Na swój sposób, pomyślał, zbierał się do kupy.
Leżał na łóżku w niewygodnej pozycji przez następną godzinę, odczuwając ciasnotę wąskiego pomieszczenia. W końcu w jedynych drzwiach ze zgrzytem otworzył się mały judasz. Ze swojego miejsca Francis mógł go dostrzec, robiąc skłon; przez kaftan bezpieczeństwa trudno było wytrwać w takiej pozycji dłużej niż kilka sekund. Najpierw zobaczył jedno oko, potem inne, patrzące na niego.
– Kto tam? – wydusił z siebie słabym głosem.
Nikt nie odpowiedział i judasz zamknął się z trzaskiem.
Według obliczeń Francisa minęło trzydzieści minut, zanim wizjer znów się otworzył. Francis po raz drugi zapytał „Kto tam” i tym razem chyba zadziałało, bo kilka sekund później usłyszał odgłos przekręcanego w zamku klucza. Drzwi otworzyły się ze zgrzytem i zobaczył większego z dwóch czarnych sanitariuszy, wciskającego się do celi. Mężczyzna się uśmiechał, jakby właśnie usłyszał dowcip, i skinął Francisowi głową, nie bez sympatii.
– Jak się pan ma, panie Petrel? – zapytał wesoło. – Przespał się pan? Jest pan głodny?
– Muszę się czegoś napić – zachrypiał Francis. Pielęgniarz kiwnął głową.
– To przez leki, które panu dali. Język jak spuchnięty, co?
Francis potaknął. Pielęgniarz cofnął się na korytarz i wrócił z plastikowym kubkiem wody. Usiadł na skraju łóżka i podniósł Francisa jak chore dziecko. Podał mu wodę. Była letnia, trochę słonawa, z lekko metalicznym posmakiem, ale w tej chwili samo uczucie wlewania czegoś do gardła i dotyk ramienia mężczyzny dodały Francisowi więcej otuchy, niż się spodziewał. Pielęgniarz najwyraźniej zdawał sobie z tego sprawę.
– Będzie dobrze, panie Petrel – powiedział cicho. – Panie Mewa. Tak pana nazwał ten nowy, i myślę, że to pasuje. Na początku jest tutaj trochę ciężko, trzeba się przyzwyczaić, ale da pan sobie radę. Od razu widać.
Położył Francisa z powrotem na łóżku.
– Teraz przyjdzie do pana doktor – dodał.
Kilka sekund później Francis zobaczył w drzwiach zaokrągloną sylwetkę Gulptilila. Lekarz się uśmiechnął.
– Francis Petrel – zaczął śpiewnie. – Jak się czujesz?
Dobrze – odparł Francis. Nie wiedział, co innego mógłby powiedzieć. Jednocześnie słyszał echa swoich głosów, nakazujących mu wyjątkową ostrożność. Wciąż nie były dostatecznie głośne, prawie jakby wykrzykiwały polecenia z drugiego brzegu jakiejś przepaści.
– Pamiętasz, gdzie jesteś? – spytał doktor. Francis kiwnął głową.
– W szpitalu.
– Tak – potwierdził z uśmiechem doktor. – Nietrudno to stwierdzić. Ale czy przypominasz sobie, w którym? I jak się tu znalazłeś?
Owszem, przypominał sobie. Sam akt odpowiedzi rozwiał mgłę, która zasłaniała mu pole widzenia.
– To Szpital Western State – wyrecytował. – A ja przyjechałem tu karetką po kłótni z rodzicami.
– Bardzo dobrze. A pamiętasz, jaki mamy miesiąc? I rok?
– Myślę, że jeszcze marzec. Tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego dziewiątego.
– Doskonale. – Doktor wyglądał na autentycznie zadowolonego. – Tak jak podejrzewałem, jesteś trochę lepiej zorientowany. Myślę, że dzisiaj będziemy mogli uwolnić cię z izolatki, zdjąć kaftan i zacząć integrować z pozostałymi.
– Chciałbym już jechać do domu – oznajmił Francis.
– Przykro mi, to jeszcze niemożliwe.
– Nie chcę tu zostawać – powiedział Francis. Drżenie, które zawładnęło jego głosem w dniu przyjazdu do szpitala, teraz groziło powrotem.
– To dla twojego dobra – odparł doktor.
Francis w to wątpił. Wiedział, że nie jest aż tak szalony, by się nie orientować, że to wszystko robiono dla dobra innych, nie jego. Nie powiedział tego na głos.
– Dlaczego nie mogę wrócić do domu? – spytał. – Nie zrobiłem nic złego.
– Przypominasz sobie atak kuchennym nożem? I swoje groźby? Francis pokręcił głową.
– To było nieporozumienie – powtórzył uparcie. Doktor Gulptilil uśmiechnął się.
– Oczywiście. Ale zostaniesz u nas tak długo, aż sobie uświadomisz, że nie wolno bez powodu grozić ludziom.
– Obiecuję, że już nie będę.
Świetnie. Ale w obecnych okolicznościach obietnica to trochę za mało. Muszę być przekonany. Całkowicie przekonany, niestety. Leki, które dostałeś, na pewno ci pomogą. Dzięki nim z czasem będziesz lepiej panował nad sytuacją i znów przystosujesz się do otoczenia. Potem może porozmawiamy o powrocie do społeczeństwa i jakiejś bardziej konstruktywnej roli. – Ostatnie zdanie wypowiedział powoli i dodał: – A co o twojej obecności tutaj sądzą głosy? Francis był na tyle przytomny, że pokręcił głową.
