Литмир - Электронная Библиотека

Anioł wył mi nad głową. Sięgnąłem do ściany i pomyślałem, że nawet jeśli miałbym za kilka sekund umrzeć, muszę opowiedzieć, jak podniosłem wzrok i zobaczyłem charakterystyczną, olbrzymią sylwetkę Dużego Czarnego w wąskiej szczelinie światła, i usłyszałem muzykę jego głosu, kiedy zawołał:

– Francis? Mewa? Jesteście tam?

– Francis? – krzyknął Duży Czarny, stając w drzwiach prowadzących w dół, do piwnicy ciepłowni i tuneli grzewczych. Obok pojawił się jego brat, tuż za nim doktor Gulptilil. – Mewa? Jesteście tam?

Zanim zdążył wyciągnąć rękę i znaleźć włącznik lampy przy chybotliwych schodach, usłyszał słaby, ale znajomy głos, dobiegający z ciemności:

– Panie Moses, niech nam pan pomoże!

Żaden z braci nie wahał się ani chwili. Cienkie wołanie, które z trudem wydostało się z czarnej jamy, mówiło wszystko, co musieli wiedzieć. Obaj rzucili się pędem w tamtą stronę, a doktor Gulptilil, wciąż trzymający się ostrożnie z tyłu, włączył światło.

To, co zobaczył w słabej żółtej poświacie, od razu zmusiło go do działania. Przez śmieci i stare rupiecie, wymazany krwią i brudny, pełzł Francis. Wlókł ze sobą półprzytomnego Petera, który zaciskał ręką olbrzymią ranę w boku, zostawiającą na betonie czerwoną wstęgę. Doktor Gulptilil spojrzał dalej i wzdrygnął się na widok trzeciego pacjenta, dalej w głębi piwnicy, z oczami szeroko otwartymi w wyrazie zaskoczenia i śmierci, z wielkim, myśliwskim nożem utkwionym w piersi.

– O mój Boże – wymamrotał i pobiegł za Dużym i Małym Czarnym, którzy już próbowali udzielić pierwszej pomocy Peterowi i Francisowi.

– Nic mi nie jest, nic mi nie jest – powtarzał Francis bez przekonania, ale była to jedyna myśl, która przebijała się przez zalewające go fale wyczerpania i ulgi.

Duży Czarny ogarnął wszystko jednym spojrzeniem i chyba zrozumiał, co się tu wydarzyło. Pochylił się nad Peterem. Odchylił strzępy jego koszuli i odsłonił całą ranę. Mały Czarny przyskoczył do Francisa i szybko sprawdził, czy chłopak nie jest ranny, mimo jego protestów i kręcenia głową.

– Nie ruszaj się, Mewa – powiedział. – Muszę zobaczyć, czy jesteś cały. – Potem szepnął coś jeszcze, głową wskazując trupa anioła. – Dobrze się spisałeś, Mewa. – Zadowolony, że Francis nie odniósł poważnych ran, odwrócił się, by pomóc bratu.

– Jest źle? – spytał Piguła, nachylając się nad dwoma pielęgniarzami i patrząc na Petera.

– Bardzo źle – odparł Duży Czarny. – Musi natychmiast jechać do szpitala.

– Możemy go wnieść na górę? – spytał Gulptilil.

Duży Czarny nie odpowiedział, tylko wsunął potężne ramiona pod bezwładnego Petera i z chrząknięciem wysiłku podniósł go z zimnej podłogi, potem zaniósł po schodach do ciepłowni, jak pan młody przenoszący przez próg świeżo poślubioną żonę. Podszedł wolno do wejścia, ostrożnie przyklęknął i położył Petera.

– Musimy sprowadzić pomoc – zwrócił się do Gulptilila.

Rozumiem – odparł dyrektor. Trzymał już w dłoni słuchawkę starego, czarnego telefonu i wybierał na tarczy numer. – Ochrona? – rzucił szybko, kiedy go połączyło. – Mówi doktor Gulptilil. Potrzebna mi karetka. Zgadza się, jeszcze jedna. Ma natychmiast podjechać pod ciepłownię. Tak, to sprawa życia i śmierci. Proszę wezwać w tej chwili. Albo jeszcze szybciej. – Odłożył słuchawkę.

Francis wyszedł z piwnicy za Dużym Czarnym i stał obok Małego, który mówił do Petera, zachęcając go bez przerwy, żeby się trzymał, że pomoc już jedzie. Przypominał mu, że nie może umrzeć tej nocy, nie po tym, co się stało i co zostało osiągnięte. Jego pewny, spokojny głos przywołał uśmiech na twarz Petera, któremu udało się pokonać ból i szok, i wrażenie, że życie wycieka mu przez rozdarte ciało. Nic jednak nie powiedział. Duży Czarny wziął jego głowę na kolana, potem zdjął swoją pielęgniarską bluzę, zwinął ją w kłąb i przycisnął do rany Petera.

