Литмир - Электронная Библиотека

– Nie ma tego w odgórnie zatwierdzanych podręcznikach policyjnych – odparł Brown. – Ale masz rację. Zresztą miałeś rację przez cały czas. Ferguson powiedział ci prawdę. Właśnie tak skłoniliśmy go do gadania. Jest tylko jeden mały problem.

– Wiem jaki. – Dwóch mężczyzn popatrzyło na siebie w milczeniu. Cowart dokończył zawisłe w powietrzu zdanie: – Przyznał się do czegoś, co faktycznie zrobił. – Dziennikarz zawiesił głos, a po chwili dodał: – Tak przynajmniej mówicie. Tak uważacie.

Brown energicznie odchylił się do tyłu.

– Tak jest – powiedział. Wziął głęboki oddech, nie przestając potrząsać głową z niesmakiem. – Nigdy nie powinienem na to pozwolić. Miałem przecież tyle doświadczenia. Niemało w życiu widziałem. Wiedziałem dobrze, co może się stać, gdy to dostanie się w tryby systemu. Ale po drodze pozwoliłem, żeby różne rzeczy poszły nie tak. To prawie tak jak wtedy, gdy człowiek wjedzie nagle na lód samochodem. W jednej chwili jedziesz pełną parą, masz całkowitą kontrolę nad samochodem, a w następnej kręcisz się bezradnie, zmierzając do rowu, czując, jak jezdnia ucieka ci spod kół.

Brown podniósł do ust szklankę.

– Ale, widzisz, sądziłem, że jakoś się nam uda. Bobby Earl okazał się dla siebie najbardziej obciążającym świadkiem. Jego stary adwokat nie miał bladego pojęcia o tym, co robił. Więc dzięki dosłownie paru kłamstwom i nadinterpretacjom udało nam się wcisnąć skurwysyna prosto do celi śmierci. Myślałem sobie wtedy, że może się to faktycznie uda. Może nie będę już miał koszmarnych snów o małej Joanie Shriver…

– Wiem coś na temat koszmarów…

– A potem ty się pojawiłeś, zadając te wszystkie cholerne pytania. Odsłaniając wszystkie nasze drobne potknięcia, wszystkie misterne kłamstewka. Widząc od razu, jak doszło do skazania. Cholera. Im bardziej miałeś rację, tym bardziej cię nienawidziłem. Musiałem cię znienawidzić, rozumiesz? – Pociągnął ostatni łyk ze szklanki, potem postawił ją i ponownie napełnił.

– Dlaczego, kiedy przyszedłem zrobić z wami wywiad, przyznałeś się, że uderzyliście Fergusona w twarz? Chodzi mi o to, że to właśnie otwarło drzwi, pociągając za sobą całą resztę…

Detektyw wzruszył ramionami.

– Nie, tak naprawdę drzwi zostały otwarte, gdy Bruce’owi puściły nerwy. Kiedy zobaczyłeś całą tę frustrację i złość, byłem pewien, że uwierzysz w opowieść Fergusona o tym, jak go okładaliśmy. Myślałem więc, że mówiąc ci prawdę, małą część prawdy, o uderzeniu w twarz, uda mi się ukryć coś większego. Podjąłem ryzyko. Nie wyszło. Ale było blisko.

Cowart skinął głową.

– Tak jak z górą lodową – stwierdził.

– Prawda – odparł policjant. – Widzisz tylko piękny biały lód na górze. Nie dostrzegasz niebezpieczeństwa, które się czai pod powierzchnią.

Cowart roześmiał się w głos, chociaż nie było w tym śmiechu nawet krzty poczucia humoru; po prostu wyzwolenie długo blokowanej energii i nerwowa ulga.

– Jest tylko jeden drobny szczegół.

Detektyw również się uśmiechnął, mówiąc szybko, przerywając dziennikarzowi w pół słowa.

– Widzisz, ja wiem, co powiedział ci Blair Sullivan. To znaczy, nie wiem. Ale mogę się domyślać. I to jest ten mały szczegół, no nie?

Dziennikarz przytaknął.

– Powiedziałeś, że kim według ciebie jest Bobby Earl?

– Mordercą.

– No cóż, myślę, że możesz mieć rację. Oczywiście możesz też się mylić. Nie wiem. Lubisz muzykę, detektywie?

– Tak.

– Jaki rodzaj?

– Głównie pop. Czasami lekki jazz i rock z lat sześćdziesiątych, jak chcę sobie przypomnieć, że też byłem młody. Moje dzieci śmieją się wtedy ze mnie. Mówią, że jestem wczorajszy.

– Słuchasz czasami Milesa Davisa?

– Pewnie.

– To jest mój ulubiony kawałek.

Cowart wstał i podszedł do swojej wieży. Włożył kasetę do magnetofonu i odwrócił się do policjanta.

– Jeśli nie masz nic przeciwko temu, posłuchamy tylko końca, dobrze?

Włączył przycisk i melancholijny jazz wypełnił pokój. Brown wpatrzył się w reportera.

– Cowart, co ty, u diabła, wyprawiasz? Nie przyszedłem tu po to, żeby słuchać muzyki.

Cowart usiadł wygodnie.

