Литмир - Электронная Библиотека

– Dobra – powiedział starszy – poczekamy tutaj. – Odwrócił się do Fergusona. – Mam dobrą pamięć do twarzy, gówniarzu – syknął szeptem. – Twoja zajęła właśnie czołowe miejsce na mojej liście.

Ferguson wykrzywił się do niego. – A twoja na mojej.

Zaczął zamykać drzwi, natychmiast jednak muskularne ramię młodszego z policjantów wystrzeliło mu naprzeciw, przytrzymując drzwi.

– Zostaną otwarte. Przynajmniej obejdzie się bez kłopotów. Ręka Fergusona odpadła od drzwi.

– Jak sobie życzycie.

Odwrócił się i wprowadził Shaeffer do mieszkania.

– Znam takich jak oni. Zupełnie jak połowa klawiszy na bloku. Myślą, że muszą być cholernie twardzi. Nawet nie wiedzą, co to znaczy być naprawdę twardym.

– A co to znaczy, panie Ferguson?

– Być twardym, to znać datę i godzinę. Wiedzieć, że jesteś zdrowy jak koń, ale społeczeństwo właśnie zafundowało ci śmiertelną chorobę. Być twardym, to wiedzieć, że każdy oddech zbliża cię bardziej do tego ostatniego. – Zatrzymał się na środku małego pokoju dziennego. – A co z panią, pani detektyw? Myśli pani, że jest pani twarda?

– Wtedy, kiedy muszę – odparła.

Nie roześmiał się, tylko spojrzał na nią z mieszanką niedowierzania i kpiny.

– Niech pani siada – powiedział. Sam usiadł na dobrze wysłużonej kanapie.

– Dziękuję – odparła. Ale nie usiadła. Zamiast tego zaczęła chodzić po pokoju, rozglądając się, jednocześnie nie spuszczając go z oka. Było to coś, czego ją nauczono. Bądź zawsze na nogach, kiedy podejrzany siedzi. Prawie każdego to zdenerwuje i sprawi, że pytający będzie wydawał się mocniejszy. Jego oczy uważnie ją obserwowały.

– Szuka pani czegoś? – Nie.

– To proszę mówić, czego pani chce.

Podeszła do okna i wyjrzała. Mogła stąd dostrzec czerwony samochód alfonsa i całą ulicę, pustą o tej porze.

– Nie bardzo jest na co popatrzeć – stwierdziła. – Dlaczego by ktoś chciał tutaj mieszkać? Szczególnie jeśliby nie musiał.

Nie odpowiedział.

– Prostytutki na rogu. Dom wariatów dwa domy dalej. Co jeszcze? Złodzieje. Gangi. Narkomani… – Spojrzała twardo na niego. – Mordercy. I pan.

– To prawda.

– A kim pan jest, panie Ferguson?

– Studentem.

– Są jeszcze jacyś inni studenci w okolicy?

– Nie znam żadnego.

– Więc dlaczego pan tutaj mieszka?

– Bo mi odpowiada.

– Pasuje pan tu?

– Tego nie powiedziałem.

– Więc dlaczego?

– Jest bezpiecznie. – Roześmiał się cicho. – Najbezpieczniejsze miejsce na ziemi.

– To żadna odpowiedź.

Wzruszył ramionami.

– Żyje się wewnątrz siebie. Nie w tamtym świecie. W środku. Pierwsza lekcja, której się człowiek uczy w więzieniu. Pierwsza z wielu. Myśli pani, że zapomina się, tylko dlatego że się stamtąd wyszło? A teraz niech mi pani powie, czego pani tu szuka.

Zamiast odpowiedzieć, nadal krążyła po niewielkim mieszkaniu. Zajrzała do sypialni. Stało tam wąskie łóżko i samotna, odrapana, drewniana szalka w brązowym kolorze. Dostrzegła kilka ubrań, wiszących w ciemnej szafie wciśniętej we wnękę. W kuchni rezydowała mała lodówka, kuchenka i zlew. Na suszarce obsiąkały wyszczerbione, nie wyróżniające się niczym talerze i kubki.

Wracając do pokoju, zauważyła w rogu mały stolik, a na nim maszynę do pisania i rozrzucone kartki. Obok regalik z pustaków, na które położono surowe deski. Podeszła do biurka i zaczęła oglądać książki poustawiane na półkach. Natychmiast poznała kilka tytułów: podręcznik medycyny sądowej, autorstwa dawnego naczelnego lekarza sądowego dla miasta Nowy Jork, książka traktująca o technikach identyfikacyjnych, stosowanych przez FBI, wydana przez rząd, trzecia o mediach i przestępczości, napisana przez dawnego profesora z Uniwersytetu Columbia. Przeczytała je kiedyś sama, studiując w akademii policyjnej. Było jeszcze wiele innych, wszystkie traktujące o przestępstwach i metodach wykrywania, wysłużone, widocznie nabyte z drugiej ręki. Wyciągnęła jednana chybił trafił i otworzyła. Niektóre fragmenty zakreślone były żółtym mazakiem.

