972","o":1}