Литмир - Электронная Библиотека

Chudy pokręcił głową.

– Nie. Po prostu przybyła, w jednej chwili, i stanęła przy moim łóżku. Wyglądała, jakby była cała skąpana w niebiańskim świetle. Ale nie widziałem dokładnie twarzy. Chyba coś ją przesłaniało. To musiał być anioł – wymamrotał podekscytowany. – Mewa, pomyśl tylko. Anioł, tutaj. W tej sali. W naszym szpitalu. Bronił nas.

Francis nic nie powiedział, ale Strażak kiwnął głową. Podniósł palce do nosa i mocno wciągnął powietrze. Zapach jakby go wystraszył; Peter gwałtownie odetchnął. Przez chwilę rozglądał się po sali. Potem zaczął mówić cichym, rozkazującym głosem, pełnym autorytetu, jak wojskowy dowódca w bezpośredniej bliskości wroga, kiedy niebezpieczeństwo może się czaić w każdym cieniu.

– Chudy. Idź do łóżka i czekaj, aż ja i Mewa wrócimy. Nic nikomu nie mów. Całkowita cisza, rozumiesz?

Chudy zaczął coś mówić, zawahał się.

– Dobrze – powiedział powoli. – Ale jesteśmy bezpieczni. Wszyscy. Nie sądzisz, że inni chcieliby się dowiedzieć?

– Najpierw upewnijmy się na sto procent, zanim rozbudzimy ich nadzieje – odparł Peter. Zabrzmiało to logicznie.

Chudy znów pokiwał głową. Wstał i wrócił do swojego łóżka. Kiedy do niego dotarł, odwrócił się i przytknął palec wskazujący do ust na znak zachowania ciszy. Peter uśmiechnął się do niego.

– Mewa – szepnął. – Chodź ze mną, natychmiast. I nie hałasuj!

W każdym jego słowie pęczniało nieokreślone napięcie, którego Francis nie umiał zgłębić.

Nie oglądając się na chłopaka, Peter Strażak zaczął się ostrożnie przekradać między łóżkami. Minął toaletę, gdzie pod drzwiami przeświecało ostre, rażące światło. Zmierzał w stronę jedynych drzwi sali sypialnej. Kilku mężczyzn się poruszyło, jeden podniósł głowę, ale przechodząc obok jego łóżka, Peter po prostu gładko go uciszył; tamten z cichym jękiem przewrócił się na drugi bok i zasnął.

Strażak doszedł do drzwi, obejrzał się i zobaczył, że Chudy znów siedzi ze skrzyżowanymi nogami na łóżku. Kościsty mężczyzna pomachał im ręką, zanim znów się położył.

Francis dołączył do Petera przy drzwiach.

– Są zamknięte na klucz – wyszeptał. – Zawsze zamykają na noc.

– Dzisiaj nie są zamknięte. – odparł powoli Peter. Na dowód złapał za klamkę i nacisnął ją lekko. Drzwi otworzyły się z cichym poszumem. – Chodź, Mewa – syknął.

W korytarzu panował mrok, gdzieniegdzie tylko słaba żarówka rzucała na podłogę mały łuk światła. Francisa w pierwszej chwili oszołomiła cisza. Korytarze Amherst zazwyczaj wypełniali ludzie, siedzieli, stali, spacerowali, palili papierosy, mówili do siebie, do nieistniejących osób, a nawet rozmawiali ze sobą nawzajem. Korytarze były żyłami szpitala, bezustannie pompującymi krew i energię do wszystkich centralnych narządów. Francis nigdy nie widział ich pustych. Uczucie samotności na korytarzu wydawało się niepokojące. Na Strażaku jednak nie robiło to wrażenia. Patrzył na środek korytarza, gdzie samotny, żółty blask biurowej lampki oznaczał dyżurkę pielęgniarek. Z miejsca, w którym stali, dyżurka wyglądała na pustą.

Peter dał krok do przodu, potem spojrzał na podłogę. Przyklęknął na jedno kolano i z wahaniem dotknął ciemnej plamy, tak samo jak dotknął sadzy na czole Chudego. Znów podniósł palce do nosa. Potem, bez słowa, gestem kazał Francisowi też się przyjrzeć.

Chłopak nie wiedział do końca, co takiego ma zobaczyć, ale pilnie uważał na wszystko, co robił Peter Strażak. Razem skradali się korytarzem w stronę dyżurki pielęgniarek, ale zatrzymali się w połowie drogi, przed jednym ze schowków.

Francis zajrzał do dyżurki – rzeczywiście była pusta. Zdziwił się, bo zawsze zakładał, że przynajmniej jedna osoba czuwa tam całą dobę. Strażak jednak patrzył na podłogę pod drzwiami schowka. Wskazał dużą plamę na linoleum.

– Co to? – spytał Francis.

Peter Strażak westchnął.

– Większe kłopoty niż kiedykolwiek miałeś – wysapał. – Słuchaj, cokolwiek jest za tymi drzwiami, nie krzycz. Po prostu przygryź język i ani słowa. I niczego nie dotykaj. Zrobisz to dla mnie? Mogę na ciebie liczyć?

Francis chrząknął potakująco, co nie przyszło mu łatwo. Czuł krew pulsującą w piersi, dźwięczącą echem w uszach, pełną adrenaliny i obaw. W tej samej sekundzie zdał sobie sprawę, że nie słyszał ani słowa od swoich głosów, odkąd Chudy go obudził.

