Литмир - Электронная Библиотека

Tłum za nimi milczał, jak to zawsze bywa w krytycznym momencie. Campion pierwszy wspiął się po drabinie. Kiedy pokonawszy zakurzone szczeble znalazł się na stryszku, ujrzał zupełnie nieoczekiwaną scenę. Mętne, deszczowe londyńskie światło dnia, przedostające się przez osnute pajęczynami okienko umieszczone wysoko w bielonej ścianie, padało na beżowy pulower leżącej nieruchomo postaci. Tuż obok klęczała na powalanym olejem płaszczu nieprzemakalnym szczupła dziewczyna o kruczoczarnych włosach. Była to rozpaczliwie łkająca panna White.

11. To najwyższy czas

Czarna smuga zastygłej krwi wyglądała ponuro na tle jasnych włosów, a nieco nabrzmiała, patetycznie młoda twarz była kredowo blada.

Campion położył rękę na drgających plecach Klytii.

– Wszystko będzie dobrze – powiedział spokojnie. – A teraz powiedz, jak go znalazłaś?

Klęczący z drugiej strony nieruchomego ciała, inspektor Luke kiwnął zachęcająco głową.

– Lekarz zaraz tu będzie Chłopak oberwał porządnie po głowie, ale jest młody i silny. Proszę mówić.

Nie podniosła głowy. Jedwabiste czarne włosy zwisały po obu stronach twarzy jak firanki.

– Nie chciałam, żeby ktokolwiek wiedział. – W głosie jej zabrzmiało cierpienie. – Nie chciałam, żeby ktokolwiek wiedział, ale myślałam, że on nie żyje. Myślałam, że nie żyje. Musiałam kogoś wezwać. Myślałam, że on nie żyje.

W swojej rozpaczy była zupełnie bezradna. Cała godność najmłodszej latorośli Palinode'ów zatonęła w powodzi łez. Brzydki, źle dopasowany płaszcz podkreślał jeszcze smutek skulonej postaci.

– Och, myślałam, że on nie żyję.

– Na szczęście żyje. – Inspektor prawie wymruczał te słowa. – Jak go znalazłaś? Czy wiedziałaś, że on tu jest?

– Nie. – Podniosła błyszczącą i zapłakaną jak u dziecka twarz na Campiona. – Nie. Wiedziałam tylko, że pozwolono mu tutaj trzymać motor. Załatwił to wczoraj. Wczoraj wieczorem pożegnaliśmy się raczej późno, po dziesiątej. Pan widział mnie, jak wracałam. A dziś rano w biurze czekałam na jego telefon. – Mówiła z trudem, aż wreszcie zamilkła. Łzy skapywały jej z nosa. Campion wyciągnął chustkę.

– Może posprzeczaliście się? – podsunął.

– Och nie! – Zaprzeczyła gwałtownie, jakby coś tak strasznego było nie do pomyślenia. – Nie. On zawsze do mnie dzwoni. Nawet urzędowo. Sprzedaje nam fotografie… to znaczy jego firma. Ale nie zadzwonił… dziś rano nie zadzwonił. Panna Ferraby- pracuje ze mną na dole – mogła lada chwila wejść. Ja przyszłam pierwsza do biura i… i…

– . I oczywiście zadzwoniłaś do niego. – Campion patrzył na nią przez okulary ż wielką sympatią.

– Ale go nie było – ciągnęła. – Pan Cooling, który pracuje razem z nim, powiedział, że nie przyszedł i jeśli nie jest chory, to będzie bardzo źle.

Charlie Luke zamiast coś powiedzieć, zakrył oczy ręką.

Campion nadal słuchał z miną świadczącą o żywym zainteresowaniu.

– Wobec tego zadzwoniłaś do niego do domu – podsunął łagodnie.

– Nie, on nie ma domu. Zadzwoniłam do jego gospodyni. Ona… ona… och nie mogę!

– ,,Nie, a właśnie, że nie poproszę, moja panno!" – głos inspektora Luke'a przybrał ostry, obraźliwy ton, jakby zniekształcony przez telefon. – „Nie! Ale jak już panienka tu dzwoni, to powiem, że powinna się panienka wstydzić. Tak późno włóczyć się po nocy… marnować pieniądze… takie nic dobrego… A ja, biedna kobieta… sama muszę żyć… ani mi się śni uprawiać filantropię, chociaż są tacy, co się tego spodziewają…" Co zrobiło to stare babsko? Wyrzuciło go?

Po raz pierwszy spojrzała mu prosto w oczy, a w jej spojrzeniu malowało się takie zdumienie, że zapomniała na chwilę o swej tragedii.

– Skąd pan wie?

Inspektor był jeszcze młodym człowiekiem i przystojnym na swój sposób. W tym momencie obydwie te cechy wyraźnie się uwydatniły.

– Już przedtem takie rzeczy się zdarzały na świecie – oświadczył z nieoczekiwaną jak na niego delikatnością. – No, dalej, kociaku, otwórz oczy. To duży wstrząs, ale kiedyś trzeba przez to przejść. Pani Lemon czekała na niego i wyrzuciła go na bruk wraz z zapasową koszulą i portretem matki, prawda?

