Литмир - Электронная Библиотека

Po chwili jednak zdał sobie sprawę, że tak właśnie było.

Włączył światła, w których natychmiast zamigotały czerwone oczy oposa, najwidoczniej chętnego stawić czoło kołom samochodu. Tanny Brown trzymał mocno kierownicę obserwując zwierzę, które w ostatnim momencie dało nurka do pobliskiego rowu, do enklawy bezpieczeństwa.

W tej samej chwili porucznik zapragnął podobnie zaszyć się w jakimś bezpiecznym schronieniu.

Nie ma szans, powiedział sobie w duchu.

Jakiś czas potem skierował wóz na parking przed zajazdem Admirał Benbow na przedmieściach Pachouli. Tutaj wysadził Shaeffer i Cowarta. Stali na chodniku, a ich twarze oświetlał lśniący biały znak, na tyle jasny, że zwracał uwagę kierowców przejeżdżających autostradą międzyokręgową.

– Wrócę – rzucił krótko.

– Co masz zamiar zrobić?

– Zorganizować wsparcie. Chyba nie sądzicie, że powinniśmy jechać po niego sami, co?

Cowart pomyślał o tym, co Brown powiedział, gdy byli jeszcze w Newark. Nie przyszło mu do głowy, że mogą potrzebować wsparcia.

– O której godzinie? – zapytała Shaeffer.

– Wcześnie. Przyjadę po was przed świtem. Powiedzmy kwadrans po piątej…

– A potem?

– Pojedziemy do jego babki. Myślę, że właśnie tam będzie. Może zaskoczymy go w czasie snu. Może nam się poszczęści.

– A jeśli nie? Przypuśćmy, że go tam nie ma. Co wtedy?

– Wtedy zaczniemy szukać intensywniej. Myślę jednak, że właśnie tam go znajdziemy.

Skinęła głową. Wydawało jej się to proste, a zarazem niemożliwe.

– Gdzie teraz jedziesz? – zapytał jeszcze raz Cowart.

– Już mówiłem. Załatwić wsparcie. Może napisać parę raportów. Na pewno chcę sprawdzić, co z moją rodziną. Zobaczymy się tutaj przed wschodem słońca.

Uruchomił silnik i ruszył szybko, pozostawiając za sobą reportera i młodą detektyw, którzy wyglądali teraz jak para turystów zagubionych w obcym kraju.

Spojrzał w lusterko wsteczne i dostrzegł jeszcze, jak skierowali się do motelu. Wydawali się tacy mali i pełni sprzecznych odczuć. Skręcił i wtedy całkowicie zniknęli mu z pola widzenia. Poczuł, jakby coś zaczęło się w nim rozplątywać, jakby coś powiązanego ściśle zaczęło się rozluźniać. Czuł również eksplozję goryczy, czuł jej smak na języku. Skrzydła nocy otuliły go szczelnie i po raz pierwszy od wielu dni poczuł wewnętrzny spokój. Pozwolił, by policjantka i reporter odpłynęli daleko z jego myśli, lecz nie aż tak daleko, by stłumić płomienie gniewu.

Prowadził samochód szybko i zdecydowanie, pędząc przed siebie, lecz nie zmierzając w jakimś konkretnym kierunku. W tej chwili absolutnie nie miał najmniejszej ochoty na pisanie raportów czy załatwianie wsparcia. Księgowość śmierci może poczekać, powiedział sobie w duchu.

Shaeffer i Cowart zameldowali się w motelu i poszli do restauracji. Żadne z nich nie czuło się specjalne głodne, lecz była to odpowiednia godzina, więc posiłek wydawał się im rzeczą całkiem naturalną. Złożyli zamówieniu u kelnerki, która sprawiała wrażenie, jakby było jej niewygodnie w niebiesko-białym wykrochmalonym, o cały rozmiar za małym kostiumie, uciskającym jej obfite kształty, a szczególnie klatkę piersiową. Gdy czekali, Cowart przyjrzał się uważniej Shaeffer i zdał sobie nagle sprawę, że prawie nic o niej nie wie i że już sporo czasu siedzi naprzeciwko młodej kobiety. Była naprawdę atrakcyjną dziewczyną, pomimo swojej silnie emanującej osobowości przypominającej ostrze brzytwy. Pomyślał, że gdyby to wszystko wydarzyło się w Hollywood, odnaleźliby łączące ich uczucie i rzucili się sobie w objęcia. Chciał się uśmiechnąć, lecz zamiast tego pomyślał: Będę zadowolony, jeśli po prostu ze mną porozmawia. Nie był jednak nawet pewien, czy dziewczyna jest do tego zdolna.

– Zupełnie inaczej niż w Keys, co? – odezwał się. – Tak.

– Tam się wychowywałaś?

– Tak. Mniej więcej. Urodziłam się w Chicago, ale znalazłam się w Keys, gdy byłam bardzo młoda.

– Co cię skłoniło do pracy w policji?

