Литмир - Электронная Библиотека

Cowart spostrzegł, jak Ferguson sztywnieje ze złości.

– A policja, Bobby Earl? Pomyśl o policji. Oni zawsze będą się zastanawiać. A kiedy coś się wydarzy… a wydarzy się, prawda, Bobby Earl? Kiedy coś się wydarzy, będą poszukiwali ciebie w pierwszej kolejności. Myślisz, że ile razy możesz to zrobić bez popełnienia błędu? Zapomnisz o czymś. Może ktoś cię zobaczy. Popełnisz błąd i cały świat zwali się na twoją głowę, i nie będziesz w stanie spojrzeć ponownie w górę, aż znajdziesz się tam, gdzie odbyliśmy naszą pierwszą rozmowę. Tym razem nie pojawi się żaden reporter z „The Miami Journal”, żeby pomóc ci odzyskać wolność.

Cowart obserwował, jak Ferguson spina się w sobie. Wściekłość na jego twarzy rozprzestrzeniała się jak ogień podsycany benzyną. Zauważył, jak ręka mężczyzny zmierza w kierunku myśliwskiego noża i poczuł nagle wszechogarniający strach mrożący krew w żyłach.

Jestem martwy, pomyślał.

Próbował znaleźć coś do obrony, lecz nie mógł oderwać oczu od Fergusona. Przez mgnienie oka przypomniał sobie: Potrzebowałem słowa. Słowa, które wezwałoby Tanny’ego Browna.

Ferguson uniósł się w krześle, lecz nagle znieruchomiał. Cowart czuł, że w pobliżu jego rąk znajduje się jedynie plik papierów. Ferguson usiadł powoli.

– Nie – powiedział. – Nie sądzę, żeby napisał pan ten artykuł.

– Dlaczego?

Ferguson spojrzał na stolik przed sobą, na którym Cowart postawił magnetofon. Przez chwilę wydawało się, że Ferguson przypatruje się, jak taśma magnetofonowa chłonie ciszę. Następnie odezwał się stanowczym, opanowanym głosem, pochylając się w kierunku magnetofonu.

– Ponieważ żadne słowo w nim nie byłoby prawdziwe. – Po kolejnej sekundzie bądź dwóch wyciągnął rękę i wyłączył magnetofon.

– Wie pan, dlaczego nie napisze pan tego artykułu? Powiem panu dlaczego. Istnieje wiele przyczyn, ale po pierwsze, ponieważ wie pan, czego pan nie posiada. Nie posiada pan żadnych faktów. Żadnego dowodu. Wszystko czym pan dysponuje to szalone połączenie przypadków i kłamstw. Wiem, że jakiś wydawca przyjrzy się temu i uzna, że w gazecie nie ma na to miejsca. Wie pan, czego jeszcze pan nie ma, panie Cowart? Wszystkie gazetowe artykuły składają się z frazesów typu „według kogoś”, „policja podała”, „rzecznicy potwierdzili” i wszelkiego rodzaju drugorzędnych dokumentów i raportów – stąd czerpie pan materiały do swego artykułu. Cała reszta miąższu jest po prostu szczegółami, które pan widział i słyszał, a nie widział pan ani nie słyszał niczego wystarczająco ważnego, żeby napisać artykuł. To jeden z powodów, dla których nie obawiam się pana, panie Cowart. Niech pan mi powie, czy ja pana przerażam?

Cowart skinął głową.

– No cóż, to dobrze. Czy myśli pan, że pański przyjaciel Tanny Brown również się mnie boi?

– Tak i nie.

– Dziwna odpowiedź jak na człowieka mającego aspiracje do precyzji. Co to znaczy?

– Chodzi mi o to, że on się obawia twoich posunięć. Nie sądzę jednak, żeby obawiał się ciebie.

Ferguson potrząsnął głową.

– Niech pan mi coś powie, dobrze? Dlaczego tak jest, że ludzie zawsze boją się czegoś, co im się przydarza? Osobisty strach. Jak pan teraz. Boi się pan, że mogę chwycić ten nóż myśliwski, podejść i poderżnąć panu gardło. Czy nie mam racji? Po prostu podejdę do ciebie i przetnę cię od jaj do gardła i wyrwę to, co chcę. Jak pan myśli? Myśli pan, że jestem tak doświadczonym mordercą, że mógłbym to zrobić. Potem, być może, krwawe resztki rzucę w jakieś miejsce i zrobię tak, żeby wyglądało, że wszedł pan tu przypadkiem, popełnił jakiś błąd i został złapany przez tubylców, wie pan, o co chodzi. Tutejsi ludzie nie bawią się w skrupuły z włóczącymi się tutaj białymi. Myślę, że mógłbym spreparować to tak, żeby wyglądało, jakby jakiś gang zabawił się krojąc białego reportera, który zabłądził szukając adresu. Myśli pan, że mogłoby mi się udać, panie Cowart?

– Nie.

– Myśli pan, że nie? Dlaczego nie, skoro jestem taki doświadczony?

– Nie myśl…

– Dlaczego nie?! – Ferguson zażądał ostro. Jego dłoń zacisnęła się na rękojeści noża.

