Литмир - Электронная Библиотека

Gulptilil uśmiechnął się słabo.

– Chudy wciąż pozostaje w miejscu odosobnienia, oskarżony o morderstwo – odparł cicho. – Wydaje mi się, że już ci to tłumaczyłem. Stanął przed sądem, prosząc o wypuszczenie go za kaucją, ale, jak można było się spodziewać, sąd odrzucił wniosek. Chudemu przyznano obrońcę z urzędu i cały czas dostaje leki ze szpitala. Przebywa w areszcie hrabstwa do momentu kolejnej rozprawy. Powiedziano mi, że ma się dobrze…

– To kłamstwo – warknęła ze złością Kleo. – Chudy pewnie czuje się podle. Tutaj jest jego dom, jakikolwiek by on był, a my jesteśmy jego przyjaciółmi, lepszymi czy gorszymi. Powinien natychmiast wrócić do Western State! – Wzięła głęboki oddech. – Już to panu tłumaczyłam – powiedziała z sarkazmem, przedrzeźniając doktora. – Dlaczego mnie pan nie słucha?

– Co do drugiego pytania – ciągnął Gulptilil, ignorując oskarżenie Kleo. – Cóż, należy je postawić pannie Jones. Ale ona nie ma obowiązku informować kogokolwiek o postępach, jakie według siebie poczyniła. Albo nie poczyniła.

Ostatnie słowa Gulptilil podkreślił wyjątkowo kwaśnym tonem.

Kleo cofnęła się, coś do siebie mamrocząc. Gulptilil odsunął się od pacjentki jak skaut przewodnik na wyprawie w lesie i machnął na towarzyszących mu rezydentów. Udało mu się jednak przejść zaledwie kilka kroków, zanim Kleo wybuchła nieznoszącym sprzeciwu, oskarżycielskim głosem.

– Mam cię na oku, Gulptilil! Widzę, co się tu wyprawia! Możesz oszukiwać innych, ale nie mnie! – Przerwała. – Wszyscy jesteście skończone dranie – dodała ciszej, ale nie aż tak cicho, żeby lekarze jej nie usłyszeli.

Dyrektor medyczny stanął, zaczął się odwracać do Kleo, a potem wyraźnie się rozmyślił. Francis widział, że doktor bezskutecznie próbuje ukryć zakłopotanie.

– Wszyscy jesteśmy w niebezpieczeństwie, a wy, sukinsyny, macie to gdzieś! – ryknęła Kleo.

Potem krótko zachichotała, zaciągnęła się papierosem, cmoknęła językiem i opadła ciężko z powrotem na krzesło. Szczerząc zęby w uśmiechu, odprowadziła wzrokiem oddalającego się doktora. Zamachała papierosem jak dyrygent, usatysfakcjonowany ostatnimi nutami orkiestrowej aranżacji.

Wybuch Kleo dodał Francisowi otuchy. Wydawało mu się, że Kleopatra z Amherst zwróciła na siebie uwagę wszystkich pacjentów włóczących się po oddziale. Czy cokolwiek to dla nich znaczyło, tego nie wiedział, ale uśmiechnął się do siebie na ten skromny pokaz buntu i żałował, że sam nie ma dość odwagi, by zachować się tak samo. Kleo chyba czytała w jego myślach, bo wydmuchnęła w nieruchome powietrze korytarza duże, kształtne kółko dymu, potem mrugnęła porozumiewawczo do Francisa.

Peter, stojący obok przyjaciela, musiał pomyśleć o tym samym.

– Kiedy przyjdzie rewolucja – szepnął – ona stanie na barykadach. Cholera, pewnie nawet na czele buntu, a jest dość gruba, żeby sama robić za barykadę.

– Jaka rewolucja? – spytał Francis.

– Nie bądź taki dosłowny, Mewa – odparł Peter, śmiejąc się. – Myśl symbolicznie.

– To może być łatwe dla królowej Egiptu, ale chyba nie dla mnie – odparł Francis.

Obaj się wyszczerzyli.

Podszedł do nich Gulptilil, wciąż najwyraźniej w niezbyt wesołym nastroju.

– Ach, Peter i Francis – powiedział; w jego głosie znów pojawiły się śpiewne tony, ale pozbawione uprzejmości. – Moi dwaj detektywi. Jak wam idzie? – spytał.

– Powoli, ale do przodu – odparł Peter. – Tak bym to określił. Ale najwięcej ma na ten temat do powiedzenia panna Jones.

– Oczywiście. Z nią wiąże się jeden rodzaj postępów. Ja i pozostali członkowie personelu jesteśmy zainteresowani zupełnie innymi postępami, prawda?

Peter zawahał się, potem pokiwał głową.

– A tak na marginesie, dobrze, że się spotkaliśmy – dodał Gulptilil. – Obaj macie przyjść dzisiaj po południu do mojego gabinetu. Francis, pora, żebyśmy porozmawiali o twoim dostosowywaniu się. Peter, odwiedzi cię dziś dość ważna osoba. Bracia Moses zostaną poinformowani o jej przybyciu i odprowadzą cię do budynku administracji.