– Czy to wywiad? Chcesz to włączyć do artykułu?

Cowart zaprzeczył ruchem ręki, lecz zdał sobie sprawę, że prawdopodobnie miała rację. Prawdopodobnie załączyłby każdy, nawet najmniejszy szczegół tego, co się wydarzyło.

– Nie. Próbuję najzwyczajniej pogadać. Nie musisz odpowiadać. Równie dobrze możemy pomilczeć i nie będę miał nic przeciwko temu.

– Mój ojciec był policjantem. Detektywem w Chicago. Zastrzelili go. Po jego śmierci przeprowadziliśmy się do Keys. Jak uciekinierzy. Pomyślałam, że praca w policji może mi się spodobać, więc zapisałam się do szkoły. Przeszło w genach, jak przypuszczalnie możesz myśleć. No i już wszystko wiesz.

– Od jak dawna…

– Dwa lata w wozach patrolowych, sześć miesięcy włamania i napady rabunkowe. Trzy miesiące w ciężkich zbrodniach. To cała historia.

– Czy zabójstwa w Tarpon Drive były twoją pierwszą ważną sprawą?

Zaprzeczyła ruchem głowy.

– Nie. Wszystkie przestępstwa są ważne. – Nie była pewna, czy przełknął to zawodowe kłamstwo, czy w ogóle je zauważył, ponieważ spuścił głowę przyglądając się uważnie sałatce; trochę chrupkiej sałaty z ćwiartką pomidora i z przyczepionym z boku dresingiem. Nadział pomidora na widelec, uniósł go do ust mówiąc:

– Numer sześć New Jersey.

– Co?

– Pomidory z Jersey. Prawdę mówiąc, jeszcze zbyt wczesna pora na nie, lecz ten sprawia wrażenie, jakby był o rok za stary, przynajmniej o rok. Wiesz, co z nimi robią? Zrywają je zielone, na długo zanim dojrzeją. Dzięki temu są naprawdę twarde, twarde jak kamienie. Podczas krojenia nie rozlatują się. Ani pestki, ani soczysty miąższ pomidora nie odczepiają się. Tego właśnie chcą restauracje. Oczywiście nikt nie zje zielonego pomidora, więc wstrzykuje im się czerwony barwnik, żeby wyglądały jak dojrzałe. Sprzedają je w miliardach sztuk do miejsc z szybką żywnością.

Popatrzyła na niego uważniej. Marudzi, pomyślała. No cóż, trudno go winić. Całe jego życie jest w strzępach. Może to nas łączy.

Przez kilka chwil siedzieli w milczeniu. Małomówna kelnerka przyniosła obiad i ustawiła talerze na stole przed nimi. Andrea Shaeffer nie mogła już dłużej wytrzymać.

– Powiedz mi, co według ciebie, u diabła, się stanie?

Jej głos brzmiał nisko, niczym konspiracyjny szept, lecz był przesycony ostrym, nie znoszącym sprzeciwu naleganiem. Cowart odchylił się nieco do tyłu i wpatrywał się w nią przez chwilę, zanim odpowiedział:

– Myślę, że znajdziemy Roberta Earla Fergusona u jego babki.

– I?

– I myślę, że porucznik Brown aresztuje go ponownie za zabójstwo Joanie Shriver – nawet jeśli okaże się to nie uzasadnione, lub za stawianie oporu policji. Może za składanie fałszywych zeznań pod przysięgą lub jako świadka zniknięcia Wilcoxa, lub za cokolwiek. A potem ty i on zbierzecie wszystko co wiemy do kupy i zaczniecie go przesłuchiwać, a ja napiszę artykuł i będę czekać na wybuch.

Cowart przerwał, wpatrując się w dziewczynę.

– Przynajmniej będzie pod ręką, a nie gdzieś poza zasięgiem robiąc to, na co będzie miał ochotę. Podsumowując, zostanie zatrzymany.

– I będzie to takie proste? Cowart potrząsnął przecząco głową.

– Nie – odparł. – To wszystko łączy się z niebezpieczeństwem i ryzykiem.

– Wiem o tym – powiedziała spokojnie. – Chciałam się tylko upewnić, że ty również o tym wiesz.

Cisza wypełzła na wierzch, umiejscawiając się w ich myślach przez kilka niezręcznych chwil, po czym Cowart odezwał się ponownie:

– To stało się tak szybko, no nie?

– Co masz na myśli?

– Wydaje się, że od chwili gdy Blair Sullivan poszedł na krzesło, upłynęło już sporo czasu, a przecież to dopiero kilka dni.

– Wolałbyś, żeby więcej? – spytała.

– Nie. Chciałbym tylko, żeby to wszystko już się skończyło.

Andrea Shaeffer zaczęła coś mówić, lecz nagle zmieniła zdanie i spytała:

– A co będzie, jeśli to się jeszcze nie skończy?

Cowart wahał się przez chwilę.

126
{"b":"110015","o":1}