– Znaleźć człowieka, który według mnie jest odpowiedzialny za te zbrodnie. To morderstwa w trzech różnych jurysdykcjach we wschodniej części stanu, po nich nastąpiło to w szpitalu. Uważam, że morderca pozostaje na wolności mimo aresztowania podejrzanego. Żeby tego dowieść, muszę mieć dostęp do akt pacjentów. Chcę też przeprowadzać przesłuchania na oddziałach. Poza tym… – W jej głosie po raz pierwszy pojawiło się wahanie -… będę potrzebowała kogoś, kto zajmie się identyfikowaniem tego człowieka od środka. – Zerknęła na Francisa. – Bo myślę, że ten ktoś przewidział mój przyjazd. I że zmieni swoje zachowanie, kiedy się dowie, że prowadzę śledztwo. Musi być ktoś, kto zdoła to zauważyć.
– Co dokładnie ma pani na myśli, mówiąc o przewidywaniu? – spytał Piguła.
– Podejrzewam, że morderca zabił stażystkę w taki, a nie inny sposób, ponieważ wiedział o dwóch rzeczach: że z łatwością może zwalić winę na kogoś innego, nieszczęśnika, którego nazywacie Chudym, i że ktoś taki jak ja mimo to zacznie go tu szukać.
– Przepraszam, ale…
– Musiał wiedzieć, że jeśli śledczy w poprzednich sprawach go tropili, to tutaj też przyjadą.
W pomieszczeniu znów zaległa cisza.
Lucy wbiła wzrok we Francisa i Petera Strażaka, przyglądając się obu mężczyznom nieobecnym spojrzeniem. Pomyślała, że mogła trafić na wiele gorszych kandydatów do zrobienia tego, co zamierzała, chociaż martwiła ją nieco zmienność jednego z nich i delikatność drugiego. Popatrzyła też na braci Moses. Duży Czarny i Mały Czarny stali w głębi pokoju. Domyślała się, że pielęgniarzy mogłaby wtajemniczyć także w swój plan, chociaż nie miała pewności, czy potrafiłaby kontrolować ich równie skutecznie jak obu pacjentów. Doktor Gulptilil pokręcił głową.
– Myślę, że przypisuje pani temu człowiekowi, którego istnienia wciąż nie jesteśmy pewni, zbrodnicze wyrachowanie wykraczające daleko poza to, czego mamy prawo się spodziewać. Jeśli ktoś chce, żeby zbrodnia uszła mu płazem, dlaczego miałby zapraszać kogoś, żeby go szukał? To tylko zwiększa możliwość, że zostanie złapany i postawiony przed sądem.
– Ponieważ dla niego zabijanie jest tylko jednym z elementów przygody. A przynajmniej tak podejrzewam.
Lucy nie rozwinęła tej myśli, bo nie chciała, by ktoś ją zapytał, jakie były pozostałe elementy tego, co nazywała „przygodą”.
W tym momencie dla Francisa sytuacja nabrała głębi. Czuł, że w gabinecie pojawiają się silne prądy, i przez chwilę miał wrażenie, że wciąga go niewidzialny wir. Mimowolnie rozprostował palce stóp, jak pływak w falach przyboju, szukający dna w pianie pod sobą.
Wiedział, że Piguła nie życzy sobie obecności pani prokurator w swoim szpitalu. Szpital – mimo tego że wszyscy byli tu szaleni – wciąż pozostawał jednostką biurokratyczną, podległą gryzipiórkom i krytykantom samorządu stanowego. Nikt, kogo utrzymanie zależy od chwiejnych machinacji stanowej legislatury, nie chce, by cokolwiek zakłócało jego spokój. Francis widział, że lekarz wierci się niespokojnie na krześle, próbując wytyczyć drogę przez potencjalnie ciernisty polityczny gąszcz. Gdyby Lucy Jones miała rację, a Gulptilil odmówił jej dostępu do szpitalnych akt, wtedy sam Piguła ryzykował katastrofą, gdyby morderca znów kogoś zabił, a prasa to zwęszyła.
Francis się uśmiechnął. Cieszył się, że nie jest w sytuacji dyrektora. Gdy doktor Gulptilil rozważał swój problem, chłopak zerknął na Petera Strażaka. Mężczyzna wydawał się spięty. Naładowany. Jakby ktoś podłączył go do prądu i wcisnął włącznik. Kiedy się odezwał, mówił cicho, choć wyjątkowo ostrym tonem.
– Doktorze Gulptilil – powiedział powoli. – Jeśli zrobi pan to, co proponuje panna Jones, a jej uda się znaleźć tego człowieka, praktycznie cała zasługa przypadnie w udziale panu. Jeśli ona i pomocnicy zawiodą, mało prawdopodobne, by choć część winy spadła na pana. Porażka zostanie przypisana wyłącznie pannie Jones i tym wariatom, którzy próbowali jej pomóc.
Doktor rozważył to i kiwnął głową.
