Литмир - Электронная Библиотека

Doktor pokiwał głową, ale raczej nie w reakcji na odpowiedź Francisa.

– Czy słyszy pan w tej chwili głosy? – zapytał. Powiedz, że nie!

– Nie.

– Nie?

– Nie.

Powiedz mu, że nie wiesz, o czym mówi! Powiedz, że nigdy nie słyszałeś żadnych głosów.

– Nie do końca rozumiem, o co panu chodzi z tymi głosami – powtórzył Francis.

Bardzo dobrze!

– Pytam, czy słyszy pan głosy osób fizycznie nieobecnych. Czy może słyszy pan to, czego nie słyszą inni?

Francis gwałtownie pokręcił głową.

– To by było wariactwo – obruszył się. Zaczynał czuć się trochę pewniej.

Doktor przyjrzał się karcie, potem znów podniósł wzrok na Francisa.

– A więc dlaczego członkowie pana rodziny wiele razy zauważyli, że nie wiadomo do kogo pan mówi?

Francis poruszył się na wózku, zastanawiając się nad pytaniem.

– Może coś im się pomyliło? – W jego głosie znów pojawiła się niepewność.

– Nie sądzę – odparł doktor.

– Nie mam wielu przyjaciół – dodał Francis ostrożnie. – Ani w szkole, ani w sąsiedztwie. Inne dzieci zawsze zostawiały mnie w spokoju. Dlatego często mówię do siebie. Może to właśnie zauważyli.

Doktor pokiwał głową.

– Po prostu mówił pan do siebie?

– Tak. Zgadza się – powiedział Francis. Trochę się uspokoił. Dobrze, bardzo dobrze. Bądź tylko ostrożny.

Doktor drugi raz zajrzał w papiery. Lekko się uśmiechał.

– Ja też czasami mówię do siebie – przyznał.

– Proszę bardzo, sam pan widzi – odparł Francis. Zadrżał trochę i poczuł dziwny przypływ ciepła i zimna jednocześnie, jakby zła pogoda z zewnątrz w jakiś sposób dostała się tu za nim i pokonała pracowicie tłoczący ciepło grzejnik.

– Ale kiedy ja mówię do siebie, to nie jest rozmowa, panie Petrel. To bardziej przypomnienie, na zasadzie „Kupić mleko” albo wykrzyknik, na przykład „Au!”, „Cholera!”, a czasami, muszę przyznać, jeszcze grubsze słowa. Nie prowadzę dyskusji, nie zadaję pytań i nie udzielam odpowiedzi komuś, kogo nie ma. A to, obawiam się, według pana rodziny robi pan od wielu lat.

Teraz uważaj!

– Tak powiedzieli? – zdziwił się Francis przebiegle. – Dziwne. Doktor pokręcił głową.

– Mniej dziwne niż może się panu wydawać, panie Petrel.

Wyszedł zza biurka, zmniejszając dzielący ich dystans. Oparł się o blat, na wprost wciąż unieruchomionego w wózku Francisa; możliwość ruchu ograniczały chłopakowi kajdanki, ale również dwie czarne postacie – żaden z pielęgniarzy nie poruszył się ani nie odezwał, ale stali tuż za nim.

– Może wrócimy za chwilę do pana rozmów – kontynuował doktor Gulptilil. – Nie do końca bowiem rozumiem, jak może je pan prowadzić, nie słysząc żadnych odpowiedzi, i to mnie autentycznie martwi.

Strzeż się go, Francis! Jest przebiegły i nie planuje nic dobrego. Uważaj, co mówisz!

Francis pokiwał głową. Potem uświadomił sobie, że doktor mógł to widzieć. Zesztywniał i zobaczył, że Gulptilil zapisuje coś na kartce.

– W takim razie spróbujmy pójść w innym kierunku, panie Petrel – podjął lekarz. – Miał pan dzisiaj trudny dzień, nieprawdaż?

– Tak – przyznał Francis. Potem domyślił się, że powinien rozwinąć tę myśl, bo doktor milczał i przeszywał go wzrokiem. – Pokłóciłem się. Z matką i ojcem.

– Pokłócił się pan? Tak. Nawiasem mówiąc, czy może mi pan powiedzieć, jaki mamy dzień?

– Datę?

– Zgadza się. Datę kłótni, która dzisiaj wybuchła.

Francis przez chwilę mocno się zastanawiał. Potem znów spojrzał w okno i zobaczył drzewo wyginające się na wietrze, spastycznie machające gałęziami, jakby szarpał je niewidoczny lalkarz. Na gałęziach zawiązały się już pączki i Francis szybko wykonał w głowie kilka obliczeń. Skoncentrował się w nadziei, że któryś z głosów może znać odpowiedź, ale, jak to irytująco miały w zwyczaju, akurat wszystkie umilkły. Rozejrzał się po pokoju, szukając kalendarza czy innej pomocy, ale nic nie znalazł, spojrzał więc znów za okno, na kołyszące się drzewo. Zaokrąglony człowieczek wciąż cierpliwie czekał na odpowiedź, jakby od zadania pytania minęło kilka minut. Francis gwałtownie wciągnął powietrze.

