Литмир - Электронная Библиотека

– Byłem tutaj. Studiowałem. Chodziłem na zajęcia. Mój tygodniowy plan zajęć wisi tam na ścianie.

– Tuż przed tym, jak Sullivan poszedł na krzesło, wybrałeś się w jedną ze swoich dobroczynnych wycieczek?

– Nie. – Wskazał gdzieś w bok. Odwróciła się we wskazanym kierunku i zauważyła listę zajęć, przyklejoną taśmą do ściany. Podeszła bliżej i spisała godziny, miejsca i nazwiska profesorów. Profesor Morin i zajęcia „Media i przestępczość” też były na liście.

– Możesz to udowodnić?

– A muszę?

– Może.

– Więc może mogę.

Shaeffer usłyszała oddalony dźwięk syreny policyjnej. Jej krzyk zdawał się wdzierać w małą przestrzeń pokoju.

– … A on nigdy nie był moim kumplem – oznajmił Ferguson. – Tak naprawdę nienawidził mnie. A ja jego.

– Naprawdę? – Tak.

– Co wiesz o zamordowaniu jego matki i ojczyma?

– To pani sprawa?

– Odpowiadaj na pytanie.

– Nic. – Uśmiechnął się do niej, a po chwili dodał: – Nie. Wiem, co pisali w gazetach i co było w telewizji. Wiem, że zostali zabici na kilka dni przed jego egzekucją i że powiedział panu Cowartowi, że udało mu się w jakiś sposób zaaranżować te morderstwa. To było we wszystkich gazetach. Nawet znalazło się w „New York Timesie”, pani detektyw. Ale poza tym nic więcej. – Ferguson zdawał się odprężać. Jego głos nabrał nagle tonów kogoś, kto lubi potyczki słowne.

– Powiedz mi, jak mógłby zaaranżować te morderstwa. Ty przecież jesteś ekspertem od celi śmierci.

– To prawda, jestem. – Ferguson przerwał, namyślając się. – Jest parę różnych sposobów… – Zaśmiał się niesympatycznie. – Pierwsze, co bym zrobił, to zajrzałbym do listy odwiedzających. Zapisują każdego odwiedzającego, który wchodzi na blok śmierci. Każdy prawnik, dziennikarz, znajomy i członek rodziny. Wróciłbym do dnia, kiedy Sullivan zjawił się w celi śmierci, i sprawdziłbym każdą osobę, która od tego czasu u niego była. A było ich całe mnóstwo. Psychiatrzy i faceci z filmu i specjaliści z FBI. I oczywiście po jakimś czasie pan Cowart… – W głosie Fergusona pojawiło się lekkie ożywienie. – A potem porozmawiałbym ze strażnikami. Wie pani, co trzeba zrobić, żeby zostać strażnikiem na bloku śmierci? Trzeba w sobie, wie pani, mieć coś z mordercy, bo zawsze musisz mieć świadomość, że któregoś dnia może właśnie ty będziesz przywiązywał do krzesła jakiegoś biednego frajera. Trzeba chcieć to zrobić. – Podniósł rękę. – Będą pani mówili, że to taka praca jak inne, niczym się nie różni od reszty więzienia, ale to nieprawda. Do pracy w skrzydłach R, Q i S trzeba się zgłosić na ochotnika. Trzeba po prostu lubić to, co się robi. I lubić to, co może trzeba będzie zrobić w niedalekiej przyszłości. – Spojrzał na nią z nagłą czujnością w oczach. – A jeśli nie jest dla ciebie żadnym problemem przywiązanie kogoś do krzesła i patrzenie, jak mu pieką dupę, nie widzę, dlaczego miałoby być problemem przywiązanie kogoś do krzesła i poderżnięcie mu gardła.

– Nie powiedziałam, że mieli poderżnięte gardła.

– Było we wszystkich gazetach.

– Kto? – spytała. – Podaj mi jakieś nazwiska.

– Pani mnie prosi, żebym pani pomógł?

– Nazwiska. Z kim byś rozmawiał na bloku?

Potrząsnął głową.

– Nie wiem. Ale byli tam różni. Wystarczyło na nich spojrzeć. Cela śmierci jest społecznością morderców. Nie trzeba specjalnej inteligencji, żeby wyłowić strażników, którzy byli po drugiej stronie barykady. – Ferguson nadal się nieprzyjemnie uśmiechał. – Niech pani jedzie i sama zobaczy. Nie trzeba wybitnie bystrego detektywa, takiego jak pani, żeby się zorientować, kto jest skrzywiony, a kto nie.

– Społeczność morderców – powtórzyła. – A pan, panie Ferguson, gdzie pan w tym wszystkim pasował?

– Nigdzie. Trzymałem się na uboczu.

– Ile trzeba by zapłacić?

Wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Dużo? Mało? Trudno oceniać w ten sposób, bo często właściwa osoba zrobi niewłaściwą rzecz z wielu najróżniejszych powodów.

– Jak pan to rozumie?