– Krew – odpowiedział Cowart gwałtownie. – Ślady krwi. Nie mógłbyś usunąć ich dokładnie.

– Dobrze. Wal pan dalej.

– Być może ktoś widział, jak tutaj wchodziłem. Świadek.

– Dobrze, panie Cowart. Jest tutaj stara gospodyni, która zwraca uwagę na takie rzeczy. Mogła widzieć, jak pan tutaj wchodzi. Być może jeden z włóczęgów na zewnątrz przypomniałby sobie, że pana widział. To również możliwe, lecz to będą kiepscy świadkowie. Mów pan dalej.

– Może powiedziałem komuś, gdzie się wybieram.

– Nie. – Ferguson wyszczerzył zęby. – To nie oznaczałoby niczego. Nie ma dowodu, że kiedykolwiek tu pan dotarł.

– Odciski palców. Zostawiłem tu odciski palców.

– Nie przyjął pan filiżanki kawy, którą zaproponowałem. Tam mogły zostać odciski palców i ślina. Czego jeszcze pan dotknął? Biurka. Leżących na nim papierów. Mógłbym to wyczyścić.

– Nie mógłbyś być pewien. Ferguson uśmiechnął się ponownie.

– To prawda.

– Inne rzeczy. Włosy. Skóra. Mógłbym się bronić. Skaleczyć cię. To pozostawiłoby ślady twojej krwi na mnie. Znaleźliby je.

– Być może. Teraz przynajmniej pan myśli, panie Cowart.

Ferguson przechylił się do tyłu, wskazując nóż myśliwski.

– Zbyt wiele możliwości. Pod tym względem ma pan rację. Zbyt wiele dziur do przykrycia. Każdy student kryminalistyki wiedziałby o tym. – Ferguson wpatrywał się w niego uparcie. – Wciąż jednak nie sądzę, żeby napisał pan ten artykuł, panie Cowart.

– Napiszę – zauważył miękko Cowart.

– Wie pan co? Są inne sposoby na wycięcie czyjegoś serca. Nie zawsze trzeba używać dużego, myśliwskiego noża…

Ferguson sięgnął i chwycił za ostrze. Podniósł nóż machając nim tak, że słaba smuga szarego światła, które pokonało drogę od okna, odbiła się od stali.

– … Nie, proszę pana. Niezupełnie. Chodzi mi o to, że może pan pomyśleć, że to byłby najłatwiejszy sposób na wycięcie panu serca, panie Cowart, ale naprawdę nie jest.

Ferguson wciąż trzymał nóż przed sobą.

– Kto mieszka na Wildflower Drive numer 1215, panie Cowart?

Cowart poczuł falę osłabiającego gorąca.

– Na miłych przedmieściach Tampa. Codziennie jeździ żółtym szkolnym autobusem. Bawi się w parku kilka przecznic dalej. Lubi pomagać mamie w zakupach i patrzeć na swego małego braciszka. Oczywiście teraz nie mógłbyś zaopiekować się tym dzieckiem, prawda? I nie mam pojęcia, w jaki sposób mógłbyś zaopiekować się również matką. Rozwód sprawia czasami, że ludzie są przepełnieni uczuciem nienawiści, i dlatego nie mogę na pewno powiedzieć, co pan do niej czuje… ale ta mała dziewczynka? To zupełnie inna sprawa.

– Skąd wiesz o…

– Byli w gazecie. Po tym jak otrzymał pan nagrodę. – Ferguson uśmiechnął się do niego. – A ja lubię przeprowadzać badania. Dowiedzenie się o nich nie było zbyt trudne.

Strach całkowicie zapanował nad Cowartem. Ferguson mówił dalej, patrząc na reportera.

– Nie, panie Cowart. Nie sądzę, żeby napisał pan ten artykuł. Myślę, że nie ma pan żadnych faktów. Myślę, że nie ma pan żadnego dowodu. Czy nie mam racji, panie Cowart?

– Zabiję cię – wychrypiał Cowart.

– Zabijać mnie? Po co?

– Zbliż się tylko…

– I co?

– Powiedziałem, że cię zabiję.

– To sprawiłoby panu dużo przyjemności, prawda, panie Cowart? Nie ma żadnej sprawy po zrobieniu czegoś takiego, co nie? Wciąż dręczy pana to wspomnienie, prawda? Budziłby się pan i szedł spać z tą myślą. Byłaby w każdym pana śnie. Byłaby zawsze, prawda, panie Cowart?

– Zabiję cię – powtórzył reporter.

Ferguson potrząsnął głową.

– Nie wiem. Nie wiem, czy wie pan wystarczająco dużo o śmierci i umieraniu, żeby zrobić coś takiego, ale powiem coś panu teraz, panie Cowart.

– Co?

– Teraz zaczyna się pan trochę domyślać, jakie to uczucie przebywać w celi śmierci.

Ferguson podniósł się, pochylił się w przód i otworzył kieszeń magnetofonu. Wyciągnął kasetę, wsunął ją do kieszeni. Potem podniósł magnetofon ze stolika i nagłym ruchem rzucił w kierunku reportera, który zdążył go złapać, zanim sprzęt rozbił się o podłogę.

112
{"b":"110015","o":1}