– Przepraszam… – zaczął.

– Zamyślił się pan? – spytał doktor.

– Przepraszam – powtórzył Francis.

– Wyglądało na to, że przez jakiś czas był pan myślami gdzie indziej – oznajmił lekarz powoli. – Często zdarzają się takie epizody?

Powiedz, że nie!

– Nie. Wcale nie.

– Naprawdę? Zaskakujące. Mniejsza z tym, panie Petrel, miał mi pan coś powiedzieć.

– Pytał pan o coś? – spytał Francis. Był na siebie zły, że stracił wątek.

– Data, panie Petrel?

– Myślę, że jest piętnasty marca – odparł Francis spokojnym tonem.

– Ach, idy marcowe. Pora słynnych zdrad. Niestety, nie. – Doktor pokręcił głową. – Ale był pan blisko. A rok?

Francis znów zrobił w myślach kilka obliczeń. Wiedział, że ma dwadzieścia jeden lat i że miesiąc wcześniej obchodził urodziny. Zaryzykował.

– Tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty dziewiąty.

– Dobrze – odparł doktor Gulptilil. – Doskonale. A jaki jest dzień?

– Jaki dzień?

– Pytam o dzień tygodnia, panie Petrel. Jest… – Znów się zawahał. – Sobota.

– Nie. Przykro mi. Dzisiaj jest środa. Może to pan zapamiętać?

– Tak. Środa. Oczywiście.

Doktor potarł dłonią podbródek.

– Wróćmy teraz do dzisiejszego poranka i pana rodziny. To było coś więcej niż zwykła kłótnia, prawda?

Nie! Taka sama jak zawsze!

– Moim zdaniem nie było w niej nic niezwykłego…

Doktor podniósł wzrok z wyrazem lekkiego zaskoczenia na twarzy.

– Czyżby? To ciekawe. Bo z policyjnego raportu wynika, że groził pan swoim dwóm siostrom, a potem oznajmił, że zamierza się zabić. Że nie warto żyć i że wszystkich pan nienawidzi. A potem groził pan ojcu i matce, jeśli nie bezpośrednim atakiem, to czymś równie niebezpiecznym. Powiedział pan, że chce, żeby cały świat zniknął. To chyba pana dokładne słowa. Raport stwierdza dalej, że poszedł pan do kuchni, wziął duży nóż i zaczął wymachiwać tak, że rodzina uwierzyła, iż zamierza pan tą bronią zaatakować. Potem mocno rzucił pan nożem, a ostrze wbiło się w ścianę. Kiedy przyjechała policja, zamknął się pan w swoim pokoju i odmówił wyjścia. Głośno pan w nim rozmawiał i kłócił się, chociaż był pan tam zupełnie sam. Policjanci musieli wyważyć drzwi, prawda? Na koniec raport stwierdza, że stawiał pan opór także sanitariuszom z karetki, która przyjechała panu pomóc. Bronił się pan tak zaciekłe, że jeden z policjantów sam wymagał pomocy medycznej. Czy to krótkie podsumowanie dzisiejszych wydarzeń, panie Petrel?

– Tak – odparł ponuro Francis. – Przykro mi z powodu tego policjanta. Trafiłem go przypadkiem, nad okiem. Było dużo krwi.

– Owszem, bardzo niefortunny przypadek – przyznał doktor Gulptilil. – Dla pana i dla niego.

Francis pokiwał głową.

– A teraz może mi pan wyjaśni, dlaczego do tego wszystkiego doszło? Nic mu nie mów! Wszystko, co powiesz, obróci się przeciwko tobie! Francis znów spojrzał w okno i odszukał wzrokiem horyzont. Nienawidził słowa „dlaczego”. Prześladowało go przez całe życie. Francis, dlaczego nie masz żadnych przyjaciół? Dlaczego nie możesz dogadać się z siostrami? Dlaczego nie umiesz rzucać prosto piłką ani siedzieć spokojnie na lekcjach? Dlaczego nie uważasz, kiedy mówi do ciebie nauczyciel? Albo drużynowy. Albo ksiądz. Albo sąsiedzi. Dlaczego zawsze, codziennie przed wszystkimi się chowasz? Dlaczego jesteś inny, Francis, kiedy chcemy od ciebie tylko tego, żebyś był taki sam jak wszyscy? Dlaczego nie umiesz znaleźć pracy? Dlaczego nie chcesz chodzić do szkoły? Dlaczego nie możesz iść do wojska? Dlaczego nie umiesz się zachować? Dlaczego nie można cię kochać?

– Moi rodzice uważają, że powinienem coś z sobą zrobić. Od tego zaczęła się kłótnia.

– Zdaje pan sobie sprawę, że osiąga bardzo dobre wyniki we wszystkich testach? Zadziwiająco wysokie, interesująco wysokie. Być może więc ich nadzieje, związane z panem, nie są pozbawione podstaw?

7
{"b":"109922","o":1}