Gruszkowaty dyrektor medyczny uniósł brew w oczekiwaniu na reakcję obu mężczyzn. Patrzył im w oczy przez niezręczne pół minuty, potem podszedł do Lucy stojącej kilka kroków dalej.

– Dzień dobry, panno Jones. Udało się pani rozstrzygnąć choć kilka dylematów?

Udało mi się wyeliminować pewną liczbę potencjalnych podejrzanych.

– Rozumiem, że to dla pani ważne osiągnięcie.

Lucy nie odpowiedziała.

– Cóż – ciągnął Gulptilil – proszę pracować dalej. Im szybciej dojdziemy do jakichś wniosków, tym lepiej dla wszystkich zainteresowanych. Czy pan Evans okazał się pomocny w dociekaniach?

– Jak najbardziej – odparła Lucy pospiesznie.

Gulptilil odwrócił się do pana Złego.

– Będzie mnie pan również informował na bieżąco o rozwoju wydarzeń? – spytał.

– Oczywiście – powiedział Evans.

Francis pomyślał, że to wszystko jest biurokratyczne przedstawienie. Był pewien, że Evans bez przerwy donosi Gulptililowi o wszystkim. Założył, że Lucy Jones też o tym wie.

Dyrektor medyczny westchnął i wyszedł głównymi drzwiami.

– Cóż, rozumiem, że robimy sobie teraz przerwę – zwrócił się Evans do Lucy. – Mam trochę papierkowej roboty – oświadczył, po czym również pospiesznie wyszedł.

Francis usłyszał, jak ktoś w świetlicy wybucha głośnym śmiechem. Wysokim i drwiącym, rozchodzącym się po całym budynku Amherst. Ale kiedy odwrócił się, żeby zobaczyć, skąd śmiech dobiega, ten ucichł, rozmywając się niewidzialnie w promieniach południowego słońca wpadających przez zakratowane okna.

Peter oderwał się od ściany.

– Chodź – szepnął do Francisa i podszedł do Lucy. Zmienił się nagle, w jednej chwili skupił się na czymś innym niż Kleo i jej żądania czy własne zadowolenie z zakłopotania Gulptilila. Francis zobaczył, że Strażak ma zacięty wyraz twarzy. Peter złapał Lucy Jones za łokieć i odwrócił ją do siebie.

– Znalazłem coś, o czym muszę ci powiedzieć – oznajmił.

Spojrzała na Petera i bez słowa kiwnęła głową. Cała trójka wróciła do jej małego gabinetu.

– Jakie odniosłaś wrażenie, kiedy rozmawiałaś z tym ostatnim mężczyzną? – spytał Peter, ustawiając krzesła wokół biurka.

Lucy uniosła brew.

– Mówiąc krótko: żadne – odparła i spojrzała na Francisa. – Zgadza się?

Chłopak kiwnął głową.

– Ten człowiek – ciągnęła – chociaż silny fizycznie i dość młody, żeby zrobić to, o co nam chodzi, jest poważnie upośledzony. Nie był w stanie się z nami porozumieć, właściwie tylko siedział, zupełnie na nic nie reagował a Evans uznał, że należy wykluczyć tego pacjenta. Człowiek, którego szukamy, jest inteligentny. Przynajmniej na tyle, żeby planować zbrodnie i unikać wykrycia.

Peter wyglądał na nieco zaskoczonego.

– Evans uznał, że należy go wykluczyć jako podejrzanego? – spytał.

– Tak powiedział – odparła Lucy.

– Ciekawe, bo w rzeczach osobistych tego faceta znalazłem zakrwawioną białą koszulkę.

Lucy odchyliła się w tył, początkowo nic nie mówiąc. Francis patrzył, jak prokurator przyswaja informację; zauważył, że natychmiast nabrała czujności. Jego własna wyobraźnia też się przebudziła.

– Peter, możesz opisać, co znalazłeś? – zapytał. – Skąd pewność, że to było to, co mówisz?

Przedstawienie im obojgu obrazu sytuacji zajęło Peterowi zaledwie kilka chwil.

– Jesteś całkowicie pewny, że to była krew? – dociekała Lucy.

– Tak pewny jak mogę być bez testów laboratoryjnych.

– Wczoraj wieczorem podawali na kolację spaghetti. Zastanawiam się, czy ten facet nie ma problemu z posługiwaniem się sztućcami. Może wylał na siebie sos…

– Nie, ta plama była gęsta, bordowo-brązowa i rozsmarowana. Bez śladów wycierania mokrą szmatką. Tak jakby ktoś chciał ją zachować.

– Na pamiątkę? – spytała Lucy wolno. – Szukamy kogoś, kto lubi zbierać trofea.

– Podejrzewam, że to coś w rodzaju pamiątkowego zdjęcia – odparł Peter. – To znaczy, dla mordercy. Wiesz, rodzina wyjeżdża na wakacje, potem wywołuje zdjęcia. Wszyscy się zbierają, oglądają i przeżywają piękne dni na nowo. Moim zdaniem naszemu aniołowi ta koszulka daje tyle samo satysfakcji i radości. Może ją podnosić, dotykać i wspominać. Myślę, że wspomnienie tamtej chwili oddziałuje na niego prawie tak samo mocno jak sama chwila – zakończył.

65
{"b":"109922","o":1}