– Pomyślałem sobie, że najlepiej będzie od razu; mam ze sobą walizkę.
– To dobra dla mnie wiadomość – mruknął inspektor z całą powagą. – Wejścia pilnuje nasz człowiek, który pana zna z widzenia. Nazywa się Corkerdale. Bardzo mi przykro, że nie mogę panu czegoś więcej powiedzieć o tych ludziach, ale oni są tacy staroświeccy i zupełnie niezwykli. Niezbyt mi się to określenie podoba, ale najlepiej ich charakteryzuje. – Pochylił się nad szklanką i poklepał się po brzuchu. – Doszedłem do takiego stanu, że gdy o nich myślę, robi mi się słabo. Jak tylko dostanę raport pracowni analitycznej, zaraz zawiadomię pana.
Campion wychylił do końca swoją szklaneczkę i wziął do ręki walizkę. Nagle przyszła mu do głowy myśl.
– Ale, ale, kim jest taka młoda, ciemnowłosa dziewczyna? Prawie nie widziałem jej twarzy.
– To Klytia White – wyjaśnił Luke spokojnie. – Siostrzenica. Kiedyś było sześcioro Palinode'ów. Jedna siostra uciekła i wyszła za mąż za lekarza, i wyjechała wraz z nim do Hong-Kongu. Podczas podróży statek zatonął i oboje omal się nie utopili, a dziecko urodziło się, kiedy matka jeszcze była mokra od wody morskiej. Stąd to imię. Niech mnie pan o więcej nie pyta. Tak mi powiedziano:,,Stąd to imię".
– Rozumiem. Czy ona również mieszka z Renee?
– Tak. Rodzice wysłali ją do kraju, co o tyle.było szczęśliwym zbiegiem okoliczności, że później oboje zginęli. Była wtedy małą dziewczynką. Teraz ma osiemnaście i pół lat. Pracuje jako pomoc biurowa w „Tygodniku Literackim". Przylepia znaczki pocztowe i rozsyła egzemplarze okazowe. Jak tylko nauczy się pisać na maszynie, dostanie awans.
– A kim jest ten chłopiec?
– Z motorem? – Słowa zostały wypowiedziane z taką gwałtownością, że Campion aż drgnął.
– Motoru nie widziałem. Byli wtedy w parku.
Koniec zdania ścichł. Młodzieńcza twarz Charlie'ego Luke'a pociemniała o kilka tonów, a jego trójkątne brwi zmarszczyły się nad jasnymi.oczami.
– Świetna para: szczeniak i zagubiony kociak – powiedział ze złością, a potem podniósł wzrok i roześmiał się nagle z rozbrajającym wdziękiem, i dodał: – Taki mały, kochany kociak. Jeszcze nawet oczu nie otworzył.
4. Musisz być ostrożny
Carnpion podszedł cicho do podestu schodów, skąd przez zakratowane okienko mógł zajrzeć do serca Portminster Lodge.
Ujrzał Renee wyglądającą tak samo, jak wtedy, przed dziesięciu laty, kiedy ją. poznał. Siedziała przy stole, profilem do niego, rozmawiając z kimś, kogo nie widział. Wiek panny Roper nadal można było określać jako,,około sześćdziesiątki", chociaż wedle wszelkiego prawdopodobieństwa liczyła o jakieś osiem, dziesięć lat więcej. Ta niewielka kobietka nada] świetnie się trzymała, jak za czasów, kiedy zdzierała obcasy na prowincjonalnej scenie, a włosy wciąż miała piękne, choć może już nie tak brązowe.
Była ubrana "wizytowo – w kolorową, wyszukaną jedwabną bluzkę i w elegancką czarną spódnicę, nie za krótką. Dopiero wtedy usłyszała Campiona, kiedy był już w połowie korytarza, torując sobie drogę wśród rzędów butelek do mleka. Rzucił spojrzenie na jej twarz – ostro zakończony nos i zbyt szeroko rozstawione oczy, zwrócone w kierunku okna – zanim spiesznie wstała, żeby uchylić ostrożnie drzwi.
– Kto tam? – Słowa zabrzmiały melodyjnie, jak przygrywka do piosenki. – Ach, to ty, mój kochany. – Znowu była naturalna,, ale ciągle trochę pozowała, jak gdyby znajdowała się na scenie. – Wejdź, proszę. Jak to miło z twojej strony, doceniam w pełni twoje poświęcenie i nigdy ci tego nie zapomnę. Jak się czuje matka? Dobrze?
– Zupełnie dobrze – odparł Campion, który, osierocony przed dziesięciu laty, grał swoją rolę tak swobodnie, jak było go na to stać.
– Tak, wiem, nie masz specjalnie powodów do narzekań. – Poklepała go po plecach, zapewne z uznaniem, przyglądając mu się uważnie.
Była to typowa staroświecka kuchnia w suterenie, z kamienną podłogą, pełna rur i dziwnych zakamarków.
To niezbyt wesołe miejsce ożywiała setka może fotografii teatralnych z różnych epok,, zajmujących połowę ścian, i jasne chodniki ze szmat na podłodze.