– Weźmy na przykład Blaira Sullivana. Prawdopodobnie zabiłby panią zupełnie bez powodu, tak dla czystej przyjemności, co, pani detektyw? Nie spotkała pani jeszcze nikogo takiego? Pewnie nie. Za młoda pani jeszcze jest i za bardzo niedoświadczona. – Obserwował ją bacznie, gdy zmieniła pozycję. – I wie pani co, są faceci w celi, którzy tak nienawidzą policjantów, że załatwiliby jednego czy dwóch zupełnie za darmo. I cieszyliby się każdą minutą. Szczególnie jeśli udałoby im się to jakoś wydłużyć. Wie pani, żeby trochę trwało. – Drwił z niej wyraźnie, używając niskich, śpiewnych tonów. – A już szczególną przyjemność sprawiłoby im zabicie pani policjant, nie sądzi pani? Szczególną, rzadką i okropną przyjemność.

Nie odpowiedziała, pozwalając brutalnym słowom spłynąć po niej jak zimna woda.

– … Albo weźmy pana Cowarta. Wydaje mi się, że za dobry materiał byłby w stanie zrobić absolutnie wszystko. A jak pani myśli?

Poczuła nagły przypływ energii.

– A pan, panie Ferguson? Jakiej zapłaty by pan zażądał za zabicie kogoś? Uśmiech zniknął z jego twarzy.

– Nigdy nikogo nie zabiłem. I nie zamierzam tego zrobić.

– Nie o to pytam, panie Ferguson. Jakiej zapłaty by pan zażądał?

– To by zależało – odparł lodowato.

– Zależało od czego? – naciskała.

– Zależało od tego, kogo miałbym zabić. – Wpatrzył się w nią nieruchomo przez oddzielającą ich szerokość pokoju. – Czy nie tak jest u wszystkich, pani detektyw? Są takie zabójstwa, które wymagałyby dużych pieniędzy. I inne, które zrobiłoby się za darmo.

– A co by pan zrobił za darmo, panie Ferguson? Znów się uśmiechnął.

– Trudno mi powiedzieć. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem.

– Naprawdę? A tym detektywom z okręgu Escambia powiedział pan co innego. I co innego stwierdziła ława przysięgłych.

Ledwo kontrolowana wściekłość zmąciła spokój jego twarzy. Odpowiedział niskim, nabrzmiałym złością tonem:

– To zostało ze mnie wybite. I pani o tym doskonale wie. Sędzia to w ogóle odrzucił. Nigdy nie zrobiłem nic złego tej dziewczynce. Sullivan tak, on ją zabił.

– A cena?

– W tym przypadku – stwierdził zimno Ferguson – ceną była przyjemność.

– A co z Sullivanem i jego rodziną? Jak pan sądzi, ile zapłaciłby za tamte śmierci?

– Blair Sullivan? Sądzę, że zapłaciłby własną duszą, żeby tylko zabrać ich z sobą. – Ferguson pochylił się do przodu, zniżając głos. – Wie pani, co mi powiedział, zanim jeszcze doszedłem do tego, że to on zabił tę małą dziewczynkę, dzięki czemu znalazłem się w celi? Miał zwyczaj opowiadać o raku. Jak jakiś cholerny doktorek, tyle o tym wiedział. Zaczynał po prostu mówić o zdeformowanych komórkach, strukturach molekularnych, o degeneracji DNA i o tym, jak to niewidoczne, mikroskopijne zło niepostrzeżenie niszczy człowieka od wewnątrz, wdzierając się w najczarniejsze, najbardziej niedostępne zakamarki, docierając do płuc, do odbytnicy, do trzustki i mózgu, i absolutnie wszędzie, aż w końcu człowiek zgnije, ani się spostrzeże. A kiedy kończył już swój wykład, rozpierał się wygodnie i stwierdzał, że on jest dokładnie tym samym, że niczym się nie różni. Co pani o tym wszystkim sądzi, pani detektyw?

Ferguson oparł się, jakby się odprężając, Shaeffer widziała jednak grę napiętych mięśni pod jego bluzą. Nie odezwała się, podjęła tylko swą wędrówkę po mieszkaniu, czując, jak podłoga chwieje się lekko pod stopami.

– Rozmawiał z panem o śmierci? Ferguson pochylił się naprzód.

– W celi śmierci jest to częsty temat.

– I czego się pan dowiedział?

– Dowiedziałem się, że jest to najzwyklejsza rzecz pod słońcem. Jest dosłownie wszędzie, gdziekolwiek się człowiek obejrzy. Ludzie myślą, że umieranie jest czymś szczególnym, ale tak nie jest, prawda, pani detektyw?

– Niektóre śmierci są szczególne.

– To muszą być te, którymi pani się interesuje.

– Dokładnie. – Zobaczyła, jak się pochyla naprzód, uprzedzając jakby jej następne pytanie.

– Lubi pan buty sportowe? – zapytała nagle. Przez mgnienie wydało się jej, że to czyjś inny głos zabrzmiał w pokoju. Wyglądał na lekko zaskoczonego.

92
{"b":"110015","o":1}