Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Ojej! Ale mnie pan przestraszył!

– Przepraszam – zaczął tłumaczyć się Jon. – Po prostu chciałem wypróbować…

– Dla kogo miała być kawa?

– Dla mnie – powiedziałem. – Dziękuję.

Rose podała mi filiżankę. Cholernie potrzebowałem kawy.

Wychodząc rzuciła nam przez ramię zatroskane spojrzenie.

– Panowie Friedman i Fischman wyrażają najgłębsze zaniepokojenie pańskim obecnym stanem ducha.

– Przestań pan truć, panie Zutnick. Albo zrzekną się praw do filmu, albo pierwszy kawałek mojego ciała zostanie złożony tutaj!

Jon puknął końcem black and deckera w sam środek blatu biurka Zutnicka.

– Ależ panie Pinchot, nie musi pan przecież…

– WŁAŚNIE ŻE MUSZĘ! A PAŃSKI CZAS SIĘ KOŃCZY! ŻĄDAM ZRZECZENIA SIĘ PRAW DO FILMU! I TO JUŻ!

Zutnick odwrócił się do mnie.

– Jak panu smakuje kawa, panie Chinaski?

Jon wcisnął przełącznik black and deckera i uniósł lewą dłoń, prostując mały palce. Zamachnął się piłą, której ostrze wirowało wściekle.

– ZACZYNAM!

– ZGODA! – wrzasnął Zutnick.

Jon zdjął palec z przełącznika.

Zutnick wysunął środkową szufladę biurka. Wyjął dwa znormalizowane arkusze tekstu i pchnął w stronę Jona. Jon wziął tekst do ręki, usiadł i zaczął czytać.

– Panie Zutnick – poprosiłem – czy mógłbym jeszcze dostać kawy?

Obrzucił mnie nieprzytomnym spojrzeniem. Nacisnął klawisz interkomu.

– Jeszcze jedną kawę, Rose… Czarną…

– Jak black and decker – zażartowałem.

– Panie Chinaski, to nie jest śmieszne…

Jon ciągle czytał.

Zjawiła się kawa.

– Dziękuję, Rose…

Jon nadal czytał, a my czekaliśmy. Black and deckera położył sobie na kolanach.

– Nie, to mnie nie zadowala – oświadczył w końcu.

– Co?. – zdumiał się Zutnick. – TO PRZECIEŻ JEST PEŁNE ODSTĄPIENIE OD WSZELKICH PRAW!

– Punkt „e” musi zostać całkowicie wykreślony. Zawiera zbyt wiele niejasności…

– Czy mógłbym rzucić okiem? – spytał Zutnick.

– Proszę bardzo.

Jon położył papiery na ostrzu black and deckera i podsunął Zutnickowi. Zutnick zdjął je z piły nie bez obrzydzenia. Zaczął studiować punkt „e”.

– Nie widzę tu nic podejrzanego…

– Proszę wykreślić…

– Naprawdę zamierza pan odciąć sobie któryś z palców?

– Owszem. Odetnę również któryś z pańskich, jak mi się spodoba.

– Jak mam to rozumieć? Pan mi grozi?

– Proszę zwrócić uwagę na fakt, że nie mam nic do stracenia. W przeciwieństwie do was.

– Umowa podpisana w takich okolicznościach może zostać unieważniona.

Rzygać mi się chce, Zutnick, jak pana słucham. Proszę wykreślić punki „e”, bo odetnę sobie palec. I TO JUŻ!

Jon wcisnął przełącznik. Black and decker ruszył z warkotem. Jon Pinchot wyprostował mały palec lewej dłoni.

– STOP! – wrzasnął Zutnick.

Jon wyłączył piłę.

– ROSE! Proszę przyjść do nas… – rzucił Zutnick do interkomu.

– Panowie życzą sobie jeszcze kawy? – spytała Rose wchodząc.

– Dziękujemy, Rose. Chciałbym, żebyś jeszcze raz przejrzała i przepisała umowę z pominięciem punktu „e”. Będę czekał.

– . Tak jest, panie Zutnick.

Siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu.

– Może pan już wyjąć z kontaktu to urządzenie – odezwał się w końcu Zutnick.

– Jeszcze nie – oświadczył Jon. – Jeszcze sprawa nie została doprowadzona do końca.

– Naprawdę znalazł pan innego producenta?

– Jasne, że tak…

– Zechce pan zdradzić jego nazwisko?

– Proszę bardzo. Hal Edleman. Friedman wie o tym.

Zutnick zamrugał. Słyszał o Edlemanie. Edleman to była wielka forsa.

– Czytałem scenariusz. Wydał mi się dość… nieskomplikowany.

– Czy czytał pan poza tym cokolwiek z twórczości pana Chinaskiego? – indagował Jon.

– Nie, ale córka czytała zbiór opowiadań Stek marzeń.

– I?

– Uważa, że są wstrętne.

Wróciła Rose z przepisaną umową. Podała ją Zutnickowi. Zutnick przejrzał dokument, wstał i podszedł do Jona.

Jon jeszcze raz przeczytał całość.

