– Rozejrzyjcie się jeszcze, żeby sobie wyrobić własne zdanie. Kupno domu to niezły wstrząs mózgu. Nie zamierzam was poganiać.
I Lila wyszła. Usłyszeliśmy, jak schodzi na dół. Wyszliśmy z Sarą na korytarz. Na postrzępionym sznurze wisiał stary zardzewiały dzbanek do kawy.
– O rany – powiedziała nagle Sara. – O rany!
– Co się stało?
– Widziałam już zdjęcia tego domu. Przypomniałam sobie wreszcie! Cały czas mi się wydawało, że skądś znam ten dom!
– Tak? Co to za dom?
– Jeden z domów, w których Charles Manson kogoś zamordował!
– Jesteś pewna?
– Tak, tak!
– Chodźmy stąd…
Zeszliśmy po schodach. Na dole czekali na nas Lila, Darlene i Podwójny Kwartet.
– I jak się wam podoba? – spytała Lila.
– Mam twoją wizytówkę z telefonem – powiedziałem. – W razie czego będziemy się kontaktować.
– Jeżeli jesteście artystami, spuścimy trochę cenę – zaproponowała Darlene. – Lubimy artystów. Jesteście artystami?
– Nie – zaprzeczyłem. – W każdym razie ja nie.
– Mogę wam jeszcze pokazać parę miejsc – ofiarowała się Lila.
– Dziękujemy – powiedziała Sara. – Jak na dzisiaj, widzieliśmy już dosyć. Musimy odpocząć.
Idąc do drzwi, musieliśmy się przecisnąć między stojącymi. Przez cały ten czas Podwójny Kwartet nie robił nic, tylko uśmiechał się i uśmiechał.
11
W domu czekały na mnie dwie koperty. Kiedy Sara poszła po butelkę, rozdarłem jedną. W środku znajdował się rękopis z dołączoną notatką:
Chinaski! Sram na ciebie! Kiedyś byłeś wielkim pisarzem! Teraz pieprzysz! Skończyłeś się! Moja babcia ględzi ciekawiej od ciebie! Za długo zaglądałeś do własnej dupy! Posłałem mój rękopis twojemu wydawcy. Odesłał mi go z listem: „Dziękujemy, że się pan do nas zwrócił, ale jesteśmy przeciążeni”. Ja mu jeszcze przeciążę dupę, złamasowi! Niech się udławi własnym gównem!
Wielcy poeci jak świat światem byli zapoznani! Świat boi się wielkich poetów! Kiedyś byłeś wielkim poetą, teraz dałoby się tobą najwyżej opatrzyć wrzoda! Obciągasz własnego ptaszka pod nieboskłonem rzygowin! Sprzedałeś rzeźnikowi własne jaja! Zabiłeś dziecko własnej miłości! Ty małpi wypierdku! Na wieki wieków!
Załączam moje najnowsze utwory…
Podpis kończył się zamaszystą linią w prawo, która zakręcała nad ostatnią literą nazwiska i okalała całość, tworząc coś, co wyglądało jak rysunek twarzy.
Koperta pękała ód wierszy, z których ani jeden nie był przepisany na maszynie. Wszystkie zostały nabazgrane niebieskim atramentem na żółtym, niebiesko żyłkowanym papierze.
Sara przyniosła wino i korkociąg, otwarła butelkę i nalała wina do dwóch kieliszków.
– Charles Manson – powiedziała. – Nic dziwnego, że chcieli tanio wynająć.
– Dobrze, że zapamiętałaś to zdjęcie.
Sara rozłożyła „Herald Examinera”, a ja zabrałem się za pierwszy wiersz:
POETA
mordują poetę
palą poetę
ignorują poetę
nienawidzą poety
ale księżyc zna
poetę
prostytutki znają
cierpienia poety
dają mu za darmo
z nabożeństwem
liżą mu futro
na jajach
poeta
nie umiera
nawet w godzinie śmierci
nie wychodzi z księżyca
podając
wszechświatowi
swój palec!
POETA SIĘ BAWI
cmoktam jej malinowe
cycki
cmoktam włoski
wokół
jej dupy
wylizuję
waniliowy orgazm
o świcie
ona
cmokta palce
u moich stóp
kicham przez kichę
ona śmieje się
zasypiamy.
