Литмир - Электронная Библиотека
A
A

33

Plan był zlokalizowany w 3 miejscach. Ekipę stale przerzucano z pokoju do pokoju, z zaułków w uliczki, z baru do baru.

W jednej z nocnych scen aktorzy mieli kraść kukurydzę z opustoszałej parceli, a potem uciekać przed policją.

Posadzona kukurydza czekała już na kradzież.

Wynajęcie parceli kosztowało 5 tysięcy dolarów. Parcela była obecnie własnością Ośrodka Rehabilitacji Alkoholików. Pinchot rozglądał się za czymś tańszym, w końcu jednak stanęło na tej właśnie parceli. Nawiasem mówiąc, tej samej, z której dama mojego serca kradła kukurydzę przed ponad 30 laty. Nową kukurydzę zasiano w tym samym miejscu, gdzie rosła kiedyś. Inne rzeczy nieco się pozmieniały. Kamienica, w której mieszkała moja luba, kiedy się do niej sprowadziłem, była teraz zajęta przez dom starców.

Sąsiadujące z opustoszałą parcelą solidne gmaszysko, gdzie mieściło się obecnie Centrum Rehabilitacji, w tamtych latach było popularną tancbudą, co dzień wypełnioną po brzegi, zwłaszcza w sobotnie wieczory. Cały parter zajmowała olbrzymia sala taneczna. Pod sufitem wolniutko obracały się wielkie świetliste kule. Orkiestra przygrywała do białego rana. Na jezdni stały rzędem eleganckie samochody. W niektórych czekali szoferzy.

Nienawidziliśmy tancbudy i jej klientów. Sami żyliśmy o pustym żołądku, żrąc się między sobą, na bakier z policją i właścicielką kamienicy, od kiedy wyszliśmy za kaucją z Lincoln Heights.

Teraz gmach roił się od nawróconych pijaków, którzy czytali Biblię, palili papierosa za papierosem i grali w bingo w dawnej sali tanecznej.

Tylko opustoszała parcela ani trochę się nie zmieniła. Przez te wszystkie dziesięciolecia nikt na niej nic nie postawił.

Francine i Jack mieli już za sobą kilka prób. Poznikali w przyczepach, a my staliśmy w pobliżu, czekając na rozpoczęcie zdjęć. Właśnie przytknąłem do ust butelkę piwa, kiedy czyjaś dłoń spoczęła na moim ramieniu. Stał za mną facet o miłej powierzchowności. Równo przycięta broda, miły uśmiech, miłe spojrzenie. Widywałem go przedtem, ale nie wiedziałem, kim jest. Nie miałem pojęcia, jaką funkcję pełni ani też o to nie dopytywałem. Prawdę mówiąc, podejrzewałem, że naprawdę jest jednym z kapusiów Firepower.

– Bardzo mi przykro – oświadczył ale nie wolno pić na planie.

– Dlaczego?

– Umowa, którą podpisaliśmy z właścicielami posesji, zezwala na filmowanie na tym terenie, zabrania jednak picia.

– Wody też?

– Pan dobrze wie, o czym mówię.

– Owszem, wiem, że eks – pijaczkowie nie mogą znieść widoku pijących.

– Oni nie uznają alkoholu.

– Przecież cały ten film obraca się wokół picia.

– Z trudem doszliśmy z nimi do porozumienia. Szkoda by było, gdyby pan zaprzepaścił nasze wysiłki.

– Niech ci będzie, brachu. Ale robię to dla Pinchota, nie dla ciebie.

Odszedł, unosząc swój notatnik z zaszczypniętymi kartkami. Kręcił szczupłym, gładkim tyłkiem. Aż się prosił, żeby mu dokopać.

Stanąłem plecami do budynku, pociągnąłem jeszcze raz i schowałem butelkę do kieszeni płaszcza.

– Mogą cię zobaczyć – przestraszyła się Sara.

– Chcesz powiedzieć, że wszyscy eks – pijaczkowie wiszą w oknach, podglądając, jak piję piwo?

– Nie, ale wszędzie kręcą się ich ludzie.

– Dobra, będę pociągał w ukryciu.

– Stroisz fochy jak niektórzy z tutejszych gwiazdorów.

Sara miała rację. Nie miałem prawa stroić fochów. Czołowy aktor zarabiał 750 razy więcej ode mnie. Zjawił się Jon Pinchot.

– Sie masz, Saro… Sie masz, Hank…

Podobno Friedman rozesłał już nowe czeki. Czek dla mnie został wysłany na adres domowy, powinien już czekać w skrzynce. Nasza intryga się powiodła.

– Muszę już iść – powiedział Jon. – Zaraz zaczniemy kręcić scenę na poletku kukurydzy. Chodźcie popatrzeć. Powiecie mi, jak się wam podoba…

Wreszcie kamery poszły w ruch. Francine wbiegała na pagórek, na którym rósł zagon kukurydzy.

– Dajcie mi kukurydzy! – darła się.