Kłytia pociągnęła nosem.

– I wtedy pomyślałaś sobie, że pewno jest przy motorze? Czy mam rację?

– Tylko to ma oprócz mnie.

Inspektor napotkał spojrzenie Campiona, po czym odwrócili wzrok.

– Nie jest pan jeszcze siwy – mruknął Campion.

– Ale nie jestem już taki jak dawniej.'- W głosie Luke'a zabrzmiało roztargnienie i pochylił się, żeby raz jeszcze spojrzeć – na ranę chłopca. – Ma gęste włosy – oświadczył. – To zapewne uratowało mu życie. Inna sprawa, że cios był bardzo fachowy. Paskudny. Ktoś to zrobił świadomie. -. Znowu zwrócił się do Kłytii. – Mówiłaś, ze wyszłaś z biura i przybiegłaś tutaj, żeby go spotkać albo przynajmniej znaleźć ślady bytności? Czy drzwi były otwarte?

– Tak. Pan Bowels miał dzisiaj założyć kłódkę. Wynajęliśmy tę szopę wczoraj.

– Należy do Bowelsa, prawda?

– Należy do starego Bowelsa, ale wynajął nam ją jego syn, Rowley. Zdaje się, że jego ojciec nic o tym nie wiedział.

– Rozumiem. Wybiegłaś więc z biura i przyszłaś tutaj, żeby się rozejrzeć. Dlaczego weszłaś na stryszek?

Klytia chwilę się zastanawiała, jej wahanie było całkiem szczere.

– Ja nie miałam gdzie szukać – powiedziała wreszcie. – Jeśliby go tu nie było… to by znaczyło, że odszedł. Byłam przestraszona. Czy pan tego nie rozumie?

– O tak. – Campion był bardzo rzeczowy. – Oczywiście. Weszłaś tu, rozejrzałaś się i potem spostrzegłaś drabinę i… weszłaś po niej.

Kłytia straciła teraz rumieńce, twarz jej była bardzo blada, skóra napięta.

– I wtedy go zobaczyłam – powiedziała powoli. – Pomyślałam, że nie żyje. – Odwróciła głowę, gdyż odgłosy kroków na dole świadczyły, że nadchodzą posiłki.

– Jeszcze jedno, inspektorze – powiedział niepewnie Campion. – Jak on się nazywa?

– Howard Edgar Wyndham Dunning. Tak się przynajmniej nazywał, kiedy ostatnim razem sprawdzaliśmy jego prawo jazdy. – Luke z trudem panował nad irytacją.

– Ja go nazywam Mikę – cicho powiedziała Kłytia.

Sierżant Dice pojawił się pierwszy na drabinie i obrócił się, żeby pomóc lekarzowi, który najwyraźniej miał o to do niego pretensję. Był to doktor Smith, Campion nie żywił wątpliwości co do tego. W rzeczywistości był zdumiony, kiedy uświadomił sobie, że się nigdy jeszcze nie spotkali i że rozpoznał Smitha tylko na podstawie opisu inspektora.

. – Dzień dobry. Luke, co się tu dzieje? Znowu jakieś kłopoty? Ach, tak, o Boże! – Mówił cicho, urywanymi słowami. Podszedł do nieprzytomnego chłopca z taką pewnością, jak się podchodzi do swojej osobistej własności. – Pański człowiek nie mógł znaleźć chirurga policyjnego, wobec tego sprowadził mnie – ciągnął klękając. – Odsuń się od światła, dziewczyno. Ach, to ty Klytio. Co ty tu robisz? Zresztą nieważne. W każdym razie odsuń się. No tak!

Zapanowała długo cisza i Campion, który stał blisko Kłytii, czuł, że cała drży. Luke, zgarbiony, stał tuż za lekarzem z rękami w kieszeniach.

– Tak, no tak. Żyje, i to zakrawa _na mały cud. Czaszkę musi mieć z żelaza. – Słowa wypowiadane powoli brzmiały rzeczowo. – To było brutalne, straszliwe uderzenie, inspektorze. Ktoś chciał go zabić. Jest bardzo młody. Zatelefonujcie do szpitala świętego Bedy. Powiedzcie im, że to pilne.

Kiedy sierżant Dice znowu zniknął w otworze, Luke dotknął pleców lekarza.

– Czym został ten cios zadany? Czy może pan określić?

– Nie, dopóki nie pokaże mi pan przypuszczalnego narzędzia. Nie jestem wróżką. Trzeba go jak najszybciej położyć do łóżka. Ma bardzo niską temperaturę ciała. Czy ten brudny płaszcz nieprzemakalny to wszystko, czym można go przykryć.

Kłytia bez słowa zdjęła z siebie swój za szeroki i za długi płaszcz i podała lekarzowi. Już wyciągnął rękę, żeby go wziąć od niej, potem zawahał się, spojrzał na jej twarz i postanowił nie protestować. Znowu zbadał puls chłopca i lekko pokiwał głową chowając zegarek.

23
{"b":"109681","o":1}