Nie miałem ochoty zapoznawać się z resztą utworów. Wiedziałem, że wszystkie bez wyjątku będą traktować o POECIE.
Sara podniosła wzrok znad „Examinera”.
– Znowu ktoś ci przysłał wiersze do oceny?
– Tak, 3, 4 razy w miesiącu dostaję taką przesyłkę.
– Po co? Nie jesteś przecież wydawcą.
– Kochają mnie i nienawidzą.
– Jakie są te wiersze?
– Gorsze, niż mu się wydaje, ale to chyba przypadłość każdego z nas.
– Dostajesz czasem wiersze od kobiet, prawda?
– No. Niektóre dołączają rozebrane zdjęcia. Z propozycjami. Wyobrażają sobie, że pomogę im znaleźć wydawcę. Albo mają nadzieję, że skreślę parę słów na okładkę jakiejś niskonakładowej książczyny.
– Bezwstydne pizdy!
– Święte słowa!
Trąciliśmy się kieliszkami i wypiliśmy do dna. Dolałem do pełna.
Druga koperta była od Vina Marbada. Zajrzałem do środka:
STATUT KORPORACJI…
Zacząłem czytać. Całość napisana była prawniczym żargonem, który z trudem udało mi się przełożyć na zwykłą angielszczyznę. Natychmiast odkryłem ustęp, który zupełnie nie przypadł mi do gustu.
W przypadku orzeczenia przez psychiatrę sądowego niepoczytalności Prezesa Korporacji, pozostali członkowie Korporacji mogą większością głosów uchwalić równy podział majątku Korporacji pomiędzy jej członków.
Wziąłem pióro do ręki i przekreśliłem cały ustęp grubymi ciemnymi krechami. Dolałem sobie, uprzednio opróżniwszy kieliszek, i czytałem dalej:
W przypadku uznania Prezesa ww. Korporacji za niezdolnego do pełnienia obowiązków z powodu zażywania narkotyków bądź spożywania napojów wyskokowych, bądź też uznania jego aktywności seksualnej za nadmierną i sprzeczną z interesem publicznym i interesem Korporacji, ww. członkom przysługuje prawo przesunięcia Prezesa ww. Korporacji na niższe stanowisko i rozdzielenia aktywów Korporacji pomiędzy pozostałych członków.
Wziąłem pióro do ręki i zdecydowanie wykreśliłem ten ustęp. Wróciłem do lektury:
Jeżeli wiek Prezesa Korporacji zostanie uznany za zbyt podeszły…
Skreśliłem ustęp.
W przypadku nałogowego oddawania się grom hazardowym przez Prezesa Korporacji…
Krecha.
Prezes Korporacji jest uprawniony do głosowania na takich samych zasadach, jak pozostali członkowie Korporacji. Głosy wszystkich członków mają jednakową wartość…
Krecha.
Czytałem i czytałem. Włos jeżył się na głowic od tego barbarzyństwa. Byłem przerażony. Było tego z
17 albo 18 stron. Kiedy skończyłem, stronice były z góry na dół pokreślone czarnymi krechami.
Sara przyniosła następną butelkę. Odepchnąłem statut od siebie.
– Święci Pańscy, Święci Pańscy, rzygać się chce od czegoś takiego! Cóż za żałosne wypociny!
– No to nie podpisuj tego szajsu – zaproponowała Sara.
– W życiu – zarzekłem się.
Znalazłem kartkę papieru i napisałem:
Vin!
To jest szatański bełkot. Nie mogę.
Wepchnąłem wszystko razem do załączonej koperty zwrotnej i odłożyłem do wysłania na potem.
– To był długi dzień – zauważyła Sara.
– Charles Manson wcale nie jest jedynym zabójcą – dorzuciłem.
– Przynajmniej załatwił ich na miejscu – stwierdziła Sara. Inni robią to na odległość i trudno ich przyłapać na gorącym uczynku.
– Wypijmy jeszcze trochę, żeby się odnaleźć w naszej rzeczywistości zaproponowałem.
– Chodź, będziemy pili aż do wschodu słońca.
– Naprawdę?
– Jasne, czemu nie?
– Zalałaś się – stwierdziłem. Humor zdążył mi się już poprawić.