– „Szkice hiszpańskie”. Bardzo sławne. Zapytaj każdego znawcę, a usłyszysz, że to niepowtarzalny przykład amerykańskiej kultury muzycznej. Te rytmy po prostu prześlizgują się w głąb ciebie, delikatne, a zarazem szorstkie. Prawdopodobnie myślisz, że ten utwór kończy się miło i spokojnie. Ale się mylisz.

Wabiące dźwięki rogów zamierały powoli i nagle zostały zastąpione przez zjadliwy głos Blaira Sullivana. Brown gwałtownie pochylił się do przodu na dźwięk pierwszych słów przestępcy. Wyciągnął szyję w stronę głośników, siedząc z naprężonymi jak struna plecami, słuchając całym sobą.

„… A teraz powiem ci prawdę o małej Joanie Shriver… śliczna Joanie Shriver… Cudowna, mała Joanie…” – Głos zgładzonego mężczyzny był drwiący, wyraźny, odbijający się echem od ścian.

„Numer czterdzieści” – powiedział z taśmy głos Cowarta. Śmiech nieżyjącego człowieka przeszył powietrze. Dziennikarz i porucznik policji siedzieli bez ruchu, pozwalając, by głos Sullivana otaczał ich szczelnym płaszczem. Kiedy nagranie dobiegło końca i taśma wyłączyła się, siedzieli jeszcze chwilę w ciszy, patrząc na siebie nieruchomo.

– Cholera – rzucił Brown. – Wiedziałem. Skurwysyn.

– Ano właśnie – odparł Cowart.

Brown wstał i zaczął uderzać zaciśniętą pięścią w dłoń. Czuł, jak całe jego wnętrze drga w nagłym przypływie energii, jakby słowa mordercy zelektryzowały powietrze. Przez zaciśnięte zęby wycedził:

– Mam cię, gnoju. Mam cię wreszcie.

Cowart nie poruszył się nawet, nadal siedział przygarbiony na kanapie.

– Nikt nikogo nie ma – powiedział z cichym smutkiem.

– O co ci chodzi? Kto jeszcze o tym wie?

– Tylko ty i ja.

– Nie powiedziałeś tym detektywom z Monroe?

– Jeszcze nie.

– Rozumiesz, że zatajasz informacje stanowiące kluczowy materiał dowodowy w sprawie o morderstwo? Zdajesz sobie sprawę, że to przestępstwo?

– Jaki materiał dowodowy? Zakłamany, cwany przestępca opowiada mi pewną historię. Wini innego człowieka za różne stworzone i niestworzone kawałki. Jakie to może mieć znaczenie? Dziennikarze bez przerwy słyszą różne rzeczy. Słuchamy, przemyślimy, odrzucamy. Ty mi powiedz: niby na co to jest dowód?

– Jego cholerne wyznanie. Opis śmierci jego matki i ojczyma. Jak to sobie wszystko sprytnie zorganizował. Tak jak powiedział, deklaracja umierającego może stanowić dowód w sądzie.

– Kłamał. Kłamał na prawo i lewo, w górę i na boki. Nie sądzę, że w ogóle był w stanie rozróżnić, co było prawdą, a co sam sobie wymyślił.

– Gówno prawda. Ta jego historia brzmi dla mnie bardzo prawdziwie.

– Bo chcesz, żeby była prawdziwa. Spójrz na to od innej strony. Przypuśćmy, że powiedziałbym ci, że w pozostałej części wywiadu Sully pozmyślał różne rzeczy. Przypisywał sobie morderstwa, których w żaden sposób nie mógł popełnić. Naginał fakty, jak się tylko dało. Był wspaniały w swym okropieństwie. Chciał imponować, lśnić, chciał być zapamiętany za swe osiągnięcia. Do diabła, o mało się nie przyznał do uczestnictwa w zabójstwie Kennedy’ego i do ukrycia ciała Hoffy. Więc gdybyś usłyszał to wszystko razem, takie przemieszane jak groch z kapustą, nie zacząłbyś się zastanawiać, czy mówił prawdę o jednym czy drugim nic nie znaczącym dla niego morderstwie?

Brown zawahał się chwilę.

– Nie.

Cowart popatrzył uważnie na detektywa.

– W porządku. Może.

– A co z nim i z Bobby Earlem? Dlaczego dokładnie zaczyna go sypać? Może był to jego sposób dokopania za coś Bobby’emu Earlowi. Co w tym wszystkim było prawdą? A teraz on już nie żyje. Nie ma go jak zapytać, chyba że wybierasz się na wycieczkę do piekła.

– Jestem skłonny dotrzeć i tam.

– Ja też.

Detektyw łypnął spod oka na Cowarta. Po chwili zmarszczki na jego czole wygładziły się nieco.

– Zdaje się, że zaczynam rozumieć.

– Co rozumieć?

– Dlaczego jest dla ciebie takie ważne, żeby nadal wierzyć w niewinność Bobby’ego Earla. Widzę teraz, dlaczego rozwaliłeś swoją chałupę. Rozpieprzyło ci się trochę to twoje spokojne, poukładane życie, kiedy usłyszałeś, co Sullivan miał do powiedzenia, co?

76
{"b":"110015","o":1}