Литмир - Электронная Библиотека

– Ale co to są za zasady? – spytał Francis.

Wielki pielęgniarz odwrócił się i wskazał planszę przymocowaną wysoko na ścianie.

Nie palić w salach sypialnych Nie hałasować Nie rozmawiać po 21.00

Szanować innych Szanować cudzą własność Francis przeczytał to dwa razy. Nie wiedział, dokąd iść ani co robić. Usiadł na krawędzi łóżka.

Jeden z mężczyzn leżących po drugiej stronie sali, wpatrzony w sufit i udający, że śpi, nagle wstał. Był bardzo wysoki – mierzył dobrze ponad dwa metry – miał zapadniętą pierś, kościste ręce, wystające spod obciętych rękawów wystrzępionej bluzy z logo New England Patriots, i chude nogi, sterczące z zielonych, chirurgicznych spodni piętnaście centymetrów za krótkich. Mężczyzna był o wiele starszy od Francisa, miał pozlepiane, siwiejące włosy, opadające strąkami na ramiona. Otworzył szeroko oczy, na pół przerażony, na pół wściekły. Podniósł trupio chudą rękę i wycelował palcem we Francisa.

– Przestań! – krzyknął. – Natychmiast przestań! Francis się skulił.

– Co mam przestać?

– Przestań! Wszystko widzę! Nie oszukasz mnie! Od razu się zorientowałem, jak tylko wszedłeś! Przestań!

– Ale nie wiem, co robię – zaskomlał żałośnie Francis.

Mężczyzna zaczął wymachiwać obiema rękami, jakby rozgarniał pajęczyny. Z każdym krokiem krzyczał coraz głośniej.

– Przestań! Przestań! Wszystko widzę! Ze mną ci się nie uda!

Francis rozejrzał się w poszukiwaniu drogi ucieczki albo kryjówki, ale za sobą miał tylko ścianę. Kilku innych mieszkańców dormitorium spało albo ignorowało to, co się działo.

Mężczyzna jakby urósł. Był coraz bardziej wściekły.

– Wiedziałem! Zorientowałem się! Jak tylko wszedłeś! Natychmiast przestań!

Francis zamarł. Wszystkie jego wewnętrzne głosy wykrzykiwały sprzeczne rady: Uciekaj! Uciekaj! On się na nas rzuci! Schowaj się! Rozglądał się gorączkowo, nadal szukając drogi ucieczki przed napaścią wysokiego mężczyzny. Próbował zmusić swoje mięśnie do działania, żeby przynajmniej wstać z łóżka, ale zamiast tego tylko skulił się jeszcze bardziej.

– Jak nie przestaniesz, to ja cię zatrzymam! – krzyknął mężczyzna. Wyglądał, jakby szykował się do ataku.

Francis podniósł ręce, żeby się bronić.

Chudzielec zagulgotał jakiś wojenny okrzyk i zebrał się w sobie, wypinając zapadłą pierś i machając rękami nad głową. Już miał skoczyć na Francisa, kiedy w sali rozległ się inny głos.

– Chudy! Przestań!

Mężczyzna zawahał się, potem odwrócił w stronę, z której dobiegł głos.

– Natychmiast przestań!

Francis był wciąż skulony pod ścianą i nie widział, kto to mówił.

– Co ty wyprawiasz?

– Ale to on. – Chudzielec zwrócił się do osoby, która weszła do dormitorium. Wydawało się, że się zmniejszył.

– Nie, to nie on! – padła szorstka odpowiedź.

Wtedy Francis zobaczył, że zbliżający się mężczyzna to ten sam, którego spotkał na samym początku swojego pobytu w szpitalu.

– Zostaw go w spokoju!

– Ale to on! Od razu się zorientowałem, jak tylko go zobaczyłem!

– To samo powiedziałeś mnie, kiedy tu trafiłem. Mówisz to każdemu nowemu.

Chudzielec zawahał się.

– Naprawdę? – spytał.

– Tak.

– Cały czas wydaje mi się, że to on – upierał się chudzielec, ale co dziwne, już bez przekonania. – Jestem prawie pewny – dodał. – Mówię ci, to może być on.

Mimo pewności zawartej w słowach ton głosu przepełniony był wahaniem.

– Ale dlaczego? – spytał tamten. – Skąd masz tę pewność?

– Po prostu kiedy wszedł, to było takie oczywiste, patrzyłem na niego, a potem… – Ucichł. – Może się mylę.

– Tak sądzę.

– Serio?

– Jasne.

Mężczyzna podszedł bliżej. Teraz szeroko się uśmiechał. Minął chudzielca.

– No, Mewa, widzę, że się już zadomowiłeś.

Francis kiwnął głową.

Mężczyzna odwrócił się do napastnika.

– Chudy, to jest Mewa. Poznałem go przedwczoraj w administracji. Nie jest tym, za kogo go bierzesz, tak samo jak ja nim nie byłem, kiedy mnie spotkałeś po raz pierwszy, zapewniam cię.

– A skąd ta pewność? – zapytał chudzielec.