Pamiętam, jak Jane wbiegła na ten pagórek, a ja wlokłem się za nią z wielkim worem butelek. Tylko że kiedy Jane wołała: „Dajcie mi kukurydzy”, to brzmiało tak, jakby chciała odzyskać całe życie, życie, którego nie zakosztowała, życie, z którym się rozminęła. Ta kukurydza miała być jej zadośćuczynieniem, jej zemstą, zewem triumfu.

Francine krzyczała: „Dajcie mi kukurydzy!” jękliwym, rozkapryszonym głosem, w którym nie było nawet cienia pijackiej desperacji. Szło jej nie najgorzej, ale to nie było to.

Kiedy zaczęła zrywać kolby, wiedziałem już, że to nigdy nie będzie to samo. Francine była aktorką, Jane była pijaną wariatką. Była klasycznym okazem skończonej wariatki. Jednak widz nie oczekuje od sztuki aktorskiej aż takiej doskonałości. Widz zadowala się przyzwoitą imitacją.

No więc Francine rwała kolby, upychając je do torebki, a Jack mówił: „Zalałaś się… Te kolby są jeszcze zielone…”

Zajechał wóz policyjny, migocąc czerwonymi światełkami i oślepiając kradnących blaskiem reflektorów. Francine i Jack zaczęli uciekać do domu, tak jak my wtedy z Jane. Właśnie dobiegali do windy, kiedy z megafonu rozległ się wrzask gliniarza: „STAĆ, BO STRZELAM!”

Jednak gliny wcale nie wyskoczyły za Jackiem i Francine, tylko siedziały w samochodzie. Kamery zatrzymały się.

Przez dobre parę minut rozglądaliśmy się z Sarą za Jonem Pinchotem. W końcu znaleźliśmy go, stał spokojnie gdzieś z boku.

– Słuchaj, stary, przecież gliny miały wyskoczyć z auta i biec za nimi.

– Wiem, ale drzwi w wozie się zacięły. Nie mogli wysiąść.

– Co takiego?

– Wiem, że to nieprawdopodobne. Będziemy musieli naprawić te drzwi i nakręcić całą scenę od początku.

– Strasznie nam przykro – pocieszyła go Sara.

Jon był przygnębiony. Zwykle kiedy coś mu nie szło, potrafił się z tego śmiać.

– Przyjdę do was, jak powtórzymy scenę.

Wróciliśmy na drugą stronę ulicy. Martwiłem się, że Jon jest taki oklapły. Zawsze promieniował jakąś wrodzoną pewnością siebie. Niektórzy nie lubili go za to, uważali, że się popisuję, ale jego pewność siebie była z gruntu szczera. Każdy z nas lubi strugać twardziela. Też nie należę do wyjątków. Widok Jona tracącego ducha sprawiał mi przykrość.

Francine, Jack i inni członkowie ekipy pochowali się do swoich przyczep. Nie cierpiałem długich przerw między ujęciami. Filmy kosztują majątek z tego powodu, że przez większość czasu nikt nic nie robi, tylko wszyscy czekają i czekają. Nic się nie dzieje, dopóki każda rzecz nie jest gotowa: kamera, światła; dopóki fryzjer się nie wyszcza, a konsultant nie skonsultuje. Wszyscy umyślnie opierdalają się w ten sposób, biorąc forsę za co się tylko da. Nikt poza jednym facetem nie może wetknąć wtyczki do gniazdka, dźwiękowiec wścieka się na asystenta reżysera, a aktorzy mają muchy w nosie, bo aktorzy zawsze mają muchy w nosie, i tak dalej. Cały czas odbywa się nieustające trwonienie wszystkiego. Nawet przy produkcji filmu o tak skromnym budżecie stale korciło mnie, żeby wrzasnąć: „RUSZCIE WRESZCIE DUPĄ, DO KURWY NĘDZY! WYSTARCZY 10 MINUT NA KAŻDĄ RZECZ, Z KTÓRĄ BABRZECIE SIĘ GODZINAMI!”

Nigdy nie odważyłem się tego powiedzieć. Byłem tylko scenarzystą, mało znaczącą pozycją w ich budżecie.

Wtem moje ego zostało dowartościowane. Na planie pojawiła się ekipa telewizyjna z Włoch i jeszcze jedna z Niemiec. Jedną i drugą kierowały kobiety. Obie chciały przeprowadzić ze mną wywiad.

– My pierwsi uzyskaliśmy zgodę – upierała się Włoszka.

– Tak, ale wy go całkiem wyeksploatujecie – denerwowała się Niemka.

– Taką mam właśnie nadzieję – oświadczyła Włoszka. Zasiadłem przed włoskimi jupiterami. Włączono kamerę.

– Co pan sądzi o kinie?

– Unikam jak mogę.

– Czym się pan zajmuje w czasie wolnym od pisania?

– Końmi. Gram na wyścigach.

– Czy konie pomagają panu w twórczości?

– Tak, pozwalają o niej zapomnieć.

– Czy w swoim filmie pije pan?

33
{"b":"122972","o":1}