– Bardzo dobrze.

Odniósł umowę na biurko, nachylił się i podpisał. Zutnick złożył swój podpis w imieniu Friedmana i Fischmana i już było po wszystkim. Każda ze stron zachowała swoją kopię.

Zutnick roześmiał się z ulgą.

– Adwokaci wykonują swój zawód w coraz dziwniejszych okolicznościach.

Jon wyciągnął z gniazdka wtyczkę black and deckera. Zutnick podszedł do szafki ściennej i wystawił na biurko butelkę i 3 kieliszki. Nalał wszystkim.

– Za naszą umowę, panowie…

– Za naszą umowę… – powtórzył Jon.

– Za naszą umowę – zawtórował scenarzysta.

Nie dość, że obaliliśmy po kieliszku brandy, to jeszcze udało nam się odzyskać nasz film.

Odprowadziłem Jona do jego samochodu. Cisnął black and deckera na tylne siedzenie i siadł za kierownicą.

– Jon? – spytałem z krawężnika. – Powiesz mi coś na serio?

– Jasne.

– Z tym black and deckerem, no wiesz, to zostanie między nami. Naprawdę chciałeś uciąć sobie palec?

– Oczywiście.

– No a potem? Miałeś zamiar odcinać sobie kolejne palce?

– Pewnie. Jak już raz zaczniesz, to nie ma końca.

– Odważny z, ciebie gość.

– Ee, tam. Tak naprawdę to jestem głodny.

– Czy mogę cię zaprosić na śniadanie?

– Czemu nie… Znam fajne miejsce… Jedź za mną…

– Dobra.

Ruszyliśmy z Jonem przez Hollywood, skąpany w blasku i cieniach Alfreda Hitchcocka, Laurela i Hardy'ego, Clarka Gable, Glorii Swanson, Myszki Miki i Humphreya Bogarta.

26

Przez jakiś tydzień nie wydarzyło się nic specjalnego. Właśnie bawiłem się na dywanie z jednym z kotów, kiedy zadzwonił telefon. Odebrała Sara.

– Słucham? O, cześć, Jon. Tak, jest w domu. W poniedziałki i wtorki nie ma gonitw. Co? Rany, ale heca… Zaczekaj, dam ci Hanka.

Podniosłem się z dywanu i wziąłem słuchawkę do ręki.

– Cześć, Jon.

– Hank, jest obsuwa…

– Z czym?

– Z tym całym Edelmanem. Za 7 milionów dolców próbowali odsprzedać Taniec Jima Beama za naszymi plecami. Ludzie, których wynająłem, kiedy współpracowaliśmy z Firepower, żeby po cichu rozejrzeli się za innym sponsorem, donieśli mi, że ludzie Edlemana zaproponowali im odkupienie praw do filmu za 7 milionów.

– Przecież oni jeszcze nie mają żadnych praw.

– Udawali, że mają. Przedstawili scenariusz, budżet, aktorów. Za prawo do produkcji filmu żądali 7 milionów. Planowali cichcem podpisać umowę, a potem odkupić od nas prawa.

– Rany…

– Kolejny raz padamy ofiarą szajki oszustów. Koniec z Edlemanem. Mamy go z głowy. W tej sytuacji musimy rozejrzeć się za nowym producentem. Przykro mi, że cię niepokoję, ale chyba lepiej, żebyś wiedział.

– Jasne, że tak. Jak wam idzie?

– Dzwonimy do różnych ludzi. Przedstawiamy im sytuację przez telefon, oni na to: „Znakomicie, bierzemy ten film”. A potem czytają scenariusz i mówią: „Nie, dziękujemy”. Całe Hollywood nam podziękowało. Oto film z dwójką znanych aktorów i budżetem tak niskim, że nie ma siły, żeby nie przyniósł zysków, a mimo to wszyscy w tym mieście nam podziękowali. Wprost niebywałe!

– Scenariusz im się nie podoba – stwierdziłem.

– Na to wygląda.

– A mnie się oni nie podobają. Nie podobają mi się ani trochę.

– Cóż, będziemy próbować dalej. Muszą być jeszcze jacyś ludzie, którym nie proponowaliśmy filmu…

– To brzmi ponuro…

– Jakoś damy sobie radę.

– Cieszy mnie twój optymizm.

– Nie przejmuj się.

– Dobra…

Wróciłem na dywan bawić się z kotem w polowanie na kawałek sznurka.

– Znów z filmu nic nie wyszło – powiedziałem Sarze. – Nikomu się nie podoba scenariusz.

– A tobie się podoba?

– Myślę, że jest lepszy niż większość scenariuszy, jakie miałem w ręku, ale mogę się mylić. Przede wszystkim jest mi żal Jona.

Kot nie trafił w sznurek, za to wbił pazury w wierzch mojej dłoni. Pociekła krew. Poszedłem do łazienki i zalałem skaleczenie wodą utlenioną. Z lustra wyjrzała moja twarz; ot zwykły starszy pan, który napisał scenariusz. Niech to szlag.

25
{"b":"122972","o":1}