– Tak, Peter… – Odkaszlnął raz czy dwa. -… Chyba masz rację. Być może nie jest to do końca sprawiedliwy układ, ale mimo wszystko to prawda. – Powiódł wzrokiem po zebranych. – Oto, na co pozwalam – ciągnął z namysłem ale z każdym słowem nabierając pewności siebie. – Panno Jones, oczywiście będzie pani miała dostęp do wszystkich akt, o ile zachowa pani bezwzględną poufność danych pacjentów. Może pani także wyizolować z wybranej przez siebie grupy podejrzanych, których należy przesłuchać. Podczas przesłuchań będę obecny albo ja, albo pan Evans. To jedyna sprawiedliwa możliwość. Pacjenci, nawet ci podejrzani o przestępstwa, mają swoje prawa. A jeśli któryś sprzeciwi się przesłuchaniu, nie będę go zmuszać. Albo będę nalegał, by towarzyszył mu adwokat. Wszelkie decyzje o charakterze medycznym, które mogą okazać się konieczne podczas tych rozmów, podejmuje personel. Zgadza się pani?
– Oczywiście, doktorze – odparła Lucy, może nieco zbyt pospiesznie.
– Poza tym – ciągnął Gulptilil – nalegam, by działała pani szybko. Chociaż wielu naszych pacjentów, właściwie większość z nich, to przypadki chroniczne, i szansa, że zostaną zwolnieni szybciej niż za kilka czy kilkanaście lat, jest niewielka, znaczna część innych odzyskuje równowagę, zostaje wyleczona i wraca do domów. Nie jestem w stanie stwierdzić, w której z tych grup znajduje się pani podejrzany, chociaż mogę mieć pewne przypuszczenia.
Lucy znów kiwnęła głową.
– Innymi słowy – ciągnął doktor – trudno stwierdzić, czy zostanie tu choćby chwilę dłużej, skoro pani przyjechała. Nie przestanę też wypuszczać pacjentów, którzy się kwalifikują do wypisu, tylko dlatego że prokurator przeszukuje szpital. Rozumie pani? Nie wolno nam zakłócać codziennych działań ośrodka.
Lucy chyba znów chciała coś powiedzieć, ale się nie odezwała.
– Dobrze, co do pomocy innych pacjentów w pani… – Przyjrzał się przeciągle Peterowi Strażakowi, potem Francisowi. -… Dochodzeniu… Cóż, nie wolno mi oficjalnie na coś takiego przystać, nawet gdybym dostrzegał pożyteczność tego rozwiązania. Może pani jednak robić, co uważa za stosowne, oczywiście nieoficjalnie. Nie będę stawał na drodze. Ani im, skoro o tym mowa. Ale nie mogę przyznać tym pacjentom żadnej władzy ani specjalnego statusu, rozumie pani? Nie przerwę też ich leczenia. – Spojrzał na Strażaka, potem zatrzymał wzrok na Francisie. – Sytuacja każdego z tych panów jest inna – powiedział. – Trafili do szpitala w różnych okolicznościach i przebywają tu na różnych zasadach. Korzystanie z ich pomocy raczej przysporzy pani kłopotów.
Lucy machnęła ręką, jakby chciała skomentować tę uwagę, ale zawahała się. Kiedy się odezwała, w jej głosie pobrzmiewała sztywna oficjalność, podkreślająca zgodę.
– Oczywiście. Całkowicie to rozumiem.
Znów na chwilę zapadła cisza.
– Nie muszę chyba mówić – podjęła Lucy – że powód mojego pobytu tutaj, to, co mam nadzieję osiągnąć i jak chcę to osiągnąć, pozostaje tajemnicą.
– Myśli pani, że ogłosiłbym publicznie, że w szpitalu chodzi sobie groźny morderca? – spytał Gulptilil. – Bez wątpienia wywołałoby to panikę, a w niektórych przypadkach mogłoby cofnąć proces leczenia o całe lata. Musi pani prowadzić śledztwo najdyskretniej, jak to możliwe, choć obawiam się, że plotki i domysły pojawią się niemal natychmiast. Wywoła je sama pani obecność w tych murach. Zadawanie pytań zrodzi niepewność. To nieuniknione. Oczywiście, część personelu trzeba poinformować, w mniejszym czy większym stopniu. To niestety również nieuniknione i nie umiem przewidzieć, jak może wpłynąć na pani dochodzenie. Mimo to życzę szczęścia. Wydzielę jedną z sal terapeutycznych w budynku Amherst, niedaleko miejsca zbrodni, gdzie będzie pani mogła przeprowadzać przesłuchania. Wystarczy, że przed każdą rozmową powiadomi pani przez pager z dyżurki pielęgniarek mnie lub pana Evansa. W porządku?
Lucy kiwnęła głową.
– Brzmi rozsądnie. Dziękuję, doktorze – dodała. – Doskonale rozumiem pana obawy i będę się bardzo starała zachować swoje działania w tajemnicy. – Przerwała, bo uświadomiła sobie, że nie minie wiele czasu, zanim cały szpital zrozumie, dlaczego się tu znalazła. A przynajmniej ci jego mieszkańcy, którzy pozostawali w wystarczającym kontakcie z rzeczywistością by w ogóle się tym przejąć. Uświadomiła sobie również, że musi się przez to jeszcze bardziej spieszyć. – Myślę też, że choćby dla wygody, powinnam przez ten czas zamieszkać tu, w szpitalu.