– Pomoc jest w drodze – powiedział Gulptilil, nachylając się nad Strażakiem, ale ani on, ani pozostali nie wiedzieli, czy ranny go słyszał.

Doktor wziął głęboki oddech, rozejrzał się, potem zaczął gorączkowo rozmyślać, próbując ocenić zło, które stało się tej nocy. Wiedział, że nazwanie tego bałaganem to duże niedopowiedzenie. Widział tylko przyprawiający o zawrót głowy nawał raportów, dochodzeń, ostrych pytań, na które odpowiedzi mogły być bardzo trudne. A on musiał wszystkiemu sprostać. Działająca na własną rękę prokurator jechała właśnie do szpitala ze strasznymi ranami, których żaden lekarz z izby przyjęć na pewno nie mógł przemilczeć, a to oznaczało, że w ciągu kilku godzin do bram szpitala zapuka policja. Doktor patrzył na pacjenta, cieszącego się złą sławą i dużym zainteresowaniem wielu ludzi, jak wykrwawiał się na podłodze, kurczowo trzymając się życia zaledwie na kilka godzin przed tym, jak miał zostać w tajemnicy wysłany do innego stanu. Do tego dochodził trzeci pacjent, martwy, najwyraźniej zabity przez tego o złej sławie i jego towarzysza schizofrenika.

Doktor rozpoznał tego trzeciego. Wiedział, że w archiwach szpitala leży karta, w której on sam napisał jednoznacznie: poważne upośledzenie. Katatonia. Prognozy wstrzymane. Wymagana długoterminowa opieka.

Mężczyzna był kilka razy wypuszczany na weekend pod opieką swojej starej matki i ciotki.

Im dłużej doktor się nad tym zastanawiał, tym jaśniej uświadamiał sobie, że jego kariera zależy od decyzji, jakie podejmie w ciągu następnych kilku chwil. Po raz drugi tej nocy usłyszał w dali wycie syren. Zaczął myśleć jeszcze bardziej gorączkowo.

Odetchnął gwałtownie. Spojrzał na Petera.

– Przeżyje pan – zwrócił się do Strażaka. Powiedział to nie dlatego, że był o tym przekonany, ale dlatego że wiedział, jakie to ważne. Potem spojrzał na braci Moses. – Ta noc nie mogła się wydarzyć – oznajmił sztywno.

Obaj pielęgniarze popatrzyli szybko po sobie, potem pokiwali głowami.

– Ciężko będzie przekonać niektórych, że nic nie widzieli – stwierdził Mały Czarny.

– W takim razie musimy się postarać, żeby zobaczyli jak najmniej.

Mały Czarny głową wskazał piwnicę, gdzie leżał martwy anioł.

– Ten trup nam tego nie ułatwi. – Mówił cicho, jakby ostrożnie dobierał słowa, zdając sobie sprawę z powagi chwili. – Tamten człowiek był mordercą.

Doktor Gulptilil pokręcił głową. Kiedy się odezwał, mówił jak do uczniów podstawówki, podkreślając niektóre słowa.

– Brakuje na to dowodów. Wiemy na pewno tylko tyle, że próbował dzisiaj zaatakować pannę Jones. Tajemnicą pozostaje, z jakiego powodu. Nie ma to w każdym razie żadnego związku z tym, co robimy tu i teraz. Niestety, trudno ukryć, że pacjent ten był ścigany, a potem zamordowany przez tych dwóch. Oczywiście można ich usprawiedliwiać…

Zawahał się, jakby czekając, aż Mały Czarny za niego dokończy. Mniejszy z braci tego nie zrobił, więc doktor Gulptilil musiał sam kontynuować.

– … A może nie. Tak czy inaczej, nastąpią aresztowania. Pojawią się nagłówki w gazetach. Może zostanie wszczęte oficjalne dochodzenie. Bardzo prawdopodobne jest zainteresowanie władz stanowych. Posypią się oskarżenia. Przez jakiś czas nic nie będzie takie, jak było… – Doktor Gulptilil przerwał, patrząc na wyrazy twarzy dwóch braci. – Być może również – dodał po cichu – ostatecznie zarzuty zostaną postawione nie tylko panu Petrelowi i Strażakowi. Są jeszcze inni ludzie, którzy przyczynili się do wydarzeń tej katastrofalnej nocy… – Znów zaczekał, uważnie mierząc wpływ, jaki jego słowa wywarły na dwóch pielęgniarzy.

– Nie zrobiliśmy nic złego – odezwał się Duży Czarny. – Francis i Peter też nie…

– Oczywiście – przerwał mu szybko Gulptilil, kręcąc głową. – Z moralnego punktu widzenia, z całą pewnością. Ale prawnego? Nie jestem pewien, jak śledczy mogą postrzegać te okropne wypadki.

Przez chwilę wszyscy milczeli.

– Musimy myśleć twórczo – oznajmił Gulptilil. – I tak szybko, jak to możliwe. Trzeba zminimalizować dramat tej nocy. – Wskazał w stronę piwnicy.

117
{"b":"109922","o":1}