– Pan to zaznaczał?

– Nie. Chcę wiedzieć, czego pani chce.

Odłożyła książkę, pozwalając oczom prześlizgnąć się po rozrzuconych na biurku kartkach. Zauważyła listę adresów, między którymi znalazło się również nazwisko Matthew Cowarta. Parę numerów z Pachouli i jakiś adwokat z Tampa, którego nazwisko nic jej nie mówiło. Wzięła kartkę do ręki i pokazała mu ją.

– Co to za ludzie? – spytała.

Jakby się zawahał, potem odparł:

– Muszę napisać listy. Do ludzi, którzy wspierali mnie w walce o wyjście z więzienia.

Odłożyła kartkę. Obok biurka dostrzegła stertę gazet. Przykucnęła i zaczęła je przeglądać. Wydania lokalne i same strony tytułowe. Niektóre z New Jersey, inne z Florydy. Zauważyła kopie „The Miami Journal”, „The Tampa Tribune”, „The St. Petersburg Times” i innych. Wybrała egzemplarz „The Newark Starledger”, zwracając uwagę na tytuł:

RODZINA OBIECUJE NAGRODĘ W SPRAWIE ZAGINIĘCIA CÓRKI

– Takie rzeczy pana interesują?

– Tak samo jak i panią – odparł Ferguson. – Nie jest tak? Kiedy bierze pani do ręki gazetę, jakie artykuły czyta pani najpierw?

Nie odpowiedziała, ale jeszcze raz rzuciła okiem na gazety. Na każdej stronie była jakaś informacja o popełnionym przestępstwie. Inne tytuły zdawały się wyskakiwać w jej stronę:

POLICJA SZUKA SPRAWCÓW NAPADU

NIC NOWEGO W SPRAWIE PORWANIA DZIEWCZYNKI

– Skąd pan ma te gazety?

Spojrzał na nią.

– Od czasu do czasu wracam na Florydę. Przemawiam w kościołach, w klubach osiedlowych dla czarnych. Przed takimi ludźmi, którzy rozumieją, jak zupełnie niewinny człowiek może trafić do celi śmierci. Ludźmi, którzy nie dziwią się, że spokojny czarny jest ciągle niepokojony przez gliniarzy. Którzy nie byliby zdziwieni słysząc, jak jakiś nieudaczny detektyw od zabójstw nachodzi niewinnego czarnego za każdym razem, kiedy nie może poskładać do kupy jakiejś sprawy. – Nadal nie spuszczał z niej wzroku, gdy odkładała na miejsce gazetę. – Studiuję kryminologię. Media i przestępczość. Środy wieczorem, od piątej trzydzieści do siódmej trzydzieści. Przedmiot fakultatywny. Profesor Morin. Dlatego zbieram gazety.

Raz jeszcze rzuciła okiem na biurko.

– Jak na razie mam same piątki – dodał. Następnie wrócił do poprzedniego, kpiącego tonu. – A teraz proszę mi wreszcie powiedzieć, czego pani właściwie chce.

– W porządku – odparła. Nieustępliwość jego spojrzenia sprawiała, że czuła się coraz bardziej nieswojo. Odeszła od biurka i odwróciła się, stając naprzeciw niego. – Kiedy był pan ostatnio na Florida Keys? Konkretnie w górnej części Keys. Islamorada. Marathon. Key Largo. Kiedy był tam pan ostatnio, przemawiając do jakichś grup osiedlowych? – Nie starała się nawet ukryć sarkazmu.

– Nigdy nie byłem na Keys – odparł.

– Nie?

– Nigdy.

– Oczywiście, gdyby był ktoś, kto twierdziłby coś wręcz przeciwnego, dawałoby to do myślenia, nie sądzi pan? – Kłamała z łatwością, ale zawoalowana groźba spłynęła po nim bez śladu.

– Znaczyłoby to tylko, że ktoś udziela pani nieprawdziwych informacji.

– Zna pan ulicę Tarpon Drive? – Nie.

– Dom numer trzynaście. Był pan tam kiedyś? – Nie.

– Twój przyjaciel Cowart zawitał tam. Nie zareagował.

– Wiesz, co tam znalazł? – Nie.

– Dwa trupy.

– Czy dlatego pani tu jest?

– Nie – skłamała. – Jestem tu, bo czegoś nie rozumiem. Surowość dźwięczała zimno w jego głosie.

– Czego pani nie rozumie, pani detektyw?

– Ciebie, Blaira Sullivana i Matthew Cowarta. Zapadła krótka cisza.

– Nie pomogę w tym pani – powiedział. – Nie?

Ferguson miał niesamowitą zdolność sprawiania samą swoją nieruchomą obecnością, że ktoś czuł się nieswojo.

– W porządku. W takim razie powiedz mi, co robiłeś w czasie, kiedy twój stary kumpel Blair Sullivan dostawał kocioł.

Przez twarz przemknął mu błysk zaskoczenia. Po chwili odpowiedział:

91
{"b":"110015","o":1}