– Nie słyszę żadnych głosów – powiedział z uporem. W głowie usłyszał chóralne potakiwanie.
Doktor znów się uśmiechnął, pokazując nierówne rzędy białych zębów.
– Ach, znów nie jestem do końca pewien, czy ci wierzę. Mimo to – doktor się zawahał – myślę, że dasz sobie radę wśród innych. Pan Moses oprowadzi cię i zapozna z zasadami. Zasady są ważne. Nie ma ich wiele, ale trzeba ich przestrzegać. Stosowanie się do zasad i wzorowe uczestnictwo w naszej małej społeczności to oznaki zdrowia psychicznego. Im więcej możesz zrobić, by pokazać mi, że jesteś w stanie z powodzeniem tu funkcjonować, tym z każdym dniem będziesz bliżej powrotu do domu. Rozumiesz to równanie?
Francis energicznie pokiwał głową.
– Organizujemy tu różne zajęcia. Prowadzimy sesje grupowe. Od czasu do czasu będziesz miał indywidualne sesje ze mną. Do tego dochodzą zasady. Wszystko to razem wzięte stwarza wiele możliwości. Jeśli nie możesz się przystosować, wtedy, obawiam się, pobyt tu będzie długi i często nieprzyjemny… – Gestem wskazał izolatkę. – Ten pokój, na przykład, i inne środki bezpieczeństwa – kiwnął w stronę kaftana – to tylko ewentualności. Ale unikanie ich jest niezwykle ważne, by wrócić do zdrowia psychicznego. Jasne?
– Tak – powiedział Francis. – Dopasować się. Przestrzegać reguł. – Powtarzał to sobie w duchu jak mantrę albo modlitwę.
– Otóż to. Doskonale. Widzisz, już poczyniliśmy pewne postępy. Odwagi, chłopcze. Korzystaj z tego, co szpital ma do zaoferowania. – Doktor wstał. Skinął na pielęgniarza. – W porządku, panie Moses. Może pan uwolnić pacjenta. A potem proszę go zaprowadzić do dormitorium, dać ubranie i pokazać świetlicę.
– Tak jest – potaknął pielęgniarz z wojskową dyscypliną.
Doktor Gulptilil wyszedł z izolatki kaczym chodem, a pielęgniarz zajął się rozpinaniem klamer kaftana bezpieczeństwa, a potem odwijania jego rękawów, aż w końcu uwolnił Francisa. Chłopak przeciągnął się niezgrabnie i roztarł ramiona, jakby chciał przywrócić rękom trochę energii i życia. Niepewnie wstał, czując narastające zawroty głowy. Pielęgniarz musiał to zauważyć, bo potężną dłonią podtrzymał chłopaka. Francis czuł się trochę jak małe dziecko robiące pierwszy krok, tyle tylko, że bez radości i poczucia dokonania czegoś ważnego; miał w sobie jedynie zwątpienie i strach.
Poszedł za panem Mosesem korytarzem na trzecim piętrze budynku Amherst. Minęli sześć cel, wszystkie dwa na dwa i pół metra, ze ścianami wyłożonymi miękką wyściółką, każda z podwójnym zamkiem w drzwiach i judaszem. Francis nie potrafił stwierdzić, czy są zajęte, poza jedną gdy przechodzili obok niej, zza zamkniętych drzwi dobiegł ich potok stłumionych przekleństw, które rozpłynęły się w długim, bolesnym wrzasku. Połączenie cierpienia i nienawiści. Francis przyspieszył kroku, by nie zostawać w tyle za pielęgniarzem, na którym nieludzki ryk nie zrobił żadnego wrażenia. Olbrzymi Murzyn bez przerwy opowiadał o rozkładzie pomieszczeń w budynku, o szpitalu i jego historii. Minęli podwójne drzwi, prowadzące na szerokie, główne schody. Francis jak przez mgłę przypominał sobie wchodzenie na te schody dwa dni wcześniej, w odległej, jak mu się zdawało, i coraz mniej wyraźnej przeszłości, kiedy to wszystko, co myślał o swoim życiu, było zupełnie inne.
Konstrukcja budynku wydała się mu równie szalona jak jego mieszkańcy. Na najwyższych piętrach znajdowały się gabinety, magazyny i izolatki. Na parterze i pierwszym piętrze były przestronne, otwarte dormitoria, z prostymi stalowymi łóżkami; przy niektórych stały skrzynki na dobytek właściciela. W dormitoriach były też ciasne toalety i prysznice z wieloosobowymi kabinami, które, jak z miejsca spostrzegł Francis, nie zapewniały żadnej prywatności. Łazienki z napisami Mężczyźni i kobiety były też na obu końcach korytarzy. Zgodnie z nakazami skromności, kobiety mieszkały na północnym końcu korytarza, mężczyźni na południowym. Oddzielała ich od siebie duża dyżurka pielęgniarek, zabezpieczona drucianą siatką i zamykanymi na klucz, stalowymi drzwiami. Francis zauważył, że wszystkie drzwi były zaopatrzone w dwie, a czasem i trzy zasuwy, zamykane od zewnątrz. Kiedy się je zasunęło, nie było możliwości wydostania się od środka, chyba że miało się klucz.