– Clarrie – powiedziała nadal z tą samą fałszywą wesołością. – Chyba nie poznałeś dotąd mego siostrzeńca Alberta. To ten z Bury, przedstawiciel nobliwej części mojej rodziny. Jest prawnikiem, a to może się teraz nam przydać. Jego matka napisała do mnie, że mógłby mi pomóc, gdybym zechciała, wysłałam więc do niej depeszę – nie mówiłam ci o tym, bo się bałam, że nic z tego nie wyjdzie.
Kłamała, jak na starą, rutynowaną aktorkę przystało, a jej śmiech był bardzo wdzięczny, gdyż świeży i młody, pochodził z serca, które się nic a nic nie postarzało.
Campion ucałował ją wylewnie.
_ Cieszę cię, że cię widzę, cioteczko.- powiedział, a ona zaczerwieniła się jak dziewczynka.
Mężczyzna w pulowerze śliwkowego koloru jadł właśnie chleb z serem i marynowaną cebulą, oparłszy nogi w skarpetkach o poprzeczkę krzesła. Teraz wstał i pochylił się nad stołem.
– Miło mi poznać pana – mruknął wyciągając starannie wymanikiurowaną dłoń. Jego paznokcie wprowadzały w błąd. Jak również błysk złota w uśmiechu i gęste, jasne włosy, wyraźnie cofające się z czoła w starannie ułożonych falach. Mimo pospolitego wyglądu jego głęboko pobrużdżona twarz była miła i malował się na niej zdrowy rozsądek. W trójkątnym wycięciu. pulowera widać było koszulę w różowo-brązowe paski, -która miała cery w miejscach, gdzie usztywniacze kołnierzyka zrobiły dziury.
– Nazywam się Grace – ciągnął, – Clarence Grace. Nie przypuszczam, żeby pan.o mnie słyszał. – Mówił tonem rzeczowym. – Kiedyś przez jeden sezon występowałem w Bury.
_ Ale to było w Bury w Lancashire, mój kochany – przerwała mu szybko Renee. – A nam chodzi o Bury St. Edmunds, prawda Albercie?
– Tak, ciociu, istotnie… – Campion starał.się, by w jego głosie zabrzmiał zarówno żal, jak i przeprosiny. – Bardzo tam u nas spokojnie..
– W każdym razie prawo szanuje się tam tak samo, jak gdzie indziej. Usiądź, mój kochany – poleciła mu energicznie. – Pewno jesteś głodny. Zaraz coś ci przygotuję. Jak zwykle się śpieszymy. Dziwna rzecz, ale ja zawsze mam wrażenie, że czegoś nie zrobiłam. P a n i L o v e!
To ostatnie wezwanie, brzmiące jak melodyjny krzyk, nie przyniosło żadnej odpowiedzi i Campion zdążył zaprotestować, że nie jest głodny.
Renee znowu klepnęła go po ramieniu, jak gdyby chciała mu się przypochlebić.
– Siadaj i napij się porteru z Cłarriem, a ja tymczasem załatwię sprawę twego spania. Pani L o v e! Inni lokatorzy wkrótce przyjdą; a przynajmniej kapitan. Je chyba dzisiaj obiad na mieście ze swoją dawną flamą.
I pójdzie od razu do swego pokoju. Nie bardzo lubi siedzieć w kuchni. Jeśli usłyszysz trzask frontowych drzwi, to z pewnością będzie on. Potem obal pomożecie mi w roznoszeniu tac. P a n i L o v e!
Clarrie nieznacznie spuścił nogi na.podłogę.
– Zaraz ją sprowadzę – powiedział. – A co z małą? O. tej porze nie powinna być poza domem.
– Kłytia? – Renee spojrzała na zegar. – Piętnaście po 'jedenastej, – Coś się spóźnia. Gdyby była moją córką, nie martwiłabym się tym, ale tak naprawdę to ja nie lubię niewinności, a ty, Albercie? Człowiek nigdy nie czuje się z nią bezpieczny. Ale ty, Clarrie, siedź cicho, tylko żadnych plotek, proszę.
Mężczyzna zatrzymał się z ręką na klamce.
– Gdybym, moja kochana, miał cokolwiek opowiadać temu słoikowi po solach trzeźwiących, to z pewnością nie o jej siostrzenicy – oświadczył wesoło, ale twarz mu się wykrzywiła w brzydkim grymasie i w ułamku sekundy, zanim wyszedł, zauważyli nieprzyjemny błysk w jego dużych, nieokreślonego koloru oczach.
Renee czekała aż zamknął drzwi.
– Wszystkiemu winne nerwy, jednak z pewnością on wkrótce dostanie engagement. – Powiedziała to zaczepnie, jak' gdyby Campion miał jakieś wątpliwości. – Na prowincji widywałam o wiele gorszych aktorów niż Clarrie, słowo daję. – I natychmiast, na tym samym oddechu, ale zdumiewająco zmieniając natężenie głosu dodała: – Niech mi pan powie, panie Campion, czy to drugie ciało też wykopią?