21
Spóźniliśmy się troszeczkę na przyjęcie, ale i tak nie było jeszcze specjalnego tłumu. Victora Normana posadzono o kilka stolików od nas. Kiedy zajęliśmy nasze miejsca z Sarą, kelner przyniósł nam wino. Białe. Cóż, przynajmniej za darmo.
Osuszyłem kieliszek i skinąłem na kelnera, żeby mi dolał.
Zauważyłem, że Victor popatruje na mnie.
Powoli zaczęli schodzić się goście. Pojawił się słynny aktor z wieczną opalenizną. Chodziły o nim słuchy, że nie opuszcza żadnego przyjęcia w Hollywood.
Sara trąciła mnie łokciem w bok. Przyszedł Jim Serry, podstarzały psychodeliczny guru łat sześćdziesiątych. Jego też stale widywało się na przyjęciach. Wyglądał na smutnego, zmęczonego i wypranego z inspiracji. Było mi go żal. Szedł od stolika do stolika. Kiedy podszedł do nas, Sara roześmiała się, zachwycona. Była dzieckiem lat sześćdziesiątych. Uścisnęliśmy sobie z Jimem dłonie.
– Sie masz, stary – powiedziałem.
Goście zaczynali się schodzić w szybkim tempie. Nie znałem prawie nikogo. Raz za razem machałem na kelnera, żeby mi dolewał. Wreszcie przyniósł pełną butelkę. Odstawił z chłupotem na stolik.
– Jak skończysz, przyniosę ci następną.
– Dzięki, koleżko.
Siedziałem trzymając na podołku prezencik dla Harry'ego Friedmana.
Zjawił się Jon. Przysiadł się do nas.
– Cieszę się, że jesteście z Sarą – powiedział. – Patrzcie, już się schodzą. Same zakazane typy. Mordercy i gangsterzy.
Jon uwielbiał takie gadki. Miał sporą wyobraźnię, która pomogła mu przeżyć niejeden dzień i niejedną noc.
Na salę wkroczył mężczyzna wyglądający na bardzo ważną personę. Rozległy się oklaski.
Porwałem prezent i rzuciłem się w jego stronę.
– Wszystkiego najlepszego, panie Friedman…
Jon rzucił się za mą i odciągnął mnie z powrotem do stolika.
– To nie jest Friedman! To Fischman!
– O…
Usiadłem.
Zauważyłem, że Victor Norman gapi się na mnie. Postanowiłem go przetrzymać. Kiedy znowu popatrzyłem w jego stronę, gapił się dalej. Wpatrywał się, jakby nie mógł uwierzyć w to, co widzi.
– No dobra, Victor – powiedziałem na głos – kropnąłem się i co z tego. Jeszcze nie powód, żebyś na mnie wybałuszał gały.
Odwrócił wzrok.
Wstałem i zacząłem się rozglądać za toaletą męską.
Wychodząc z kibla, pomyliłem drogę i wylądowałem w kuchni. W kuchni siedział ćmiąc papierosa chłopak, który rozwoził naczynia. Sięgnąłem do portfela, wyjąłem dychę i włożyłem mu do kieszonki na piersi.
– Nie mogę przyjmować napiwków, proszę pana.
– A to czemu?
– Po prostu mi nie wolno.
– Nie rozumiem, dlaczego rozwoziciel naczyń nie miałby przyjmować napiwków, skoro wszyscy biorą. Zawsze chciałem wozić naczynia na wózku.
Wyszedłem z kuchni, odszukałem drogę do sali, usiadłem przy stoliku.
– Victor Norman podszedł do mnie, jak cię nie było – szepnęła mi do ucha Sara. – Był mile ujęty tym, że nawet nie wspomniałeś o jego twórczości.
– Przyznasz, że byłem grzeczny.
– Byłeś.
– Byłem grzecznym chłopczykiem?
– Byłeś.
Popatrzyłem na Victora Normana. Odczekałem, aż też popatrzy na mnie. Kiwnąłem nieznacznie głową i puściłem do niego oko.
W tej samej chwili na salę wkroczył prawdziwy Harry Friedman. Część gości zerwała się z miejsc i zaczęła klaskać. Reszta wyglądała na znudzonych.
Friedman usiadł przy swoim stoliku. Podano spaghetti. Półmisek zaczął krążyć, Harry Friedman nałożył sobie porcję i natychmiast wziął się do jedzenia. Wyglądał na kawał żarłoka. Był gruby, fakt. Nosił stary garnitur i rozdeptane buty. Miał wielką głowę i tłuste policzki, w które ładował spaghetti. Jego wielkie oczy wyrażały smutek i podejrzliwość. W pomiętej koszuli na wysokości pasa brakowało guzika, toteż brzuch wylewał się na zewnątrz. Wyglądał jak wielki dzidziuś, który jakimś cudem wylazł z becika, błyskawicznie urósł i zaczął udawać dorosłego mężczyznę. Był w tym pewien urok, przed którym należało się mieć na baczności – mógł zostać użyty przeciwko tobie. Ani śladu krawata. Wszystkiego najlepszego, Harry!