– Widziałem, jak go przyjmowali, i zajrzałem do jego karty. Mówię ci, gdyby był synem szatana wysłanym tu, żeby czynić zło w murach szpitala, napisaliby o tym w karcie, bo inne rzeczy podali ze szczegółami. Miejsce urodzenia. Rodzina. Adres. Wiek. Co chcesz, wszystko tam było. Ani słowa o tym, że jest antychrystem.

– Szatan to wielki oszust. Jego syn pewnie dorównuje mu sprytem. Potrafiłby się ukryć. Nawet przed Pigułą.

– Możliwe. Ale byli ze mną policjanci, a oni są wyszkoleni w wypatrywaniu syna szatana. Mieliby ze sobą ulotki i plakaty, takie jak wieszają na ścianach poczty. Wiesz, o co mi chodzi? Wątpię, czy nawet syn szatana zdołałby się ukryć przed policją stanową.

Chudzielec uważnie wysłuchał wyjaśnień. Potem odwrócił się do Francisa.

– Wybacz. Najwyraźniej się pomyliłem. Już widzę, że nie możesz być tym, kogo wypatruję. Proszę, przyjmij moje najszczersze przeprosiny. Czujność jest naszą jedyną obroną przed złem. Trzeba być ostrożnym, dzień po dniu, godzina po godzinie. To wyczerpujące, ale nieodzowne.

Francisowi udało się wreszcie spełznąć z łóżka i wstać.

– Tak, oczywiście – wymamrotał. – Nic się nie stało.

Chudzielec uścisnął mu dłoń, potrząsając nią energicznie.

– Bardzo się cieszę, że cię poznałem, Mewo. Jesteś wspaniałomyślny, i najwyraźniej dobrze wychowany. Przykro mi, jeżeli cię wystraszyłem.

Wysoki mężczyzna nagle wydał się Francisowi o wiele mniej groźny. Był po prostu stary, obszarpany, trochę jak gazeta, która o wiele za długo leżała nieruszana na stole.

Suchotnik wzruszył ramionami.

– Mówią na mnie Chudy – powiedział. – Mieszkam tu. Francis kiwnął głową.

– Jestem…

– Mewa – wtrącił drugi mężczyzna. – Nikt tu raczej nie używa prawdziwego imienia i nazwiska.

Chudy przytaknął pospiesznie.

– Strażak ma rację, Mewa. Tylko ksywy, skróty i tak dalej.

Potem obrócił się na pięcie i szybkim krokiem wrócił do swojego łóżka, padł na nie i znów zaczął wpatrywać się w sufit.

– Nie jest chyba złym człowiekiem. Myślę, że w rzeczywistości, jeśli to słowo pasuje do tego przybytku, tak naprawdę jest zupełnie nieszkodliwy – oznajmił Strażak. – Przedwczoraj zrobił mi dokładnie to samo, krzyczał, machał rękami i zachowywał się, jakby zamierzał mnie udusić, aby uchronić wszystkich przed antychrystem, synem szatana czy kogoś tam innego. Jakiegokolwiek demona, który przypadkiem mógłby tu trafić. Rzuca się na każdego, kto tu wejdzie, a kogo nie pozna. Jak się nad tym zastanowić, to nie jest takie zupełne wariactwo. Wokół nas jest dużo zła i skądś się ono musi brać, moim zdaniem. Nie zaszkodzi być czujnym jak on, nawet tutaj.

– I tak dziękuję – powiedział Francis. Uspokajał się jak dziecko, które myślało, że zgubiło drogę, ale wypatrzyło gdzieś znajomy punkt krajobrazu i odzyskało orientację. – Ale nie wiem, jak się nazywasz…

– Już się nie nazywam – odparł mężczyzna. Powiedział to z najlżejszym odcieniem smutku, zastąpionym szybko kpiącym uśmiechem, zabarwionym odrobiną żalu.

– Jak możesz się nie nazywać? – spytał Francis.

– Musiałem stracić swoje imię i nazwisko. Dlatego tu trafiłem. Francis niewiele z tego zrozumiał. Mężczyzna z rozbawieniem pokręcił głową.

– Przepraszam. Ludzie zaczęli mnie nazywać Strażak, bo gasiłem pożary, zanim przyjechałem do szpitala.

– Ale…

– Kiedyś przyjaciele mówili na mnie Peter. A więc Peter Strażak, to musi wystarczyć Francisowi Mewie.

– Dobrze – zgodził się Francis.

– System nadawania imion trochę tu wszystko ułatwia, zobaczysz. Chudego już znasz. Dla kogoś, kto tak wygląda, trudno o bardziej oczywistą ksywę. Poznałeś też braci Moses, z tym że wszyscy nazywają ich tu Dużym Czarnym i Małym Czarnym, co też wydaje się stosownym rozróżnieniem. A Piguła… to przezwisko łatwiej wymówić i dobrze pasuje do naszego doktora, zważywszy na jego podejście do leczenia. Kogo jeszcze spotkałeś?

12
{"b":"109922","o":1}