Peter podszedł ostrożnie do drzwi składziku. Wyciągnął koszulę ze spodni od piżamy i owinął sobie dłoń luźnym materiałem, sięgając do klamki. Potem delikatnie otworzył drzwi.

Przed nimi rozdziawiła się czarna jak smoła paszcza schowka. Peter bardzo wolno wszedł do środka i sięgnął do włącznika światła na ścianie.

Nagły błysk był jak cios miecza.

Francisa oślepiło na sekundę, może nawet na krócej. Usłyszał, jak Peter Strażak przeklina zdławionym głosem.

Francis wychylił się do przodu, zaglądając do schowka nad ramieniem kompana. Potem się zachłysnął; strach i szok uderzyły w niego jak huragan. Odskoczył w tył; wydawało mu się, że z każdym oddechem wciąga do płuc rozgrzaną parę. Próbował coś powiedzieć, ale nawet „o Boże” zmieniło się w niski nieludzki jęk.

Na podłodze, na środku schowka, leżała Krótka Blond.

A raczej dawna Krótka Blond.

Była prawie naga, mundurek pielęgniarki został pocięty, zerwany z jej ciała i ciśnięty w kąt. Bieliznę miała wciąż na sobie, ale ściągniętą, tak że widać było piersi i srom. Leżała zwinięta na boku, niemal w pozycji płodowej, tyle tylko że jedną nogę miała podciągniętą, a drugą wyprostowaną, a pod jej głową i klatką piersiową rozlewało się wielkie jezioro ciemnej, bordowej krwi. Po bladej skórze spływały czerwone strumyki. Jedna ręka była wepchnięta sztywno pod ciało, druga leżała wyciągnięta – jakby Krótka Blond machała do kogoś w oddali – i spoczywała w kałuży krwi. Dziewczyna miała matowe włosy, prawie mokre, a jej skóra lśniła dziwnie, odbijając ostre światło jarzeniówki. Niedaleko leżało przewrócone wiadro ze środkiem czyszczącym. Gryzący smród atakował nozdrza. Peter Strażak nachylił się nad zwłokami, w ostatniej chwili jednak powstrzymał się przed zbadaniem pulsu, gdy obaj z Francisem zauważyli, że Krótka Blond miała poderżnięte gardło, wielką czerwono-czarną ranę, przez którą życie uciekło w kilka sekund.

Peter Strażak cofnął się na korytarz i stanął obok Francisa. Wziął długi, głęboko oddech, potem wypuścił z płuc powietrze, które zagwizdało mu cicho między zaciśniętymi zębami.

– Patrz uważnie, Mewa – powiedział ostrożnie. – Porządnie się przyjrzyj. Spróbuj zapamiętać każdy szczegół. Dobrze, Mewa? Możesz być drugą parą oczu, która to wszystko zarejestruje?

Francis powoli pokiwał głową. Śledził wzrokiem Petera Strażaka, który wrócił do schowka i bez słowa zaczął wskazywać różne rzeczy. Najpierw ranę, okrutnie szpecącą gardło Krótkiej Blond, potem przewrócone wiadro, pocięte i zerwane ubranie. Pokazał krew na bladym czole, równoległe linie opadające do oczu. Francis nie umiał sobie wyobrazić, skąd się wzięły. Peter Strażak zawahał się, potem zaczął ostrożnie przesuwać się w ciasnym pomieszczeniu i pokazywał palcem kolejne rzeczy, wszystkie elementy miejsca zbrodni, jak nauczyciel, który stuka niecierpliwie wskazówką w tablicę, żeby zwrócić na siebie uwagę rozgadanej klasy. Francis ogarniał wzrokiem to wszystko i utrwalał obrazy jak asystent fotografa.

Peter najdłużej pokazywał rękę Krótkiej Blond, wyciągniętą z dala od ciała. Francis nagle zauważył, że brakowało czterech opuszków palców, jakby ktoś je odciął i zabrał. Patrzył na to okaleczenie, oddychając spazmatycznie.

– Co widzisz, Mewa? – spytał w końcu Peter Strażak.

Francis utkwił spojrzenie w martwej kobiecie.

– Krótką Blond – odparł. – Biedny Chudy. Biedny, biedny Chudy. Musiało mu się wydawać, że naprawdę zabija zło.

– Myślisz, że to zrobił Chudy? – Peter pokręcił głową. – Przyjrzyj się uważniej – nakazał. – I powiedz, co widzisz.

Francis wpatrzył się niemal jak zahipnotyzowany w zwłoki na podłodze. Wbił wzrok w twarz kobiety i prawie zemdlał ze strachu, pomieszanego z podnieceniem i odległym poczuciem pustki. Uświadomił sobie, że nigdy przedtem nie widział nieżywego człowieka, nie z bliska. Przypomniał sobie, jak poszedł na pogrzeb ciotki, kiedy był mały; matka ściskała go mocno za rękę i przeprowadzała obok otwartej trumny, cały czas mrucząc, żeby nic nie mówił i nic nie robił, bo bała się, że syn zwróci na siebie uwagę jakimś niestosownym zachowaniem. Ale nic takiego nie zrobił, niewiele też udało mu się zobaczyć. Zapamiętał tylko biały, porcelanowy profil, który przelotnie dojrzał jak coś zauważonego za oknem pędzącego samochodu. Ale to, co widział teraz, było zupełnie czymś innym. Tym, co najgorsze w umieraniu.

20
{"b":"109922","o":1}