Na salę weszła młoda, przebrana za policjantkę kobieta. Podeszła prosto do stolika Friedmana.
– JEST PAN ARESZTOWANY! – wrzasnęła.
Harry Friedman przestał jeść i uśmiechnął się. Usta miał mokre od spaghetti.
Policjantka zdjęła najpierw płaszcz, następnie bluzę mundurową. Miała ogromne piersi. Potrząsnęła nimi przed nosem Harry'ego Friedmana.
– JEST PAN ARESZTOWANY! – wrzasnęła.
Wszyscy zaczęli bić brawo, nie mam pojęcia dlaczego.
Friedman skinął na policjantkę, żeby nachyliła się w jego stronę. Przysunęła się bliżej, a on szepnął do niej coś, co było przeznaczone wyłącznie dla jej uszu.
Zabierz mnie do siebie. Zobaczymy, jak nam pójdzie.
Zapomniałaś pałki. Czy chciałabyś skorzystać z mojej?
Wpadnij do mnie. Wezmę cię do filmu.
Policjantka włożyła z powrotem bluzę, na nią płaszcz, a potem wyszła.
Ludzie zaczęli podchodzić do stolika Friedmana, żeby zamienić z nim parę słów. Wyglądał, jakby nikogo nie poznawał. Wkrótce skończył jeść i wziął się za wino. Spodobał mi się sposób, w jaki poczynał sobie z butelką.
Widać było, że naprawdę lubi wino. Po chwili wstał i zaczął krążyć po sali, zawisając nad kolejnymi stolikami, żeby pogadać z ludźmi.
– O Jezu Chryste – powiedziałem do Sary. – Popatrz tylko na to. Pasemko makaronu zwisa mu z kącika ust i nikt mu o tym nie mówi. Zwisa mu z ust!
– Widzę! Widzę! – podniecił się Jon.
Harry Friedman w dalszym ciągu krążył po sali, nachylając się nad stolikami, żeby porozmawiać. Nikt mu nic nie powiedział.
Wreszcie skierował się w naszą stronę. Kiedy był o jakiś stolik od nas, wstałem i podszedłem do niego.
– Panie Friedman – odezwałem się…
Zwrócił do mnie twarz monstrualnego niemowlaka.
– Słucham?
– Proszę się nie ruszać!
Chwyciłem za koniuszek makaronu i pociągnąłem. Pasemko odkleiło się.
– Nie mogłem już patrzeć, jak pan chodzi z tym dyndającym makaronem.
– Dziękuję – powiedział.
Wróciłem do stolika.
– No, no – skomentował Jon. – Co o nim sądzisz?
– Już ci mówiłem. Poza Lido Maminem nie widziałem takiego drugiego. – To bardzo miło z twojej strony, że zdjąłeś mu ten makaron pochwaliła Sara. – Nikt się na to nie zdobył. Bardzo ładnie się zachowałeś.
– Dziękuję. Tak naprawdę to ja jestem bardzo miłym facetem.
– Tak? A co niby takiego miłego ostatnio zrobiłeś?
Nasza butelka zaświeciła dnem. Udało mi się ściągnąć uwagę kelnera. Niechętnie ruszył w moją stronę z następną butelką.
Ja tymczasem zachodziłem w głowę, co też ostatnio zrobiłem miłego.
22
Ruszyły przygotowania do produkcji. Wydawało się, że wszystko jest na dobrej drodze, kiedy nagle zadzwonił telefon. Mówił Jon.
– Mamy kłopoty…
– Co się stało?
– Friedman i Fischman…
– Tak?
– Chcą się pozbyć moich współproducentów, Tima Ruddy'ego i Lance'a Edwardsa…
– Ruddy'ego poznałem, Edwardsa nie… Co się dzieje?
– Obaj od dawna pracują ze mną nad tym filmem. Władowali w niego sporo czasu i pieniędzy. Teraz Friedman z Fischmanem chcą ich wykopać. Dociskają mnie z każdej strony. Wszystkim obcięto wynagrodzenia. Firepower ma poważne kłopoty. Dobrała się do nich Izba Kontroli. Ich akcje dochodziły do 40, teraz spadły do 4.
– O – o.
– „Pozbądź się tych gości – mówią mi. – Nie są nam potrzebni.” „Kiedy mi są potrzebni” – mówię. „Do czegóż takiego są ci potrzebni, czego my nie potrafilibyśmy załatwić?” – pytają. „Przecież podpisaliście z nimi umowę” – mówię. „Chyba wiesz, co to jest umowa? – pytają i sami odpowiadają: – Nic wielkiego. Dokument podlegający renegocjacji.”
– Jezu…
– Dokręcają śruby ile wlezie i mają zamiar dokręcać do oporu… Już się zgodziłem nakręcić film w 32 dni zamiast 34. Bez przerwy robią cięcia budżetowe… Nie odpowiada im mój dźwiękowiec… Nie odpowiada im mój operator… Chcą kogoś tańszego. „No i musisz się pozbyć tych producentów – mówią mi. – Do niczego nie są nam potrzebni…”